John Charles, legenda „Łagodnego Giganta”

John Charles„Za każdym razem, gdy patrzyłem, jak gra, myślałem, że Mesjasz powrócił na ziemię” – tak John Charles był opisywany przez selekcjonera reprezentacji Walii, Jimmy’ego Murphy’ego. Legenda Leeds United i Juventusu, przyzwoity bokser, a w dzieciństwie niezły gagatek. Przez wielu ekspertów uznawany za najlepszego stranieriego w historii Serie A, przydomek „Łagodnego Giganta” otrzymał dzięki spokojowi na boisku, na którym nigdy nie otrzymał żółtej kartki. Zmarł przed 13 laty, do końca nie poddając się postępującej chorobie.

Obudź się, obudź! Nigdy nie będziesz zarabiał na piłce! – krzyczała między uderzeniami linijką profesor w szkole średniej. Obrywało się niewysokiemu Johnowi, chłopakowi od Charlesów. – Jak zwykle – myślała cała klasa. O tym, jak bardzo była w błędzie, nauczycielka dowiedziała się już jakiś czas później, gdy nieuważny uczeń stał się wielką gwiazdą Leeds United.

Rozbita szyba, boks i dorastanie

Urodzonemu 27 grudnia 1931 roku Charlesowi szkoła nie była po drodze. Wszyscy jego znajomi z tamtych czasów wspominają go jako naturalnego sportowca. Dobrego w każdej możliwej dyscyplinie z piłką w roli głównej, ale nieuważnego w szkole i ściągającego na siebie gniew nauczycieli. Również poza lekcjami nie był wzorem grzecznego chłopca – jako małe dziecko kradł wraz z bratem Melem (później piłkarzem m.in. Arsenalu) jabłka z sadu niedaleko domu, oszukiwał w kartach kolegów z drużyny Swansea Town, a kiedyś rozbił szybę podczas gry w Cwmbwrla Park… nie piłką, ale butem, który spadł mu z nogi.

We wspomnianym już parku spędzał każdą wolną chwilę, w domu był gościem. Jego ojciec pracował w fabryce stali, był jedynym żywicielem rodziny. U Charlesów nigdy się nie przelewało, choć „na święta zawsze był kurczak” mówił Mel po latach. Spokojne dzieciństwo spędzone na uganianiu się za piłką przerwała druga wojna światowa. John miał wówczas siedem lat i rodzina wywiozła go poza Swansea, które poważnie ucierpiało podczas nazistowskich nalotów. Po ustaniu wojennej zawieruchy powrócił do domu i odkrył talent… do boksu. Otrzymał nawet pierwsze propozycje przejścia na zawodowstwo, na co namawiał go ojciec. Jednakże sprzeciw matki, a przede wszystkim samego Johna, przeważyły. – Nie chcę, nie umiem krzywdzić ludzi – mówił chłopak, który od tego czasu poświęcił się jedynie piłce nożnej.

Bardzo długo nic nie wskazywało, że wyrośnie z niego kawał chłopa. Na poważnie zaczął rosnąć dopiero w wieku 15 lat i bardzo szybko prześcignął większych rówieśników. Na początku przygody z Leeds United jadał w restauracji, gdzie czasami stołowała się pierwsza drużyna. Gdy piłkarze zobaczyli, ile młody Charles pochłania, a jadł za trzech, wzruszył tylko ramionami: – Jestem dorastającym chłopakiem, wciąż rosnę. W pierwszym składzie zadebiutował w wieku 16 lat, w reprezentacji Walii po raz pierwszy zagrał jako 18-latek. Jeszcze za czasów gry w Swansea Town był bardzo chwalony, choć grał jeszcze jako pomocnik. Niezależnie od wyniku i tego, kto strzelał gole, w gazetach zawsze znajdowało się miejsce na wzmiankę o „inteligentnej grze” Johna Charlesa.

Narodziny giganta

Przełom w karierze zawodnika nastąpił jednak dopiero w sezonie 1952/1953, kiedy ówczesny trener Leeds, Will Buckley, zaczął ustawiać go jako napastnika. Był to moment, w którym drużyna miała ogromne problemy ze strzelaniem bramek. John stał się lekiem na całe zło – w 40 meczach zdobył 26 goli, sezon później pokonał bramkarzy rywali 42-krotnie w 39 spotkaniach.

W Leeds spędził, wraz z występami młodzieżowymi, blisko dekadę, w przedostatnim sezonie zdołał nawet awansować z ekipą Pawi do First Division, gdzie zajął wraz z nią ósme miejsce w debiutanckich rozgrywkach i strzelił 38 goli, co dało mu tytuł króla strzelców – był pierwszym Walijczykiem, któremu tak sztuka się udała.

O ile bardzo istotną postacią dla jego kariery był wspomniany już Buckley, o tyle za legendę „Łagodnego Giganta” odpowiada już włoski agent, Gigi Peronce, jeden z pierwszych w swoim zawodzie. To właśnie ten niewielki mężczyzna z południa Włoch odpowiadał za sprowadzanie Brytyjczyków do Włoch w latach 50. i 60. Transfer napastnika Leeds był jego największym sukcesem – John Charles, wówczas już świetny atakujący, przybył do Juventusu za rekordowe 65 tysięcy funtów. W Turynie rozpoczynała się era Agnellich, drużyna przechodziła właśnie przez najgorszy okres w swojej historii – od sześciu lat czekała na scudetto. Mało tego, „Stara Dama” dwa sezony z rzędu kończyła Serie A na odległym, upokarzającym dziewiątym miejscu.

Łagodny gigant

John Charles momentalnie stworzył doskonały tercet ofensywny do spółki z Sivorim i Bonipertim. Już w pierwszym wspólnym meczu każdy z wyżej wymienionych strzelił gola, ale to Walijczyk zaliczył trafienie na 3:2, które pozbawiło punktów Hellas Werona. Bohaterem Turynu stał się z marszu – to jego gole dały „Bianconerim” komplety w premierowych trzech meczach ligowych. „Juve” z Charlesem w składzie zdobyło trzy mistrzostwa Włoch w czterech kolejnych latach, a napastnik zasłynął nie tylko z doskonałych uderzeń głową, ale przede wszystkim spokojnej gry, bez zbędnych fauli czy złośliwych zachowań. Nigdy nie otrzymał żółtej kartki, nigdy nie wyrzucono go z boiska.

Do legendy przeszły opowieści z włoskich boisk – w jednym ze spotkań był traktowany wyjątkowo brutalnie i w końcu krzyknął do kapitana Bonipertiego: – Boni! Zrób coś z nimi, bo ja nie potrafię! W jednym z meczów z Interem miał prowokować go natomiast napastnik „Nerazzurrich”, Benito Lorenzi. Włoch obrażał angielską królową, co John Charles, po przetłumaczeniu obelg przez jednego z kolegów, miał powiedzieć jedynie: – To nie moja królowa. Jestem Walijczykiem. Sam Boniperti przyznawał natomiast, że nie pamięta drugiego takiego człowieka, przy którym momentalnie ustawały wszystkie sprzeczki. Nie tylko na boisku, ale i w szatni.

Ostatni sezon w Turynie nie był już jednak tak udany, „Juve” przez moment balansowało nawet na krawędzi spadku. Sam Charles zaczynał mieć problemy z kontuzjami. Nigdy nie odbudował już najwyższej dyspozycji, choć wykładano za niego spore pieniądze w Leeds i Romie.

Również w reprezentacji Walii nie odniósł sukcesów, na jakie ówczesna generacja mogła liczyć. Wprawdzie to on wprowadził drużynę na Mistrzostwa Świata w 1958 roku, jednak z powodu bardzo ostrego traktowania go przez obrońców – począwszy od Węgrów, na Austriakach kończąc – nie mógł wystąpić w meczu ćwierćfinałowym przeciwko późniejszym zwycięzcom w całym turnieju, Brazylijczykom. Drużyna z Ameryki Południowej zwyciężyła 1:0 po golu Pele, jednak nawet sam legendarny napastnik Santosu mówił po latach, że wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby Charles mógł wyjść na boisko. Ostatecznie napastnik rozegrał dla Walii 38 meczów, w których zdobył 15 bramek.

John Charles. Złoty piłkarz, fatalny biznesmen, gigant do końca

Jeden z jego pierwszych trenerów mówił, że „zatrzymać może go tylko pech lub kontuzja”. Podczas kariery piłkarskiej omijało go w dużej mierze zarówno jedno, jak i drugie. Po odwieszeniu butów na kołek próbował zainwestować majątek w kilka biznesów. Niestety nie bez powodu przylgnęło do niego określenie „beznadziejny biznesmen”.

Hotel, restauracja w Turynie, sklep sportowy, dwa puby – wszystkie pomysły okazywały się niewypałami. „Król John”, jak nazywa się go po dziś dzień we Włoszech, wyciągany z kłopotów finansowych był między innymi przez rodzinę Agnellich.

W 2004 roku przybył do Mediolanu, by siódmego stycznia promować swoją biografię w jednym z programów telewizyjnych. Nigdy do tego nie doszło, John Charles doznał ataku serca tuż przed występem. Po komplikacjach z krążeniem lekarze zdecydowali się na amputowanie części stopy byłego piłkarza. Gdy doszedł do siebie po operacji, został przetransportowany prywatnym odrzutowcem (kosztujący 14 tysięcy euro przelot opłacił Juventus) do domu w Yorkshire, gdzie zmarł tydzień później.

„Król John”, „Il Gigante Buono”, ale też zwyczajny człowiek, który zawsze znajdował czas na grę w piłkę ze swoimi synami. Giampiero Boniperti powiedział niegdyś: – To wyjątkowa osoba, człowiek nie z tego świata. Jeden z najbardziej lojalnych, uczciwych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Sir Bobby Robson stawiał go na równi z Pele, Maradoną czy Bestem. Czy można znaleźć najlepsze podsumowanie wpływu Charlesa na futbol? Futbol, w którym nigdy nie będzie już takiej osobowości. Przyszłe pokolenia będą miały swoich idoli i inne legendy, ale drugiego „Giganta” na murawie nie zobaczymy. A tego jedynego nigdy nie zapomnimy.