Wielka piłka ważniejsza od wielkiej kasy, czyli jak Kalinić olał Chińczyków

Nikola Kalinic

Piękny przykład innym kolegom po fachu dał Nikola Kalinić. Napastnik Fiorentiny otrzymał ofertę gry dla chińskiego Tianjin Quanjian za właściwie kilkanaście razy większe pieniądze, niż kiedykolwiek będzie w stanie zarobić w Europie. 29-latek wybrał, co w ostatnich tygodniach zdarza się nadspodziewanie rzadko, ambicje i wielką piłkę. Odrzucił możliwość zapewnienia sobie potężnego zabezpieczenia finansowego, by spróbować wycisnąć ze swojej kariery wszystko, co tylko możliwe. Wybór, którego można nie rozumieć, ale szanować po prostu trzeba.

Na początek trochę historii i statystyk. Reprezentant Chorwacji do Fiorentiny dołączył rok temu za śmieszne 5,5 miliona euro i by wrócić do największej europejskiej piłki po kilku latach w ukraińskim Dnipro. Swego czasu zauważony przez Blackburn Rovers, w Premier League jednak kariery nie zrobił. 28-latek stanął więc przed ostatnią szansą na pozostawienie po sobie wyraźnego śladu w europejskiej piłce. Za sprawą „Violi” dostał okazję posmakowania gry w jednej z najmocniejszych lig na Starym Kontynencie… i wziął ją szturmem. W pierwszym sezonie strzelił 12 ligowych goli, do których dołożył sześć asyst. To wszystko w 36 spotkaniach, wśród których – nie można nie wspomnieć – zdarzały się występy genialne, jak również po prostu słabe.

Nie zmieniało to jednak faktu, że już na pierwszy rzut oka było widać, że rosły napastnik świetnie gra tyłem do bramki i potrafi strzelać gole. Liczby w porównaniu z choćby Gonzalo Higuainem sprawiały jednak, że wielu obserwatorów calcio z politowaniem patrzyło na informacje o zainteresowaniu Chorwatem przez Napoli. Jakże to, człowiek bez doświadczenia, z jednym niezłym sezonem ma zastąpić rekordzistę, króla strzelców ligi? To nie mieściło się w głowie, szczególnie że Fiorentina zwietrzyła w tej sytuacji interes. Skoro Napoli zarobiło na Higuanie 100 milionów euro, to dlaczego samo ma nie zapłacić klauzuli odstępnego zawodnika z Florencji? A trzeba pamiętać, że mówimy o 50 milionach euro. Kwocie jeszcze bardziej surrealistycznej niż o połowę większe pieniądze za Gonzalo.

Ostatecznie Napoli nie zdecydowało się wykupić Chorwata, do końca okienka prasa rozpisywała się już raczej o romansie z Maurito Icardim, jednak ostatecznie, jak wszyscy wiemy, „Azzurri” pozostali z samym Arkiem Milikiem, co bardzo szybko okazało się sporym problemem. Wróćmy jednak do naszego bohatera. Kalinić pozostał więc we Florencji i w tym momencie, na półmetku sezonu, niemal wyrównał już statystyki, jakimi mógł pochwalić się na koniec poprzednich rozgrywek. Ponownie miewał spotkania słabsze, bywało, że nie trafiał w łatwych sytuacjach, ale nikt nie miał wątpliwości, że nie tylko we Florencji nie ma obecnie bardziej wartościowego napastnika, ale przede wszystkim „Viola” nie ma co liczyć na sprowadzenie lepszego. Bo i Nikola to bez wątpienia czołówka Serie A na swojej pozycji i poza Juventusem właściwie cała liga wzięłaby Chorwata do siebie z pocałowaniem ręki.

Wydawało się więc niemal pewne, że facet dogra sezon we Florencji, a co najwyżej później chciwość braci Della Valle (władających Fiorentiną) zwycięży i spieniężą jego kontrakt. Wtem (niczym w najlepszych komiksach) pojawiło się wielkie zło zza Chińskiego Muru. Tianjin Quanjian na stół rzucił, chińskim zwyczajem, kupę kasy. Nikt tego dokładnie nie przeliczył, ale świadkowie twierdzili, że tak na oko to musiało być coś pomiędzy dziesięcioma a 15 milionami euro. Za sezon dla zawodnika, bo Fiorentina miała dostać 38 milionów. Rozmowy trwały już dość długo i szczerze mówiąc, chyba wszyscy spodziewali się, że lada moment ogłoszone zostanie nieuniknione – porozumienie zawarte. „Viola” zostałaby bez swojego bombera, za to z pokaźną sumą na klubowym koncie. A i zawodnik zarobiłby ogromną kasę przed sportową emeryturą.

Tymczasem Kalinić postanowił wszystkich zaskoczyć i ofertę odrzucił. Powiecie, że jest szalony, i ja się z Wami zgodzę, bo tak naprawdę we Florencji na nic więcej ponad Ligę Europy liczyć już nie może, a i na większy klub chyba nie ma co liczyć. Zegara biologicznego nie oszuka, nie zostało mu więcej jak 3-4 lata na naprawdę najwyższym poziomie. Późniejsza forma i dyspozycja fizyczna to może być już loteria.

Aspekt ekonomiczny również jest tutaj istotny. Nie mówimy bowiem o zawodniku, który w Europie zarabia wielkie pieniądze. Jak na warunki włoskiej ligi, gaża Kalinicia to co najwyżej stany średnie. Obecny kontrakt zapewnia Chorwatowi 1,2 miliona euro za sezon. Pieniądze godziwe, pozwalające na wygodne życie, ale z całą pewnością nie dające spokoju na starość. Oczywiście, można się sprzeczać, że przecież to horrendalnie dużo, szczególnie patrząc z perspektywy Polaka, ale kluczowe jest tutaj co innego. Chińczycy dawali Kaliniciowi ponad dziesięć razy więcej, a jeśli uwierzyć w umowę opiewającą na 15 milionów euro na rok, to… mówimy o 1/3 budżetu płac Fiorentiny. Mówimy, co nie mniej ważne, o dwukrotnie większej kasie niż zgarnia najlepiej opłacany w Italii Gonzalo Higuain. Dwa, trzy lata pokopać piłkę w Azji i do końca życia leżeć brzuchem do góry… kusząca propozycja. Ja mu się dziwię, ale już pisałem, że osobiście sprzedałbym się bez wahania.

Co tam jednak ja, w podobnym tonie wypowiadał się Andrea Della Valle:

Nikola odrzucił ofertę zbyt dobrą, by ją odrzucić. Tym samym potwierdził swoją wartość jako człowiek, w którą nigdy nie wątpiliśmy. Świetna robota!

Podejrzewam jednak, że właściciele klubu byliby zadowoleni niezależnie od wyniku negocjacji. W przypadku sprzedaży, sami zarobiliby o wiele więcej niż kiedykolwiek mogliby za Chorwata oczekiwać (klauzulę mogą sobie włożyć w… biblioteczkę, między bajki). Skoro piłkarz zostaje na Artemio Franchi, to z całą pewnością pomoże natomiast w walce o europejskie puchary.

A sam Kalinić? Kto wie, czy za jakiś czas nie będzie żałował swojej decyzji. Zwyciężył jako człowiek, pokazał, że da się oprzeć wielkiej kasie, że gra w piłkę na największym poziomie ma znaczenie. 29-latek chce bowiem grać w reprezentacji Chorwacji, a odchodząc do Chin, raczej mógłby się z tym przywilejem pożegnać. To na pewno był spory czynnik przy decyzji zawodnika, jednak nieoficjalnie mówi się, że decydujące zdanie miała… żona Nikoli. Małżonka miała nie zgodzić się na wyjazd do odległych Chin, więc złapała swojego mężczyznę za jaja, włożyła pod pantofla i podjęła decyzję za niego. I niech ktoś teraz powie, że kobiety lecą tylko na kasę!

Żarty żartami, ale jedno trzeba Kaliniciowi przyznać – przypomniał wszystkim, że piłka to nie tylko zawód. Choć pieniądze odgrywają w niej istotną, a właściwie kluczową rolę, to wciąż jest jeszcze, gdzieś tam na marginesie, miejsce dla ambicji. Elementarny wybór Chorwata zamykał się bowiem w dwóch opcjach – ambicja lub kasa. Za każdą ciągnęły się różne konsekwencje, wybrał pierwsze, trudniejsze wyjście. Trudniejsze dla większości ludzi, bo wszystko wskazuje na to, że Nikola po prostu postawił weto na możliwość wykluczenia ze świata piłki.

Chiny wciąż pozostają bowiem marginesem, czy im się to podoba, czy nie. Krainą wielkich pieniędzy, ale przede wszystkim sportową Nibylandią.

_____________________________________
Więcej moich przemyśleń możecie znaleźć na mojej stronie na Facebooku i na Twitterze. Wbrew pozorom praca zawodowa na ZzaPołowy się nie kończy! Do przeczytania!

PS Wypociny niepiłkarskie do zobaczenia tutaj. Również zapraszam 🙂

Komentarze

komentarzy