Klopp i Robertson zapomnieli, że przegrywać też trzeba umieć…

Nieczęsto zdarza się w świecie piłki drużyna, którą można nazwać absolutną maszyną do wygrywania. Niezależnie od rywala, okoliczności i innych aspektów, jedenastu graczy wychodzi na murawę i robi swoje. Taką w obecnym sezonie (a także w końcówce poprzedniego) jest bez wątpienia Liverpool. „The Reds” stali się potworem.

Juergen Klopp stworzył kapitalny zespół, który znajdując się na placu gry ma tylko jeden cel – wygrać. Spoglądając w kierunku Premier League, na Liverpool nie ma mocnych. Wystarczy przypomnieć, że na ostatnich 105 możliwych do zdobycia punktów, klub z miasta Beatlesów zdobył ich… 103. Nic więc dziwnego, że zarówno Klopp jak i jego gracze odzwyczaili się od smaku porażki.

Świat sportu to jednak nie tylko zwycięstwa, ale także (a może przede wszystkim) klęski. Czasem zasłużone, czasem pechowe, ale trzeba umieć przyjąć je „na klatę”, pogratulować rywalowi i iść dalej przed siebie. Cóż, „The Reds” już tego nie potrafią…

Po porażce z Atletico (pierwszej od pięciu miesięcy!) goście szukali wymówek i możliwych do wbicia szpilek praktycznie wszędzie. Brylował w tym Juergen „Nie Narzekam” Klopp, który na pomeczowej konferencji kiedy tylko mógł, dyskretnie wytykał – jego zdaniem – błędy Szymona Marciniaka. Robił to już także w samym meczu, przez co obejrzał żółtą kartkę.

Klopp oczywiście nie wspomniał o tym, że jego gracze wyglądali po prostu słabiej niż zwykle, a Sadio Mane został w pewien sposób oszczędzony. Senegalczyk śmiało mógł obejrzeć drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę, za przesadne używanie rąk w starciach z Vrsaljko. Buńczucznością popisał się niestety także m.in. Andrew Robertson.

– Po meczu świętowali tak, jakby wygrali cały dwumecz. Teraz musimy skupić się na naszych sprawach w Premier League, ale mamy jeszcze Anfield. Wiemy, że nasi fani tam będą, my tam będziemy. Atletico też będzie musiało – powiedział na gorąco niespełna 26-letni obrońca.

Czasami milczenie jest złotem

Liverpool jest wielki, ale postawa Kloppa i Robertsona budzi niesmak. Co mieli zrobić zawodnicy Atletico, którzy w ostatnich tygodniach i miesiącach przeżywają trudne chwile, po pokonaniu drużyny numer jeden i obrońcy tytułu? Pomachać kibicom i grzecznie zejść do szatni? To normalne, że dając z siebie ponad sto procent, grając doskonale taktycznie zawody, czuli ogromną radość i dali upust emocjom. Polscy sędziowie także wykonali swoje zadania bardzo dobrze.

Pozostaje mieć nadzieję, że w Liverpoolu przemyślą wtorkowe wydarzenia na spokojnie i wyciągną odpowiednie wnioski. Nawet jeśli sami dla siebie, to już będzie coś. Przegrywanie z klasą to także sztuka.

Komentarze

komentarzy