Juve po swoje, Napoli ratuje sezon

Za kilka dni grę wznawia Serie A. Zanim do tego dojdzie, na Stadio Olimpico mecz o Puchar Włoch. Spotkanie, które ma różne znaczenie dla obu finalistów. Dla Juventusu to kolejny „dzień w biurze” i oczywistość, że znalazł się o krok od trofeum. Z kolei Napoli ma szansę zgarnąć pierwszy puchar od sześciu lat, a do tego uratować bardzo nieudany sezon. Przed meczem wiemy jedno – zwycięzcą będzie Polak!

Faworytem musi być Juventus. Musi, gdyż nazwa zobowiązuje. Stara Dama od wielu lat leje wszystkich na półwyspie Apenińskim i ich pojedyncze wpadki w pucharze są wyjątkową okazją do zgarnięcia jakiegokolwiek trofeum. Zresztą dla Juventusu Coppa Italia może być pucharem pocieszenia. Wiadomym jest, że celami nadrzędnymi są Serie A i Liga Mistrzów.

Co innego Napoli. O mistrzowskie mogą pomarzyć, a ostatni skalp to puchar w 2014 roku. Wówczas w pomocy biegał Jorginho czy Marek Hamsik, a w ataku Gonzalo Higuain. Ale Dries Mertens, Faouzi Ghoulam czy Lorenzo Insigne chętnie znowu wznieśliby puchar w Rzymie. Wtedy ograli Fiorentinę w składzie, której biegali Josip Ilicić czy Joaquin, a wszystko z ławki oglądał Rafał Wolski.

Zero tituli

Maurizio Sarri przez wiele lat prowadzenia Napoli był zewsząd chwalony za bardzo atrakcyjny futbol. Co jak co, ale tchnął życie w drużynę spod Wezuwiusza i wyniósł ją na kapitalny poziom. Do dzisiaj na San Paolo pamiętają gola Koulibaly’ego, gdy Napoli zbliżyło się do Juventusu na punkt. Wtedy jednak ekipa z Kampanii nie wykorzystała swojej szansy. Z perspektywy czasu, dzisiaj takie drugie miejsce wzięliby z pocałowaniem ręki. Napoli dzisia jest szóste i niewiele zapowiada, by mieli skończyć wyżej, a marzenia o Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie są mocno odległe.

Wróćmy jednak do Sarriego. Zwolennicy zachwycali się sposobem gry jego Napoli i tak jak powstało pojęcie „Cholismo” na cześć Simeone, tak we Włoszech „Sarrismo” przyjęło się do codziennej mowy. Tyle że zawsze można było wytknąć „zero tituli”. Piękna gra, która nie była okraszona tytułami. Trudno się temu dziwić, a pierwszy poważny skalp Sarri zgarnął w maju ubiegłego roku, gdy Chelsea ograła Arsenal w finale Ligi Europy w Baku. Wrócił jednak do Włoch i teraz już nie ma przebacz. Zresztą, Sarri zapytany o ten fakt na przedmeczowej konferencji miał się oburzyć i powiedzieć, że we Włoszech wiele osiągnął, choćby poprzez awanse z niższych lig.

Zmiana, której nie ma

Latem ubiegłego roku dostał jednak taki klub, z takim składem, że po prostu musi zgarniać puchary do klubowej gabloty. W Juventusie przede wszystkim trzeba wygrywać. Wydaje się, że Sarri dość szybko pojął, gdzie się znalazł i o co chodzi. Juve od lat uchodzi za ekipę niezwykle skuteczną, ale raczej mało efektowną. Przyjście Sarriego miało utrzymać pierwszy trend, a drugi zmienić i jeszcze przyciągnąć uwagę do klubu. Trzeba przyznać, że… niewiele się zmieniło. Niewiele pod kątem tych dwóch aspektów.

Juve nadal jest piekielnie skuteczne, ale trudno powiedzieć, żeby było efektowne. Oczywiście ograli Cagliari 4:0, pokonali 3:0 Fiorentine, ale bardzo dużo spotkań kończą wygraną… 2:1. To zresztą wynika z liczby goli. 50 strzelonych i 24 stracone, to niemal odwzorowanie zwycięstwa 2:1 w całym sezonie. Aż 9 razy wygrywali tym stosunkiem! Gdy dorzucimy do tego dwa razy po 1:0, raz 4:3 – z Napoli – i mamy aż 12 zwycięstw – z 20 – odniesionych różnicą jednego gola, czyli 60%!

Uratuje sezon?

Napoli cały czas marzy o tytule mistrzowskim. O tym musi poczekać, przynajmniej do kolejnego sezonu. Z drugiej strony niewiele wskazuje, by mieli zebrać ekipę, która pomoże im powalczyć z Juve czy Interem, mającym duże plany, w perspektywie całego sezonu, a nie pojedynczych spotkań.

Zresztą neapolitańczycy pokazują, że radzą sobie dobrze w rozgrywkach pucharowych w tym sezonie. Po drodze do finału wyeliminowali przecież Lazio czy Inter, a więc dwie ekipy walczące o scudetto. W Lidze Mistrzów nie mieli kłopotów z awansem do 1/8 finału, gdzie zagrali dobry, pierwszy, mecz z Barceloną. Dlatego przed Gennaro Gattuso ogromna szansa na uratowanie sezonu, czym byłoby pokonanie znienawidzonego rywala z Turynu.

Juve podebrało Higuaina, teraz zatrudniło ukochanego – do niedawna – Sarriego, więc pora znaleźć nowego idola. Takowym zapewne mógłby, przynajmniej na jakiś czas, zostać Gennaro Gattuso. Ten rozpoczął nie najlepiej, odkąd 11 grudnia zasiadł na stanowisku trenerskim. W lidze cztery porażki i wygrana były zaprzeczeniem efektu nowej miotły. Tyle że później nastąpiła odmiana. Właśnie od meczu z Juventusem. Styczniowe 2:1 na San Paolo było zwiastunem dobrej serii. W zasadzie, gdyby nie kompromitacja z Lecce, wszyscy mówiliby tylko o wygranych. Wśród nich nie było wielkich rywali, ale dla Napoli pięć wygranych w sześciu meczach w lidze, to seria, którą ostatni raz mieli w końcówce ubiegłego sezonu.

Kłótnia z gwiazdą(?)

Udało mu się uporządkować wiele, choć też nie wszystko. Przed sezonem kibice bardzo mocno liczyli na Hirvinga Lozano. Meksykanin przyszedł za rekordowe 40 milionów euro i totalnie zawiódł. Niecałe 1200 minut na przestrzeni całego sezonu to niewiele, a gdy dodamy do tego zaledwie trzy strzelone gole widzimy, że mowa o kompletnie nietrafionym transferze. Zresztą Lozano był pomysłem Ancelottiego, a nie jest tajemnicą, że „Chucky’emu” i Gattuso nie jest po drodze. Do tego stopnia, że na jednym z ostatnich treningów przed finałem… Lozano wyleciał pod prysznic przed końcem. Powód? Ignorowanie wskazówek i poleceń trenera.

Polskie akcenty

Rok temu mogliśmy liczyć na triumf Arkadiusza Recy, który był w Atalancie Bergamo. Dwa lata temu Wojciech Szczęsny był rezerwowym w wygranym, przez Juve, finale z Milanem 4:0. Teraz jednak liczymy na występ przynajmniej dwójki od początku. Chodzi oczywiście o Wojciecha Szczęsnego i Piotra Zielińskiego. Arkadiusz Milik jest przewidywany raczej do wejścia z ławki.

Na mecz pojechał również… Hubert Idasiak. 18-letni bramkarz Napoli gra w Primaverze, ale ma okazje trenować z pierwszym zespołem. W tym sezonie grał w młodzieżowej Lidze Mistrzów, a także był w kadrze meczowej – jako trzeci golkiper – w meczu pucharowym z Perugią.

Wiemy również, że Krzysztof Piątek… nie obroni tytułu króla strzelców z ubiegłego roku. Wówczas trafił ośmiokrotnie dla Genoi i Milanu, choć wynik podkręcił w początkowych rundach, gdy pognębił słabeuszy.

Komentarze

komentarzy