Historia Futbolu: Zwycięski autobus Mourinho

Gdy w 2009 roku Pep Guardiola zdobywał potrójną koronę z Barceloną, cały świat był przekonany, że takiego osiągnięcia nikt szybko nie powtórzy. Nic bardziej mylnego, gdyż dwanaście miesięcy później tego samego dokonał Jose Mourinho z Interem. Osiągnięcie takie samo, ale droga i sposób gry kompletnie inny pokazujący, że futbol ma wiele dróg dojścia do sukcesu. 

Kompromitacja Wisły

Nowe zasady eliminacji miały być szansą dla drużyn z Europy środkowo-wschodniej. Wiadomym było, że już mistrz Polski nie trafi na nikogo z Anglii, Hiszpanii, Włoch czy Niemiec. Ścieżka mistrzowska i niemistrzowska teoretycznie dawała nadzieję na przełamanie kwalifikacyjnego impasu.

Pierwszym zespołem, który miał z tego skorzystać była Wisła Kraków. Na początek wiślacy dostali Levadie Tallin. Na początek i… na koniec. Krakowianie najpierw cudem uratowali remis grając „u siebie” w Sosnowcu za sprawą Piotra Ćwielonga. W rewanżu do ostatniej minuty utrzymywał się bezbramkowy remis dający Estończykom awans, ale w końcówce Wladislaw Iwanow dobił Białą Gwiazdę i kompromitacja ekipy Macieja Skorży stała się faktem.

Na potknięciu Wisły skorzystał… VSC Debreczyn. Węgrzy, co prawda nie byli rozstawieni w trzeciej rundzie, ale trafili na Levadie, która „przejęła” ranking Wisły w losowaniu. Debreczyn najpierw ograł Estończyków, a w ostatniej rundzie to samo zrobił z Levskim Sofia. Tym samym stali się drugim, po Ferencvarosu z sezonu 95/96, i do dzisiaj ostatnim madziarskim klubem w Lidze Mistrzów.

Strzelali w Europie, potem w Polsce

W tych eliminacjach wpadło trochę goli zawodników znanych w Polsce. Alexandru Suvorow, który później grał w Cracovii, wówczas trafiał dla Sheriffa Tiraspol. Sergij Kriwiec dla BATE, a Wladimir Dwaliszwili dla Maccabi Hajfa. Trafił także Adam Hlousek, ale akurat ten gol nie miał żadnej wartości, gdyż w 94. minucie Slavia straciła awans do fazy play-off kosztem… Sheriffa Tiraspol. Mołdawianie w decydującej rundzie przegrali dwumecz z Olympiakosem.

Były także polskie gole, Marcin Żewłakow strzelał w obu meczach z farerskim Streymur, a także pomógł wyeliminować Partizana, a w ostatniej rundzie eliminacji inny z Polaków w APOEL-u, Kamil Kosowski, dorzucił swoje, dzięki czemu Cypryjczycy drugi rok z rzędu mieli swój klub w fazie grupowej. Do niej awansował także FC Zurich, który ograł w decydującym pojedynku łotewski Ventspils.

Niewiele brakowało, a już w drugiej rundzie z gry odpadłby Red Bull Salzburg. Austriacy dopiero w 87. minucie rewanżowego meczu w Dublinie z Bohemiansem zapewnili sobie awans dalej. Rundę później, jako nierozstawieni, ograli Dinamo Zagrzeb z Mario Mandżukiciem czy Ivicą Vrdoljakiem w składzie. Co z tego, skoro kolejne podejście zakończyło się tuż przed grupą, gdy wyraźnie byli gorsi od Maccabi Hajfa.

Niespodzianką było również wyeliminowanie Szachtara Donieck przez Politehnikę Timisoara. Rumuni dwukrotnie remisowali z Ukraińcami, ale na ich szczęście bramkowy remis miał miejsce w Doniecku. Jednak ekipa leżąca blisko granicy z Serbią nie sprostała później Stuttgartowi.

Jeszcze więcej debiutantów

W poprzedniej edycji było czterech debiutantów, a tym razem aż ośmiu, czyli aż 1/4 całego składu fazy grupowej. Wśród nich APOEL czy Debreczyn, ale także inne ekipy, które wdarły się przebojem do Europy. Nieoczekiwani mistrzowie Niemiec, Rosji, Holandii, Belgii, Szwajcarii czy Rumunii, a więc kolejno: Wolfsburg, Rubin Kazań, AZ Alkmaar, Standard Liege, FC Zurich i Unirea Urziceni. Ci ostatni byli prawdziwym kopciuszkiem, którego do LM doprowadził Dan Petrescu. Trener kilka lat wcześniej pracujący w Wiśle Kraków, gdzie piłkarze demonizowali go i opisywali jako tyrana.

Co ciekawe w ostatnim koszyku znalazły się ekipy, których współczynnik był na tyle niski, że nawet połączenie sił wszystkich ośmiu ekip… nie dałoby tylu punktów, by wejść do pierwszego koszyka!

Wspomniany APOEL wstydu nie przyniósł, mimo że miał bardzo trudną grupę – Chelsea, Atletico i Porto. Trzy punkty i przegrana tylko bilansem meczów bezpośrednich z Hiszpanami batalia o trzecie miejsce w grupie. Co ciekawe jednego z czterech goli strzelił Marcin Żewłakow. Jeden z braci bliźniaków trafił na… Stamford Bridge, gdy Cypryjczycy zremisowali z Chelsea 2:2.

Węgrzy z Debreczyna poszli w ślady Maccabi Hajfa pod względem punktowym, ale trochę emocji w ich spotkaniach z Fiorentina było. Co ciekawe Viola wygrała grupę z pięcioma wygranymi, ale dwie nad Madziarami nie przyszły łatwo. W Budapeszcie – tam rozgrywali swoje domowe mecze – gospodarze prowadzili 1:0, ale ostatecznie mecz skończył się wynikiem 3:4. We Florencji również wpadło siedem goli – 5:2. Z dzisiejszej perspektywy też trudno uwierzyć, ale zaledwie siedem punktów w grupie, gdzie był jeszcze Olympique Lyon, zdobył… Liverpool. Kłopotem był przede wszystkim atak, gdyż pięć goli w sześciu meczach to wynik podobny do Debreczyna!

Dwie sensacje ze wschodu

Sensacje na Camp Nou sprawił Rubin Kazań. Zwycięstwo 2:1 zaszokowało Europę, a udział w tym miał Rafał Murawski, który w 43. minucie pojawił się na boisku zmieniając Siergieja Siemaka. Jak się później okazało, to zwycięstwo było kluczowe do zapewnienia sobie trzeciego miejsca w grupie. Tuż za Interem, a przed Dynamem Kijów, dla którego strzelił jednego gola… Andrij Szewczenko. Obecny prezes ukraińskiej federacji wówczas wrócił do macierzystego klubu na koniec kariery.

Z bardzo dobrej strony pokazała się Unirea Urziceni. Osiem punktów i trzecie miejsce było wtedy odbierane jako spora niespodzianka, zaś sensacją był mecz w Glasgow. Wówczas Rangersi przegrali 1:4 z nikomu nieznanymi Rumunami. Co ciekawe trzy z ośmiu strzelonych goli przez Unireę, to efekt… samobójczych trafień rywali.

Najlepsi i najgorsi w jednej grupie

W grupie A spotkały się, jak się później okazało, dwie skrajne drużyny fazy grupowej. Bordeaux rozpoczęło od remisu w Turynie z Juventusem, a później wygrało wszystkie spotkania, łącznie z tymi z Bayernem. 16 punktów było najlepszym dorobkiem spośród wszystkich 32. ekip. Co ciekawe na dnie znalazło się izraelskie Maccabi Hajfa. Jako pierwsi zakończyli grupę bez zwycięstwa, bez remisu i bez strzelonego gola! Co ciekawe nie przegrywali przesadnie wysoko, gdyż stracili łącznie 8 goli!

Walka o drugie miejsce rozegrała się pomiędzy Juventusem i Bayernem. Kibice mieli to szczęście, że oba zespoły spotkały się w decydującym meczu na Stadio Delle Alpi. Bayern musiał wygrać i wygrał, a w zasadzie rozbił Starą Damę aż 4:1. Jak się później okazało, było to bardzo ważne wydarzenie dla całej LM.

Milos Krasić strzelający dla CSKA Moskwa jeszcze nie wiedział, że kilka lat później zagra w Lechii Gdańsk. Serb strzelił cztery gole w fazie grupowej, czym wydatnie przyczynił się do awansu wojskowego klubu ze stolicy Rosji do 1/8 finału.

Ćwierćfinały z niezwykłymi gośćmi

Wiele wydarzeń staramy się odnosić do dzisiejszej perspektywy. Obecnie trudno sobie wyobrazić mecz Lyon-Bordeaux w 1/4 finału Ligi Mistrzów. Wtedy jednak tak się stało. O ile Bordeaux nie zrobiło niczego nadzwyczajnego, gdyż wyeliminowało Olympiakos, o tyle wygrana Lyonu nad Realem Madryt była sporego kalibru sensacją. W bezpośrednim francuskim starciu lepszy okazał się OL, dla którego decydujący okazał się pierwszy mecz wygrany 3:1.

Obok nich w najlepszej ósemce znalazło się wspomniane CSKA. Tym razem już bez goli Krasicia, ale innego piłkarza, który później trafił do Polski – Tomasa Necida. Tutaj jednak dwie porażki 0:1 z Interem zakończyły drogę rosyjskiego klubu.

Barcelona wyeliminowała Arsenal, a ozdobą był poker Leo Messiego w rewanżu na Camp Nou. Z kolei w dziwnych okolicznościach odpadł Manchester United. Czerwone Diabły prowadziły w Monachium 1:0, ale przegrały 1:2 po bramkach w ostatnim kwadransie gry. W rewanżu MU prowadzili 3:0, ale znowu dali sobie wbić dwa gole i nie było szansy na trzeci finał z rzędu dla ekipy Sir Alexa Fergusona.

Autobus Mourinho

W półfinałach były dwa najważniejsze tematy. Wybuch wulkanu na Islandii, który pokrzyżował szyki drużynom grającym na wyjeździe w pierwszych meczach. Przez to Lyon musiał jechać do Monachium, a Barcelona do Mediolanu autokarami. Pył wulkaniczny uziemił na jakiś czas samoloty w Europie. To sprawiło, że wielkie kluby musiały podróżować bez wygód.

Tutaj ciekawszym duetem była para Interu z Barceloną. Po jednej stronie Mourinho, po drugiej Guardiola. W Mediolanie Nerazzurri wygrali 3:1, a w rewanżu dali sobie wbić tylko jednego gola, w końcówce. Mecz na Camp Nou zapisał się jako stawiania autobusu przez The Special One w we własnym polu karnym. Wiele osób krytykowało ten sposób, ale był skuteczny i uniemożliwił Barcelonie obronę tytułu, która mogła smakować wyjątkowo, gdyż finał odbywał się na… Santiago Bernabeu.

W nim kluczowe okazały się gole Diego Milito. Argentyńczyk dwukrotnie pokonał Hansa Jorga Butta i dał upragnione trofeum Massimo Morattiemu. Co ciekawe Mou w wyjściowym składzie nie znalazł miejsca dla żadnego Włocha! Gdyby nie wejście Marco Materazziego w 92. minucie, żaden Włoch nie miał udziału w triumfie włoskiego klubu.

Komentarze

komentarzy