Wczoraj wieczorem angielskie media obiegły wstrząsające informacje. Według nich prywatny śmigłowiec właściciela Leicester rozbił się na klubowym parkingu kilkadziesiąt minut po spotkaniu z West Hamem. Świadkowie na miejscu zdradzili, że maszyna zatrzymała się w powietrzu, zanim śmigłowiec spadł na ziemię. Miało to miejsce około godziny 20.45 angielskiego czasu.
Jeden z policjantów próbował otworzyć drzwi helikoptera, aby ocalić znajdujące się w nim osoby, lecz wybuch ognia zmusił go do oddalenia się z tego miejsca. Służby ratunkowe potrzebowali dwadzieścia minut próbując zgasić płomienie.
Na pokładzie miał się znajdować właściciel klubu Vichai Srivaddhanaprabha, jego jedna (bądź dwie – różnie tutaj sytuację interpretują media) córka, dwóch pilotów oraz najprawdopodobniej jedna osoba z zarządu klubu. Zgodnie z doniesieniami „Sky Sports”, w środku nie było wiceprezesa, a jednocześnie syna właściciela – Aiyawatta oraz dyrektora sportowego Jona Rudkina.
The Leicester City chairmans helicopter has just crashed outside the King Power Stadium ! 😮 – pic.twitter.com/bXX4CbwGFv
— Liam Edwards (@Ed_7991) October 27, 2018
Jak się okazuje, to nie pierwszy raz kiedy Srivaddhanaprabha używał tego środka lokomocji, aby po spotkaniu udać się do domu. „Daily Record” informuje, że to dość częsty zwyczaj.
Miliarder z Tajlandii kupił klub w 2010 roku za około 39 milionów funtów. 61-latek był również właścicielem firmy handlowej King Power, która od kilku lat współpracuje z klubem. To za jego rządów „Lisy” awansowały do Premier League w 2014 roku, aby dwa lata później cieszyć się z upragnionego mistrzostwa Anglii. Klub jest obecnie wyceniany na 371 milionów funtów.
Póki co wszystkie informacje nie są do końca znane. Oficjalne stanowisko w tej sprawie przed nami i to po nim możemy się spodziewać odpowiedzi na wszystkie straszne pytania.