W sobotni wieczór Serie A dostarczyła nam dwóch wielkich spotkań. W pierwszym mistrz z Turynu ograł Lazio, w drugim mieliśmy okazję obejrzeć dwóch Polaków z Neapolu w pierwszym składzie starcia z AC Milan. Bohaterem spotkania został Piotr Zieliński, który swoimi trafieniami zmienił wynik z 0:2 na 2:2, walnie przyczyniając się do ostatecznego triumfu podopiecznych Ancelottiego. Włoska prasa szaleje na jego punkcie, eksperci zachwycają się, a w Polsce… cóż.
Piotrek za wielki talent uchodzi nie od wczoraj. Jeśli ktoś trafia do Włoch w wieku 17 lat, a rok później dostaje jakieś minuty w Serie A, musi mieć „papiery na granie”. Jak wiadomo, nie w każdym przypadku oznacza to od razu, że ktoś będzie kolejnym Zidanem/Xavim/Pirlo, czy innym wielkim zawodnikiem. Podobnie jak nie każdy, kto nie bryluje w wieku nastu lat, jest skreślony w kontekście wielkiej piłki. Chcielibyśmy, żeby piłkarze byli robotami, żeby umiejętności i potencjał rozwijały się jak w grze komputerowej. Pomijamy czynnik ludzki, który często jest najważniejszy.
Odcinając się od spraw reprezentacji, Zieliński poradził sobie co najmniej dobrze. Nie mógł liczyć na przebicie się w Udinese, ale dwuletnie wypożyczenie do Empoli wykorzystał najlepiej, jak mógł. Potem niemal pewne były przenosiny do Liverpoolu, ostatecznie zakończone transferem do klubu spod Wezuwiusza. Napoli było dużym wyzwaniem, ale i tu Zieliński wywalczył sobie mocną pozycję, mimo łatki „dwunastego zawodnika” i żelaznego zmiennika. Co by nie mówić – Sarri i Ancelotti to nie byle pachołki, a jeśli mówią, jak wielki potencjał ma Polak (wg Sarriego jeden z lepszych technicznie w Serie A), trzeba im wierzyć.
Ancelotti trafnie o Zielińskim: "Piotr jest naprawdę mocny, mógłby grać w każdym zespole, ale jego problemem jest nieśmiałość. Moim zadaniem jest zbudować u niego pewność siebie, żeby jeszcze bardziej w siebie uwierzył" #włoskarobota
— Piotr Dumanowski (@PDumanowski) August 25, 2018
Tu jednak pojawia się czynnik ludzki. Jako Polacy chcemy – wręcz żądamy – by Zieliński potwierdził swoje wielkie umiejętności i ciągnął nie za mocną kadrę tak, jak robi to chociażby Christian Eriksen. „Pozycja podobna, obunożność, technika, przegląd pola… Pasuje? – Pasuje. Więc tak ma być!” I o ile umiejętnościami Polak być może faktycznie dorównuje mózgowi Tottenhamu, o tyle ich myślenie jest inne. Duńczyk w wieku 21 lat trafił do Premier League, musiał udźwignąć ogromny ciężar i presję. Poradził sobie i chwała mu za to. Wyrobił w sobie pewność siebie i przekonanie do własnych umiejętności – coś, co teraz stoi przed Piotrkiem jako największe wyzwanie.
Teraz, kilka miesięcy po 24. urodzinach, w końcu wydaje się, że Zieliński przestał być pierwszym w kolejce rezerwowym do zmiany, ale stał się podstawowym zawodnikiem. Duża odpowiedzialność, ale wciąż nie jakaś przerażająca presja, biorąc pod uwagę to, kogo ma obok siebie, przed sobą i za sobą. I nie – dwa gole z Milanem nie sprawiły, że teraz można porównywać go do największych. Do tego daleka droga. Ten mecz pokazał jednak, że Piotr – nawet jeśli nie rozgrywa piorunującego meczu (pierwszą połowę miał kiepską) – potrafi w trudnej chwili wciąć ciężar na swoje barki. Nie jak Ronaldinho czy Messi, którzy mijali pół boiska i zdobywali gole. Robi to jak ktoś, kto na boisku traktowany jest jako część całości, a nie jednostka, która coś musi, niezależnie od tego jak dennie gra reszta.
ZIELIŃSKI X2! ⚽⚽ TO JEST JEGO WIECZÓR! DRUGI GOL Z MILANEM!
Co za forma reprezentanta ??! ? #włoskarobota ?? pic.twitter.com/hyrl7wCj16
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) August 25, 2018
Jak na -podobno – piłkarza nieśmiałego , zahukanego, Piotr Zieliński ma bezczelną łatwość podejmowania szybkich decyzji strzeleckich.
— Janusz Basałaj (@BasalajJanusz) August 26, 2018
Właśnie tak jest w Reprezentacji Polski. Z podobną presją zmagał się kilka lat temu Lewandowski, kiedy mu nie szło, a fani zaczęli tracić cierpliwość. Co się okazało? To, co w piłce powinno być oczywiste – wszystko zależy od trenera. Nawałka w kapitalny sposób potrafił wycisnąć z Roberta to, co najlepsze, ale środek pola niekoniecznie był tym, czego potrzebuje Zieliński. Kochając grę kombinacyjną Piotrek musi mieć wokół piłkarzy, którzy też lubią piłkę kopać między sobą, a nie tylko wybijać jak najdalej. Niestety wśród kibiców wciąż panuje przekonanie, że jeśli ktoś pokazuje jakiś poziom w klubie, automatycznie musi to przenieść do kadry. Niestety to tak nie działa, a wśród Polaków można szukać głównie narzekania. „Jak nie urok, to sraczka…”
Za włoskie pieniądze to Piotr Zieliński gra, ale jak przychodzi do reprezentowania Polski to się kompromituje. Dokładnie ten sam poziom co Robert Lewandowski. #włoskarobota
— Janek (@Jaaaneeek) August 25, 2018
aż trudno uwierzyć, że w Napoli gra ten sam Piotrek Zieliński co w reprezentacji…
— KrzysztofSietczyński ??? (@ksietczynski) August 25, 2018
Oczywiście – wszyscy byśmy chcieli jak najlepszej reprezentacji. To jednak nie jest sport indywidualny, w którym złoży się plusy poszczególnych zawodników i otrzyma całość. Tutaj wychodzi ogromna rola selekcjonera, który musi znaleźć sposób na wyciśnięcie tego, co najlepszego mają do zaoferowania gwiazdy. To, że same nazwiska i postawa w klubach nic nie znaczą, „dobrze” pokazuje Argentyna, w której od jakiegoś czasu próżno szukać kolektywu i pomysłu, choć nazwiska ma po stokroć lepsze niż Polska.
Zamiast wciąż narzekać i podcinać skrzydła Piotrkowi i innym, warto pomyśleć, dlaczego w kadrze wygląda to tak, a nie inaczej. Nie chce im się? Nie zależy im? Za mało płacą? To wszystko bzdury. Im zależy bardziej niż nam wszystkim razem wziętym. Po prostu w piłce czasem jak w życiu – same chęci nie wystarczą, a niektórzy by grać dobrze nie potrzebują jedynie zdolnych nóg, ale i nadążającej za tym głowy. Nie każdy jest jak np. Krzysztof Piątek, który w Genui od początku wygląda tak, jakby się w niej urodził (a tu wciąż nie wiadomo, jak wypadnie w kadrze). Jako kibice możemy po świetnych występach Lewandowskiego/Milika/Zielińskiego/Krychowiaka i innych pisać, że „co z tego, skoro dla Polski i tak nic nie robi”, tylko po co? Nam to nic nie da, im dodatkowo podnosi presję, a koniec końców wszystko i tak bardziej niż od nich, zależy od tego, co wymyśli selekcjoner. W piłce nie było i nie ma czegoś takiego jak „samograj”. Dobrze by było to w końcu przyswoić…