1992 rok – wygrywając Euro, Dania sprawia jedną z największych niespodzianek w historii futbolu. 23 lata później nie jest w stanie poradzić sobie w eliminacjach do Euro 2016 – a przecież tym razem, dzięki formule z 24 zespołami, miało być tak łatwo. Ibrahimović odsyła Duńczyków na emeryturę, a pracę z drużyną narodową kończy jej wieloletni symbol – Morten Olsen. Tak w skrócie wygląda piłkarska rzeczywistość w tym kraju. Smutno, no nie? A przecież po zwycięstwie w 1992 roku wielu mówiło, że futbol w Danii wskoczył na zupełnie inny poziom.
Wtedy wbrew pozorom też nie było łatwo. W latach 80-tych, Dania między innymi z: Mortenem Olsenem, Michaelem Laudrupem, czy Prebenem Elkjaerem może i grała ładnie, może i w 1984 roku dotarła do półfinałów mistrzostw Europy, wystąpiła w Meksyku na Mistrzostwach Świata, ale chwilę potem nie zakwalifikowała się do Euro w 1992 roku, co w kraju odebrano jako katastrofę. W końcu apetyty rosną w miarę jedzenia i kibice przywykli już do tego, że ich ulubieńcy grają o coś więcej, niż o wejście do głównej imprezy. Popularna była nawet przyśpiewka: „są czerwoni, są biali, są duńskim dynamitem”. Wracając do eliminacji. Za brak awansu najbardziej dostało się trenerowi Richardowi Moellerowi Nielsenowi, którego wręcz znienawidzono i w gazetach niemal od razu zdymisjonowano. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, trzeba stwierdzić, że miał i tak chłop szczęście, że internet był wtedy w powijakach…
Jednak rok 1992 to nie tylko Euro, a przede wszystkim wojna na Bałkanach. Trzeba było działać – także na forum piłkarskim. Dlatego Jugosławia została wykluczona z imprezy. Choć, co ciekawe, na początku twierdziła, że przyjedzie do Szwecji. Kadra złożona była wyłącznie z Serbów, inne narody jak Słoweńcy, Chorwaci, na znak protestu zrezygnowali. Ekipę opuścił też trener – Bośniak Ivica Osim, który stwierdził, że nie może myśleć o piłce, gdy jego bliscy przebywają w ogarniętym wojną Sarajewie. Usunięcie Jugosławii było więc jak najbardziej naturalnym posunięciem ze strony ONZ. Szkoda tylko, że zrobiono to na 11 dni przed rozpoczęciem!
Z dyskwalifikacji eliminacyjnego rywala skorzystała Dania. Jej gwiazdy wypoczywały jednak w europejskich kurortach. Tak, tak, gdy reszta reprezentacji miała obozy przygotowawcze i w spokoju przygotowywała się do turnieju, Duńczycy rozjechali się na urlopy. W związku natomiast dyskutowano, kto miałby poprowadzić kadrę w kolejnych meczach. Po latach okazało się, że teoria o ściąganiu graczy prosto z plaż jest trochę naciągana, bo tak naprawdę większość grała w rodzimej lidze, a te rozgrywki kończyły się niedługo przed rozpoczęciem zmagań w Szwecji. To z kolei pokazuje, że tak naprawdę kadra Danii wcale nie powalała na łopatki. Już minęły złote czasy gwiazd, które budziły respekt w całej Europie (Olsen, Arnesen, Lerby, Elkjaer), a dodatku nie było już głównego architekta wybuchowej taktyki – Seppa Piontka. Może i myśl szkoleniowa była w jakiś sposób kontynuowana, bo Nielsen był asystentem lubianego selekcjonera, ale on z kolei już na wstępie pokłócił się z Michaelem Laudrupem i ostatecznie nie zabrał go na Euro. Z ekipy Piontka został właściwie tylko Sivabaek. Komuś by się mogło wydawać, że to zwykła wymiana pokoleń, ale wielu z tamtej drużyny było już po 30-stce. Christofte czy Nielsen to gracze dla, których turniej był już ostatnią szansą, żeby osiągnąć coś z zespołem narodowym. Żeby nie było tak smutno, to odnotujmy, że były w tym zespole gwiazdy, nie tylko sami ligowcy. Brian Laudrup grał nawet w Bayernie, a Schmeichela i Povlsena znał każdy kibic – nawet przeciętny Janusz.
Najgorsze dla Duńczyków było jednak nie to, że przyjechali prosto z wakacji, czy że Michael Laudrup oglądał mecze przed telewizorem, a to, że trafili do trudnej grupy – z Francją, Anglią i gospodarzami. To musiało działać na psychikę nieprzygotowanych do turnieju piłkarzy. Najpierw było 0:0 z Anglią – typowy mecz otwierający zmagania w grupach, ale ważne, że nieprzegrany. Potem porażka ze Szwecją 0:1. Wszystko miało więc rozstrzygnąć się w ostatnim starciu z Francją, ale chyba nikt o zdrowych zmysłach nie myślał, że taki kopciuszek urwie punkty takim piłkarzom. A jednak jakimś cudem było 2:1, co jednocześnie oznaczało pożegnanie się Platiniego z pracą w roli trenera „Trójkolorowych”. Potem słynny niestrzelony karny przez van Bastena i finał!
– Czuję się jakby świat oszalał. Jeszcze tak niedawno leżałem bykiem na plaży, a teraz zagram w finale mistrzostw Europy. – mówił na gorąco po półfinale Schmeichel. Europa była dalej w szoku, a wiele gazet dopiero wtedy na serio zaczęło traktować Duńczyków. Ograć tak naszpikowaną gwiazdami Holandię to naprawdę ogromny wyczyn, a dodajmy, że nie było to stawianie autobusu, Duńczycy dwa razy wychodzili na prowadzenie i grali z Holendrami jak równy z równym.
Tu, w finale, też nikt nie dawał szans dzielnym Duńczykom, bo przecież rywalem były Niemcy. Zapowiadało się na starcie Dawida z Goliatem. Wielu Szwedów było wręcz rozczarowanych, że przyjdzie im oglądnąć nielubianą Danię, a nie Holandię z Rijkaardem, Bergkampem i van Bastenem. Finał rozczarował… Owszem Niemcy mieli dużo sytuacji, Schmeichel bronił wybornie, ale szybko strzelona bramka (18 minuta – Jensen) i potem jeszcze dobicie rywali przez Vilforta (w trakcie turnieju wyjechał do swojej chorej na białaczkę córki) sprawiły, że nie był to najlepszy finał w historii futbolu. Może to jednak Niemcy po prostu zabijali w tym czasie piękno tego sportu? Może to Dania cofnęła się zbyt bardzo? A może jesteśmy zbyt wymagający?
Fenomen złotej drużyny chyba najlepiej oddają słowa Kima Vilforta: Nie mogliśmy zawieść, bo i tak nie było wobec nas oczekiwań. Nawet gdybyśmy przegrali trzy razy 0:5 to i tak nie miałoby to większego znaczenia.
„Z wakacji prosto po złoto” – brzmiał tytuł jednej z gazet, inna nazwała Nielsena „Ricardo”, żeby podkreślić jego kunszt. To nic, że jeszcze miesiąc wcześniej był zmieszany z błotem… W DANII EUFORIA!
Wydawało się więc, że sukces w Szwecji będzie niewiarygodnym kopniakiem dla duńskiej piłki. Wielu myślało, że na bazie tak niezwykłego pokolenia można zbudować coś o wiele bardziej trwałego i być może na stałe dołączyć do elitarnych drużyn zawsze bijących się o medal. To niewiarygodne, że potem Dania nie zakwalifikowała się na mundial w USA, a na Euro w Anglii odpadła już w fazie grupowej. Przy okazji nasuwa się pytanie, czy sukces w 1992 pociągnął za sobą jakieś zmiany w piłce klubowej. Można śmiało przypuścić, że nie, bo nie było żadnego rewolucyjnego szkolenia. Gwiazdy ówczesnej kadry, poza małymi wyjątkami, wcale nie pociągnęły za sobą tłumów. Kluby rozwijały się więc harmonijnie, ale nie dostały w latach 90-tych takiego kopniaka, jak choćby nasze skoki po sukcesach Małysza. Nie wybuchła żadna „futbolomania”.
W 2000 roku nowym trenerem reprezentacji został Morten Olsen –bardzo lubiany piłkarz, a potem szanowany trener. CV całkiem w porządku (Koeln, Ajax), a do tego był jednym z kadrowiczów Piontki, która grała wtedy naprawdę dobrą piłkę.
Wyniki przyszły niezwykle szybko. Awans na mundial, a tam popis Jona Dahla Tomassona i pewny awans do 1/8 finału. Tam mocniejsza była Anglia, ale i tak Olsen zrobił świetne wrażenie i został na stanowisku 15 lat! Jasne, były też chwile, kiedy aż prosiło się, żeby dokonać zmiany i pozbyć się charyzmatycznego szkoleniowca (brak awansu w 2006 i 2008 roku), ale chwilę później Olsen robił coś z niczego. Kolejne pokolenia ufały mu bezgranicznie i traktowały go jak ojca. Nie bez powodu był najdłużej pracującym selekcjonerem na świecie, a media nazywały jego drużynę „Gangiem Olsena”. Coś jednak w ostatnim czasie się wypaliło w tym sympatycznym, starszym panu. On sam stwierdził nawet, że ostatnie kilka miesięcy było dla niego niezwykle frustrujące, bo nie mógł znaleźć w drużynie spójności. Eliminacje znów przypominały koszmary z przeszłości. Przeciętność razy rozczarowanie. Męczarnie z Armenią, remisy z Danią, porażki z Portugalii, skandal rasistowski z udziałem premiera i dopiero trzecie miejsce w grupie, a przecież to pokolenie ma w sobie potencjał, by zagościć we Francji przynajmniej na trzy mecze. Agger, Kjaer, Eriksen, Krohn-Delhi, Christensen, Bendtner, Fisher. Wymieniać dalej? Proszę bardzo: Christensen, Wass, Hoebjerg, Y. Poulsen. Multum ciekawych zawodników, a jednak w ostatnich miesiącach zupełnie nic nie funkcjonowało tak jak należy. Pomijając słabe wyniki, ale też sam styl pozostawał dużo do życzenia i czasem aż chciało się wziąć ten słynny dynamit i zdetonować go przed telewizorem. Może zabrakło wcześniej wspomnianej wizji, może lidera w szatni, a może po prostu szczęścia by znów zespół odpalił tak jak w 1992. Od kilku lat wygląda to jednak przeciętnie, a rywale nie śpią i dziś choćby Austria czy Albania zrobiły ogromny krok na przód. Czy o Danii możemy powiedzieć to samo? Raczej nie…
– Poświęciłem reprezentacji 35 lat mojego życia. Boli mnie, że to już koniec. Tym bardziej, że zawiedliśmy i zabraknie nas w przyszłorocznym Euro. Jest mi przykro przede wszystkim dlatego, że zawodnicy nie pojadą na mistrzostwa. Jako trener za to odpowiadam. Potrzebny jest nowy selekcjoner, który wykorzysta potencjał drużyny. Mamy dobre perspektywy – tak na gorąco ocenił całą sytuacje Olsen.
Wyraźnie wzruszeni byli też zawodnicy. Oni też chcieli, aby ich trener kończył karierę w innym humorze. Chyba każdy czuł, że Olsen na to zwyczajnie zasłużył…
– To zdecydowanie najważniejszy trener w mojej karierze. Czuję się fatalnie, bo powinien mieć lepsze pożegnanie z reprezentacją. My, zawodnicy nie potrafiliśmy mu tego zapewnić – powiedział Eriksen.
Warto na koniec dodać, że Danii przyglądamy się nie tylko z uwagi na efektowną wywrotkę, ale też przez to, że będzie to rywal reprezentacji Polski, w eliminacjach do kolejnego mundialu. Selekcjonerem został Age Hareide – człowiek, który na pewno ma już plan na tę drużynę i o dziwo nie będzie to rewolucja, a kontynuacja wizji Olsena (Hareide przyznał, że będzie się starał nadal uczyć zespół cierpliwego wyprowadzania piłki od własnej bramki). Do tego gość, który jeszcze niedawno prowadził Malmo w Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt. O ile jednak jego klubowe CV budzi podziw, to już praca z reprezentacją Norwegii to pasmo porażek. Jego asystentem Jon Dahl Tomasson, czyli legenda duńskiej piłki, ale to też człowiek, który przecież w trenerce jeszcze niczego nie osiągnął. Pytanie, co ta wybuchowa dwójka ulepi z całkiem niezłych piłkarzy. Czy ewentualna porażka w kwalifikacja do turnieju w Rosji, na lata wrzuci byłych mistrzów do czarnej dziury?
Jedno jest pewne. Historia zatoczyła koło. Szwecja staje się dla Duńczyków początkiem i końcem pewnej epoki – epoki niewykorzystanych szans. Czerwono-biali ruszyli z ziemi swojego odwiecznego rywala w podróż, która miała być czymś wielkim i dziś, ci sami Szwedzi, każą zaczynać wszystko od nowa, już bez Olsena.