Piłka nożna nigdy nie była w 100% sprawiedliwa i prawdopodobnie nigdy taka nie będzie. Dotyczy to nie tylko oceny sytuacji przez arbitrów, czy ostatecznych wyników. Podobnie jest z samymi zawodnikami – losowa dwójka może zrobić tą samą, albo chociaż podobną rzecz, a zostanie oceniona zupełnie inaczej. Przekonał się o tym Thierry Henry, kiedy zaczarował piłkę wyjątkowo nie nogą, a ręką.
Sytuację zna prawdopodobnie każdy fan piłki nożnej. Dziewięć lat temu Francja biła się z Irlandią o udział w mistrzostwach świata. Pamiętamy, że w RPA „Trójkolorowi” się wręcz skompromitowali, ale być może nie byłoby ich na mundialu, gdyby nie zagranie ówczesnego zawodnika Barcelony. Thierry Henry pomógł sobie ręką przy przyjęciu piłki, po czym zanotował asystę. Z miejsca posypały się na niego gromy i wyzwiska, dla wielu stał się chwilowo wrogiem publicznym numer jeden. Francuz teraz skomentował tamto wydarzenie.
– To był odruch, tak jak wtedy, kiedy wyciąga się rękę na linii, kiedy piłka minęła już bramkarza. Kiedy Messi zdobył bramkę ręką w meczu z Espanyolem (2007 rok – red.), był nazwany geniuszem, bliższym Maradonie niż kiedykolwiek. A ja? Było tak, jakby kogoś zabił – powiedział 41-latek.
Trudno się z tą opinią nie zgodzić. Nie można nawet zrzucić tego na wagę spotkania, czyli „tylko” Espanyol i „tylko” liga, kontra „aż” Irlandia i „aż” mundial. Pamiętamy przecież takie zagranie w wykonaniu Diego Maradony, w szalenie ważnym, ćwierćfinałowym meczu z Anglią. Po ponad 30 latach jest ono wciąż nazywane „ręką boga”, a nie „ręką największego w historii oszusta”. Thierry Henry musi po prostu pogodzić się z tym, że nie zgubi już przypiętej mu łatki. Może nikogo nie zabił, ale zabił serca wszystkich Irlandczyków – jak widać, to wystarczyło.