Jaki był finał w Baku każdy widział…

Wspaniały to był finał, nie zapomnę go nigdy- niestety, takiego wyrażenia nie możemy użyć w kontekście meczu, który wieńczył rozgrywki Ligi Europy 2018/2019. Nie mówimy tutaj o aspektach sportowych. Pomysł na rozgrywanie finału w Baku okazał się bowiem wielką klapą.

Zacznijmy od najmniej przyjemnej sytuacji. Henrikh Mkhitaryan nie wyruszył wraz z drużyną do Azerbejdżanu. Powodem był aspekt polityczny, a dokładniej zakaz piłkarza na przebywanie w tym kraju. „Kanonierzy” stracili zatem ważne ogniwo. W normalnych okolicznościach, taka sytuacja nie powinna mieć miejsca.

Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!

Przejdźmy już do samego spotkania. Na starcie rzuciła się w oczy tragicznie ustawiona główna kamera. Można było odnieść wrażenie, że jesteśmy świadkami transmisji z lat 80-tych lub 90-tych. W dobie tak rozwiniętej technologii aż trudno uwierzyć, by finałowy mecz europejskich rozgrywek pokazywany był w taki sposób.

Kibice zgromadzeni na stadionie nie mieli lepiej. Ze względu na charakterystykę stadionu, sympatycy siedzą dość daleko od murawy. Nie trzeba być zatem Einsteinem, by wyobrazić sobie, jaka może być widoczność dla niektórych osób zasiadających na obiekcie. Poniżej przedstawiamy lokalizację jednego z kibiców Arsenalu.

Biorąc pod uwagę fakt, ile czasu i pieniędzy poświęcili kibice, by dotrzeć do Azerbejdżanu i znaleźć się na stadionie w Baku, takie miejsce do oglądania może wręcz frustrować.

Nie możemy także zapomnieć o atmosferze (a raczej jej braku) na całym obiekcie. Na palcach jednej ręki możemy wyliczyć momenty, kiedy kibice zerwali się do jakiegokolwiek dopingu. Przez większość czasu finałowe starcie Ligi Europy przypominało mecz towarzyski rozgrywany w ramach tournee po Stanach czy Azji.

Miejmy nadzieję, że niewypał w postaci organizowania finału w Baku już się nie powtórzy. Tegoroczny eksperyment ewidentnie nie zdał egzaminu.

Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!

Komentarze

komentarzy