Honor uratowany

Bilety na mecz Bośnia – Iran nie cieszyły się dużą popularnością. Kibice przeczuwali, że to spotkanie nie będzie bogate w niesamowite zagrania, które kazały by nam krzyczeć: „To jest wspaniałe!”. Poniekąd mieli rację. Spotkały się ekipy, które w poprzednich pojedynkach nie zachwycały efektownymi akcjami ofensywnymi, a ponadto tylko jedna z nich miała szanse na awans do 1/8 finału. Miała, ale nie wykorzystała jej, chociaż praktycznie sama mogła zadecydować o własnym losie.

Safet Susić, selekcjoner reprezentacji Bośni i Hercegowiny, wiedział dobrze, że z bałkańskimi kibicami nie ma żartów i powrót z mundialu bez żadnego punktu może wiązać się z niemiły konsekwencjami. Dlatego postanowił przestać się bać i powrócił do taktyki 4-4-2, którą Bośnia zachwycała w eliminacjach. Z przodu, w parze z Edinem Dżeko, zagrał Vedad Ibisević. Ponadto Susić zdecydował się jeszcze na cztery inne zmiany w porównaniu z poprzednim meczem. Pojawili się: Vrsajević, Kolasinać, Susić (spokojnie, to nie trener) i Hadzić. Widać było, że drużyna BiH była nastawiona na zdobycie trzech punktów.

Ich rywale wybiegli na boisko w tym samym składzie co przeciwko Argentynie i przyjęli ustawienie 4-5-1. Również mieli zamiar zagrać ofensywnie, ponieważ tylko zwycięstwo mogło im dać jakiekolwiek nadzieje na awans. Jednakże mecz zweryfikował ich zamiary i okazało się, że nie wszystkie plany urealniły się w pełni na boisku.

Od samego początku mecz kontrowali Bośniacy. Iran grał zupełnie tak samo jak wcześniej, czyli czekał na swojej połowie i nastawiał się na obronę. Bał się wyjść bardziej do przodu i zostawić więcej miejsca bośniackiemu atakowi, któremu pasowało takie nastawienie przeciwników i z kolejnymi minutami dochodził do coraz częstszych sytuacji bramkowych. Krytykowany przez swoich kibiców Edin Dżeko mógł już w 5 minucie otworzyć wynik, ale po jego mocnym uderzeniu ze skraju pola karnego, piłka przeleciała nad poprzeczką. Później on i jego koledzy oddawali kolejne strzały, ale nie stanowiły one żadnego zagrożenia dla irańskiego bramkarza Haghighiego.

Pierwsza, prawdziwa akcja ofensywna Iranu miała miejsce dopiero w 20 minucie, kiedy to z prawej strony dośrodkował Ehsan Hajsafi. Jednak jego wrzutkę wybili bośniaccy obrońcy. Trzy minuty później Iran wyruszył z kontratakiem, ale szybko został powstrzymany i nagle do przodu ruszyła Bośnia, a dokładniej Edin Dżeko. Piłkarze z Bliskiego Wschodu zrobili to, czego pragnęli uniknąć przez wcześniejsze minuty, czyli zostawili sporo miejsca rywalowi. Dżeko biegł swobodnie w kierunku irańskiej bramki, schodząc z prawej strony do środka. W tym momencie zbawienna okazała się obecność drugiego napastnika, który ściągnął na siebie uwagę jednego z obrońców, dzięki czemu piłkarz Manchesteru City miał cały czas przed sobą wolne pole. Gdy znajdował się przed szesnastką, oddał precyzyjny strzał przy słupku. Haghighi był bezradny, a Dżeko udowodnił, że potrafi grać również w barwach narodowych.

Po bramce na 1:0 stała się rzecz dziwna. Otóż Iran zaczął udowadniać, że też potrafi atakować! Już dwie minuty później mógł wyrównać za sprawą Shojaeiego, który jednak trafił w poprzeczkę. To natomiast spodobało się organizatorom, ponieważ mogli się popisać technologią Goal-Line, mimo iż nawet ślepy widział, że gola nie było. Po tej sytuacji Irańczycy nie odpuszczali, ale ich próby były nieporadne i często kończyły się wybiciem lub w rękawicach Begovicia.

Bośni wynik pasował i odpuściła z tonu aż do 43 minuty. Wtedy Vrsajević był bliski strzelenia kolejnej bramki, jednakże piłka ominęła stosunkowo blisko jeden ze słupków.

Druga połowa zaczęła się identycznie jak pierwsza. Iran znów ustawił się na swojej połowie, natomiast reprezentanci Bośni i Hercegowiny rozgrywali leniwie piłkę. Tak gra wyglądała przez dobre 15 minut i kibice na stadionie oraz przed telewizorami byli już pewni, że świat o spotkaniu w Salvadorze szybko zapomni. Na szczęście z pomocą przyszedł Pjanić, który w 59 minucie strzelił na 2:0.

Po tej akcji mecz już całkowicie „siadł”. Trener Queiroz przeprowadził szybko trzy zmiany, które niczego nowego nie wniosły i Iran nadal miał problemy z przeprowadzeniem skutecznego ataku. Pojedynek naprawdę był już tak wolny jak zdechły żółw, co chyba trochę zdekoncentrowało piłkarzy z Bałkanów. W 83 minucie Ghoochannejhad wykorzystał zagapienie obrońców i zdobył kontaktowego gola. Iran popadł w lekką euforię i od razu po rozpoczęciu gry ruszył do przodu, co spotkało się jednak z kontrą. Vrsajević wdarł się z prawej strony w pole karne Haghighiego i pokonał go strzałem skierowanym na dłuższy słupek. Wtedy było już pewne, że Iran nie stanie w żaden sposób Nigerii na drodze do awansu.

Z tego meczu można wyciągnąć tylko dwa pozytywy: Iran strzelił przynajmniej jednego gola na tym turnieju, a Bośnia i Hercegowina uratowała honor. Trudno pokazać piłkarzy, którzy wywyższyli się nad wszystkimi. Być może zrobił to Pjanić, który mądrze i dokładnie grał w środku pola. Trochę ze złej strony zaprezentował się Dżeko, bowiem w jednej sytuacji popisał się swoim egoizmem i przeszkodził właśnie Pjaniciowi w oddaniu strzału, po którym piłka mogłaby wylądować w siatce. Po stronie Iranu zawiódł przede wszystkim Dejagah, od którego oczekiwano czegoś więcej niż bezproduktywnego biegania.

Bohaterem drugiego planu został selekcjoner Carlos Queiroz, który przez całe 90 minut żył na ławce rezerwowej, szalał, skakał, krzyczał, wymachiwał rękoma i robił jeszcze wiele innych rzeczy. Niestety jego podopieczni nie popisali się podobnym zaangażowaniem i ostatecznie przegrali.

Komentarze

komentarzy