Kojot i Struś Pędziwiatr, czyli bogata tradycja polowania na nogi

„El Clasico” – każdy szanujący się kibic piłki nożnej wie, co znaczy to określenie. Rywalizacja Barcelony i Realu Madryt co prawda nie jest ani najstarsza, ani historycznie najczęstsza, jednak przed ponad 100 lat urosła do rangi, o jaką trudno jakiejkolwiek innej „parze” na świecie. Dwie drużyny, które od dekad uznaje się za jedne z najlepszych na świecie, toczą niezwykle wyrównane boje na najwyższym poziomie. Najlepszy dowód? 242 rozegrane mecze i bezpośrednia różnica wynosząca… jedno zwycięstwo. Barcelona ma ich 96, Real 95. 51 potyczek kończyło się remisem. Podobnie jest w bilansie bramkowym, wynoszącym 403:399 na korzyść „Królewskich”. Blisko 120 lat historii pojedynków, a giganci wciąż idą łeb w łeb. To jednak niejedyny powód, dla którego „Klasyki” elektryzują.

Świetne, wyrównane drużyny to jedno, ale nie da się mówić o tej rywalizacji nie skupiając się na indywidualnościach. Zarówno jedni jak i drudzy posiadali w swoich szeregach absolutne gwiazdy światowego formatu. Niejednokrotnie powodowało to swego rodzaju wewnętrzne rywalizacje, przez które liczył się nie tylko ostateczny wynik, ale także to, kto zaprezentuje się lepiej.

Najlepszy przykład? Poza czasami Di Stefano, Puskasa i Kubali, na myśl od razu nasuwają się dwa nazwiska, których nieoficjalne boje mogliśmy obserwować przez ostatnią dekadę. Mowa oczywiście o Leo Messim i Cristiano Ronaldo, bez wątpienia jednych z najlepszych graczy w historii dyscypliny. Już samo to, że grają w tych samych czasach, można uznać za dar od losu. Fakt, że grali przez tyle lat w jednej lidze i mieliśmy możliwość ich bezpośredniego porównywania, jest czymś jeszcze większym. Natomiast to, że padło akurat na Barcelonę, Real i słynne „El Clasico”, to już absolutny kosmos, jaki nie powtórzy się prawdopodobnie nigdy.

„Jak się nie ma co się lubi, (…)”

Wszystko ma jednak swój koniec, a ta era skończyła się w 2018 roku, kiedy „CR7” postanowił odejść z Realu na rzecz Juventusu. Messi, którego niestety powoli możemy zacząć nazywać weteranem, nie ma już z kim rywalizować na hiszpańskich boiskach o strzeleckie rekordy. Nie znaczy to jednak, że nie ma już w Realu żadnego innego rywala, który wyryłby się w jego pamięci znacznie bardziej, niż pozostali. Zresztą – z wzajemnością. Za takiego można z pewnością uznać Sergio Ramosa, alfę i omegę defensywy „Królewskich”.

Nieuchronnie mijający czas sprawił, że mówimy już o dwóch zdecydowanie najbardziej doświadczonych zawodnikach w swoich klubach, także z najdłuższym stażem w obecnych klubach. Hiszpan trafił do Realu z Sevilli latem 2005 roku, wtedy też Messi na dobre zagościł w pierwszej drużynie Barcelony. Niedługo potem, w marcu 2007 roku, młodziutki Messi zdobył przeciwko Realowi Madryt hat-tricka. 20-letni wówczas Ramos dostał kolejny powód, by jeszcze bardziej znielubić się z Argentyńczykiem. Pierwszym oczywiście był sam fakt gry w zespole największego wroga, którego „wypada” nienawidzić.

Śledząc to, co dzieje się poza murawą, raczej nie znajdziemy sensacyjnych cytatów, szokujących wypowiedzi, ani żadnych oznak wyjątkowo napiętych relacji. W końcu całkiem niedawno Sergio Ramos powiedział, że dla Leo Messiego i Cristiano Ronaldo powinna być przyznawana osobna Złota Piłka, doceniając tym samym klasę nie tylko byłego kolegi z szatni, ale i zawodnika Barcelony. Także stosunkowo niedawno, bo w 2018 roku, stoper kilkukrotnie wypowiedział się ciepło o swoim rywalu. – Zawsze miło jest wygrać z drużyną, która w swoim składzie ma tylu piłkarzy o wysokiej jakości. Rozegraliśmy mecz, w którym wyszło nam prawie wszystko. Leo to niesamowity piłkarz, wyjątkowy gracz i reprezentacja Argentyny bez niego jest gorsza. „Albicelestes” z Messim to potężniejsza drużyna – mówił po sparingu obu reprezentacji przed mistrzostwami świata w Rosji. W Argentynie wiedzą, że Maradona jest lata świetlne za najlepszym piłkarzem w historii ich kraju, którym jest Messi – stwierdził jakiś czas póżniej.

Drugie oblicze

Na pierwszy rzut oka znajdziemy tu jedynie respekt, szacunek i uznanie, jednak jak dobrze wiemy – w przypadku niektórych zawodników wyjście na murawę oznacza znaczną, wyraźną przemianę. Tym bardziej, kiedy bierze się udział w tak prestiżowym, elitarnym i stresującym starciu, jakim bez wątpienia jest „El Clasico”. Historia drobnych przepychanek obu graczy jest naprawdę rozległa, a całą tę grę nerwów najlepiej (a zarazem najśmieszniej) obrazują obrazki, na których Messi powiedział do Ramosa: „Ty skur******”. Jak dzieci na podwórku…

Nie byłoby jednak żadnej afery, gdyby chodziło wyłącznie o takie albo podobne zachowania. Rywalizacja i drobne „prztyczki” w kierunku rywali są czymś normalnym i zrozumiałym , o ile odbywają się w odpowiednim, humorystycznym tonie. Problemy zaczynają się w momencie, w którym ktoś nie umie pogodzić się z boiskowymi wydarzeniami i postanawia dołożyć od siebie coś „ekstra”. W przypadku Ramosa bardzo często są to niestety brutalne,  wręcz bandyckie faule, które nijak idą w parze z opinią jednego z najlepszych obrońców XXI wieku. Leo Messi przekonał się o tym jak mało kto. Uprzedzamy – tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

Oglądając powyższą kompilację głowa automatycznie odwraca się nieco na bok, a my patrzymy jedynie kątem oka, niedowierzając jak niewiele kilkukrotnie zabrakło, by Messi (przynajmniej na jakiś czas) został inwalidą. Jedynie swojej boiskowej inteligencji, umiejętności przewidywania i świetnemu refleksowi Argentyńczyk zawdzięcza brak połamanych piszczeli czy pogruchotanych stawów skokowych. Pamiętacie bajkę o Strusiu Pędziwiatrze i Kojocie? Starcia Barcelony i Realu są jej świetnym remakiem, który możemy dodatkowo oglądać na żywo. Tu także mamy niemal nieuchwytnego „strusia” wyjątkowo działającego na nerwy pewnemu „kojotowi” w białej koszulce.

W całej genialności Sergio Ramosa oraz jego postawie zarówno pod własną bramką, jak i rywali, jest to jego największe „ale”. Hiszpan znacznie przegrywając, wychodząc na tarczy z kolejnych pojedynków, czując bezradność, zaczyna się wyżywać. Szuka sposobu, w który mniej lub bardziej dyskretnie sprawi, że czyiś dzień stanie się dużo gorszy i mniej przyjemny. Pozostaje mieć nadzieję, że dziś obędzie się bez takich obrazków, a mecz będzie emocjonował nas jedynie swoim pięknym, sportowym obliczem. Może także sam Messi nieco się zlituje i postanowi nie bawić się z rywalami w kolejny „remake na żywo”, tym razem pt.: „Złap mnie, jeśli potrafisz”.

Komentarze

komentarzy