Nawet Bayern nie zdominował tak ligi w ostatnich latach, jak Juventus, dla którego istnienie jakiegokolwiek rywala do mistrzostwa w połowie lutego może stanowić anomalię. Co jeśli Juventus musi rywalizować z dwoma ekipami? Tego nie wie nikt! Juve w miniony weekend przegrało w mieście Romea i Julii, dzięki czemu pozwoliło się dogonić Interowi i Lazio. Dla neutralnego kibica super informacja, dla fanów Starej Damy niekoniecznie, bo za moment rusza kluczowa część sezonu.
Porażki w Weronie nikt się nie spodziewał. Oczywiście Hellas gra nad wyraz dobrze i dla nas Polaków ten fakt jest dobrą informacją, w końcu Mariusz Stępiński i Paweł Dawidowicz są w czołówce ligi. Nie zmienia to faktu, że porażka z kopciuszkiem jest dla Juve czymś nowym. A dwie przegrane na przestrzeni trzech meczów jest rzeczą niespotykaną. Wcześniej dwa przegrane wyjazdy miały miejsce np. w kwietniu 2015 roku, gdy polegli z Parmą i Torino. Jak widać takie „serie” zdarzały się zazwyczaj już podczas końcówek sezonu, gdy raczej Juve nie miało o co grać, gdyż dużo wcześniej sobie zapewniało mistrzostwo. Tym razem jednak sytuacja jest zgoła inna.
Dwa kolejne wyjazdy bez punktów, co prawda miały miejsce w ubiegłym sezonie, ale to był czas, gdy wszystko dawno już turyńczycy rozstrzygnęli na swoją korzyść. Tymczasem teraz nic nie jest jasne, a przez wspomniane wyniki można powiedzieć, że wszystko rozpoczynamy od nowa po 23. kolejce. Inter zrównał się punktami, Lazio jest „oczko” za dwójką prowadzącą i zamiast ucieczki, tworzy się mały peleton zachowując kolarską nomenklaturę.
Ciekawostką może być fakt, że równa liczba punktów tych trzech ekip zbiega się – przypadkowo – z jedną ze statystyk. W pierwszej dziesiątce najwięcej podających w lidze czołowa trójka ma po dwóch przedstawicieli. Każdy ma środkowego obrońcę oraz środkowego pomocnika, który ma największy wpływ na dystrybucje piłek. Lazio – Acerbi i Luis Alberto, Inter – Skriniar i Brozović, zaś Juve – Bonucci i Pjanić. Tyle że… powyższe liczby nie są wyznacznikiem. Gdyby tak było, dużo wyżej w tabeli stałoby Napoli. Dlaczego? Ekipa z Kampanii ma w TOP10 aż trzech przedstawicieli. Jest środkowy obrońca – Di Lorenzo – i jest, a raczej są, środkowi pomocnicy – Fabian Ruiz i Piotr Zieliński.
Punktowy regres
Rok temu o tej porze Juventus miał 9 punktów więcej! Mimo że tyle samo meczów zremisował, to jednak nie przegrywał. Teraz jednak remisy zamienili na porażki i już nie jest tak różowo. Zachwycamy się postawą Interu i Lazio – słusznie – ale 12 miesięcy temu w ich buty było Napoli, które miało 52 punkty.
Pewnie zastanawiacie się jak wyglądała sytuacja w poprzednich sezonach po 23. kolejkach?
2017/18: Juventus ma na swoim koncie 59 punktów, które nie dało wówczas nawet prowadzenia, gdyż punkt więcej miało na swoim koncie Napoli. Wtedy oglądaliśmy pasjonująca walkę o scudetto niemal do końca. Niemal, gdyż Napoli potknęło się we Florencji, mimo że chwilę wcześniej wygrało w Turynie za sprawą Kalidou Koulibaly’ego.
2016/17: Wtedy Juventus miał jeszcze więcej porażek niż dzisiaj – 4 – ale Stara Dama była bezkompromisowa i nie remisowała. Punktów 57.
2015/16: „Zaledwie” 51 „oczek” na koncie Juve dawało drugie miejsce w tabeli, dwa punkty za neapolitańczykami.
Statystyki jak spódniczka mini…
…wiele odkrywają, ale zasłaniają to, co najważniejsze. Często takimi barwnymi metaforami lubił się popisać trener Wojciech Łazarek, ale coś w tym jest. Dlaczego? Skoro już udowodniliśmy, że punktowo jest gorzej niż w trzech ostatnich sezonach, czas na kolejne liczby.
Czego oczekiwano od Sarriego? Zmiany stylu na bardziej ofensywny i przede wszystkim dużo atrakcyjniejszy dla oka. Gdyby spojrzeć na suche liczby: posiadanie piłki: 57% – 1. miejsce w lidze; celność podań – 87,6% – 1. miejsce w lidze. Różnice w stosunku do ubiegłego sezonu są, ale niewielkie. Wówczas 54,9% dawało czwarte miejsce wśród posiadających, zaś 86,2% trzecie wśród podających. Również Juve oddawało jeden strzał na mecz mniej. Wówczas potrzebowali średnio 8,68 strzału na zdobycie jednej bramki, teraz 8,88, czyli są nieco mniej skuteczni.
Ciekawą statystyką jest porównanie strzałów na mecz w wymiarze drużynowym i indywidualnym. W tym pierwszym aspekcie Juve oddaje 17 uderzeń na bramkę rywala i zajmuje czwarte miejsce w lidze. Jednak wśród zawodników zdecydowanie przewodzi Cristiano Ronaldo i jego 5,6 strzałów na mecz, co oznacza, że na każde trzy strzały Juve, jedno przypada właśnie Portugalczykowi. W tym aspekcie nietrudno się domyśleć, że jest to największa zależność w lidze.
Przede wszystkim Juve za Sarriego to nieco inny zespół. Atak – 4. w lidze za Atalantą, Lazio i Interem. Obrona – 3. w lidze za Lazio i Interem, a tuż przed Hellas Verona.
Cristiano Ronaldo ma 20 goli i w zasadzie jest jedynym zawodnikiem ofensywnym, na którego nie można narzekać. Wyniki Dybali, Higuaina czy innych ofensywnych zawodników już mocno odbiegają od normy. Wspomniany duet Argentyńczyków trafiał zaledwie po pięć razy. Co ciekawe w tym aspekcie całkiem nieźle wygląda… obrona Juve, bo aż osiem goli było autorstwa zawodników znajdujących się na boisku tuż przed Wojciechem Szczęsnym.
Środek do poprawy
Mimo tego nadal uważa się, że jedyną formacją, w której są duże rezerwy, jest pomoc. Tam roi się od zawodników dobrych, bardzo dobrych, ale brakuje wybitnych i kreatywnych. Matuidi, Bentancur, Rabiot czy Ramsey to raczej gracze od wypełniania zadań, a jedyną osobą w drugiej linii, która jest w stanie dać coś ekstra jest Miralem Pjanić. Tyle że możliwości Bośniaka – jeśli chodzi o liczby – też bywają ograniczone, choćby poprzez rzuty wolne, do których dostęp jest mocno reglamentowany, głównie przez Cristiano Ronaldo.
Pewnie wiele osób będzie zdziwionych, ale należy sobie zadać pytanie czy Juventusowi nie brakuje zawodnika w stylu… Piotra Zielińskiego. Może to nie jest artysta pierwszego europejskiego szeregu, ale znacznie mu bliżej do tego grona, aniżeli wspomnianym już zawodnikom drugiej linii. W dodatku Neapol czeka latem prawdopodobnie kolejna ewolucja, a może nawet rewolucja, transferowa. Kto wie, takich przejść, bezpośrednich i z międzylądowaniem w Londynie już mieliśmy przykłady. Być może „Zielek” będzie kolejnym po Higuainie i Sarrim, który słoneczne okolice Wezuwiusza zamieni na miasto Fiata.
Wg byłego trenera Juve sezon rozpoczyna się tak naprawdę w… marcu. Wtedy forma ma wybuchnąć i kiedy jak kiedy, ale w tym sezonie będzie pasowało jak ulał. W końcu na przełomie lutego i marca pojedynki z Olympique Lyon w Lidze Mistrzów, a pierwszego dnia nowego miesiąca kluczowe starcie z Interem. W międzyczasie Puchar Włoch z Milanem, dla którego to jedyna szansa na uratowanie kolejnego fatalnego sezonu. Dlatego już dzisiaj Juventus rozpoczyna walkę o potrójną koronę. Wojciech Szczęsny wielokrotnie wspominał, że Roma, dla której grał, jest wielkim klubem, ale Juve, jako jedyne we Włoszech, ma we krwi prawdziwą mentalność zwycięzcy, więc nikt się w biało-czarnej części Turynu półśrodkami nie zadowoli, zwłaszcza na krajowym podwórku!