Tegoroczne rozgrywki na Wyspach są niezwykle zacięte. Liverpool toczy boje z Manchesterem City o tytuł mistrzowski, pozostałe cztery ekipy z TOP6 biją się/biły się o miejsce w pierwszej czwórce. Nie da się ukryć, że w takim natłoku obowiązków i emocji trenerzy mogą się nieco zagubić…
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
Anglia odżyła. Finały europejskich pucharów zdominowały kluby z Premier League i co ciekawe, nie ma wśród nich obecnego mistrza i lidera tabeli. Manchester City miał nieco mniej szczęścia i ostatecznie poległ w dwumeczu z Tottenhamem, jednak w kraju dystansuje większość rywali.
Jak przyznał Guardiola, ten sezon jest jego najtrudniejszym, a Liverpool jest najmocniejszym rywalem, z jakim Hiszpan musiał rywalizować. Jeszcze na początku roku przewaga „The Reds” była ogromna i jak się okazuje, zapadła w pamięć trenerowi Manchesteru City wyjątkowo mocno.
– Miesiąc temu, kiedy byliśmy siedem punktów za Liverpoolem, nie spodziewałem się, że będziemy w tym miejscu – to marzenie.
– To będzie trudne. Kiedy gra nie będzie szła po naszej myśli, będziemy spokojni, musimy mieć plan i się go trzymać, tak jak robiliśmy to przez cały sezon – dodał Guardiola w odniesieniu do finałowej kolejki EPL.
Wszystko teoretycznie wygląda normalnie. Poza jedną rzeczą. Ostatni raz siedem punktów przewagi podopieczni Kloppa mieli… 3 stycznia. Właśnie wtedy Liverpool doznał jedynej jak dotąd ligowej porażki w sezonie, przegrywając 1:2 właśnie z Manchesterem City.
Nawet jeśli Pepowi chodziło o okres, w którym Liverpool zremisował 4 z 6 spotkań, miał on miejsce od końca stycznia do początku marca. Tak czy siak zdecydowanie dłużej niż miesiąc.
Czy to może kogoś dziwić? Może, ale raczej nie powinno. Ostatnie miesiące faktycznie minęły bardzo szybko, a możemy się tylko domyślić jak wyglądały w głowie trenera, który najpierw gonił głównego rywala, a potem musiał się przed nim non stop bronić. Dobrze, że Guardiola już wcześniej osiwiał i stracił włosy – w przeciwnym razie na 100% stałoby się to właśnie w 2019 roku.