Futbol często bywa przewrotny. Jeśli ktokolwiek o tym choć na chwilę zapomniał, to dzisiejszy mecz Realu Madryt z Manchesterem City w dobitny sposób mu to ponownie uświadomił. Pep Guardiola po kilku latach w końcu wygrał na hiszpańskiej ziemii, a „Los Blancos” w zaledwie 10 minut wybitnie skomplikowali sobie dwumecz.
Guardiola znowu namieszał składem, do czego w przypadku najważniejszych spotkań Champions League jesteśmy już przyzwyczajeni. Raheem Sterling, Sergio Aguero oraz Fernandinho – każdy z nich dość zaskakująco znalazł się na ławce. Ten ostatni oczywiście pojawił się na murawie za kontuzjowanego Laporte’a, ale to głównie Brazylijczyka spodziewaliśmy się od pierwszej minuty, a nie Nicolasa Otamendiego.
Spoglądając na pierwszą połowę mieliśmy wrażenie, że to spotkanie towarzyskie przed startem sezonu w Stanach Zjednoczonych bądź Ameryce Południowej. Ranga fazy pucharowej kompletnie nie przytłoczyła zawodników, którzy nie mieli zamiaru wzmacniać tempa gry. Druga połowa dość szybko nam to wynagrodziła.
Trzy bramki, czerwona kartka, rzut karny, parady bramkarzy i multum emocji. Ufff, co to było za 45 minut. Widzieliśmy dosłownie wszystko, czego mogliśmy sobie wymarzyć. Strzelanie rozpoczął Real, który wykorzystał zamieszanie w obronie rywali. Vinicius po raz kolejny w tym meczu zakręcił obroną „Obywateli” i po błędzie Walkera dograł idealnie do Isco. Ale to był dopiero początek.
Jak już wspomnieliśmy, Guardiola znowu zaskoczył wyjściową jedenastką. Ustawienie De Bruyne w roli fałszywej dziewiątki kompletnie nie zdawało egzaminu. Hiszpan w czasie meczu przekazał jednak Belgowi, aby powoli przesuwał się na docelową pozycję, a po wejściu Sterlinga mogliśmy podziwiać kompletny występ 29-latka. Już asysta przy golu Jesusa to był istny majstersztyk z jego strony. Do tego należy doliczyć oczywiście pewnie wykonany rzut karny.
Jeśli De Bruyne można nazwać bohaterem, tak Ramosa wprost przeciwnie. Przyzwyczailiśmy się do tego, że kapitanowi Realu często odcina prąd, ale tutaj przeszedł samego siebie. Już w pierwszej połowie mało brakowało, aby wpakował swojaka, lecz to co zrobił później przerosło wszystko. Przegrana główka z Jesusem oraz czerwona kartka po faulu na Brazylijczyku. W żargonie piłkarskim można stwierdzić, że napastnik City zrobił Ramosowi dziecko.
#RMAMCI "Jesus" Equalises for Man city nice header pic.twitter.com/YH7Bn9STc6
— Arsene Wenger (@AseneWenger) February 26, 2020
A przecież wynik mógłby być jeszcze gorszy dla zespołu Zidane’a. Courtois popisał się kilkoma świetnymi interwencjami i niejako uratował skórę Francuza. Kluczowe okazało się przede wszystkim wpuszczenie Sterlinga. Anglik rozruszał grę City, choć to przecież Real po strzelonej bramce przeważał i miał wszystko pod kontrolą. Futbol bywa jednak przewidywalny, więc w momencie kryzysu angielskiego zespołu.. to właśnie oni trafili do siatki.
Guardiola może świętować. Hiszpan nieco pomieszał w składzie. Jego plan na ten mecz niewiele różnił się od tego, co City zaprezentowało rok temu przeciwko Tottenhamowi. Brak huraganowych ataków i bezpieczne podejście tym razem jednak zadziałało. Mistrz Premier League wyglądał po prostu rozsądnie i to wystarczyło na dzisiejszy Real. Wiele pomogło w tym chwilowe odłączenie prądu Ramosowi, lecz hiszpański szkoleniowiec potrafił to wykorzystać, wprost przeciwnie do poprzednich lat.
Manchester City uratował honor Premier League. Po trzech meczach Tottenhamu, Chelsea i Liverpoolu bez strzelonej bramki, tym razem angielski przedstawiciel sprostał swojemu rywalowi. Mimo to dwumecz nadal pozostaje otwarty, a na Etihad czeka nas z pewnością równie emocjonujące widowisko.