1 czerwca 2019 roku. Poranne odliczanie godzin do wielkiego piłkarskiego święta, czyli finału Ligi Mistrzów. Nastrój sielanki, wyczekiwania, pewnego rodzaju podniecenia. Nagle szok – informacja o wypadku, którego jedną z ofiar jest sam Jose Antonio Reyes, niegdyś wielki zawodnik m.in. Sevilli, Arsenalu czy Realu Madryt. Ekscytacja ustępuje miejsca smutkowi i zadumie.
Zarejestruj się z kodem ZZPVIP i graj BEZ PODATKU!
Zawsze, kiedy umiera ktoś, kogo „znaliśmy”, śledziliśmy losy, dzieliliśmy czas (np. przed telewizorami), czujemy się jak po stracie kogoś naprawdę znajomego. Zastanawiamy się, jak to było możliwe, dlaczego się wydarzyło i oswajamy się z dziwną myślą, że już tego kogoś nie zobaczymy.
W takich chwilach nie do końca patrzymy na to, jak ktoś zginął. Liczy się tylko sam fakt i głębokie poczucie, że stała się wielka niesprawiedliwość. Oddajemy zmarłemu hołd, utożsamiamy się z tymi, którzy właśnie tak robią. Minuta ciszy, wspominki, dedykacje… Czujemy to wszystko na własnej skórze.
Istnieje jednak śmierć i jest także śmierć – dwa osobne pojęcia. Czyjeś odejście boli niemal zawsze, jednak można umrzeć np. po walce z chorobą, nagle, z czyjejś winy, ale także niemal na własne życzenie. Głupota nie śpi i niestety często zabiera ze sobą także inne ofiary.
Słysząc o wypadku drogowym myślimy o wielkim pechu, o chwili nieuwagi, która okazała się tak kosztowna. W tym przypadku było jednak inaczej – Jose Antonio Reyes urządził wyścig ze śmiercią.
237 km/h – z taką prędkością pędził Reyes swoim Brabusem S550 na autostradzie pomiędzy Sewillą i Utrerą. Samochód wyleciał z trasy, kilkukrotnie koziołkował, po czym spłonął. Bezpośrednią przyczyną miało być zbyt niskie ciśnienie w jednej z opon, która ostatecznie pękłą. Reyes długo nie jeździł wspomnianym Brabusem i nie sprawdził jego stanu, zanim ponownie do niego wsiadł. Poza hiszpańskim piłkarzem, który prowadził pojazd, zginęło także jego dwóch kuzynów.
Nie róbmy bohaterstwa z głupoty
Tragedia zawsze pozostaje tragedią, w szczególności dla najbliższej rodziny i przyjaciół. Mimo wszystko to, jak do niej doszło, zmienia nieco ogląd sytuacji. Santiago Canizares, były hiszpański bramkarz, był pod tym względem bardzo dosadny.
– Reyes nie zasługuje na składaniu mu hołdów jak bohaterowi, co nie oznacza, że nie jest to wielka strata i nie powinniśmy modlić się za ich dusze. Czytałem wszelkiego rodzaju opinie i szanuję je, nawet te zawierające obelgi i pogardę. Chciałbym tylko potępić niewrażliwość i zachęcić wszystkich do refleksji nad tym, jakie błędy popełniamy. Myślę, że idzie to w parze z żałobą.
To chyba najlepsze wyjaśnienie tego, co się stało. Wielka szkoda, że odszedł piłkarz, który jako najmłodszy debiutował w Sevilli, który wygrał rekordową liczbę Lig Europy (pięć), a razem z nim dwie inne dusze. Mimo wszystko gdybyśmy usłyszeli o takim wypadku kogoś anonimowego, większość opinii mówiłaby o głupcu, który nie dość, że był samobójcą, okazał się także mordercą. Jose Antonio Reyes odszedł z tego świata w niesamowicie głupi sposób, ale nie skupiajmy się na ocenianiu. Skupmy się na uczeniu się na cudzych błędach i wyciąganiu wniosków.