Korona(wirus) Kielce. W Polsce nie zmieniło się nic, a kluby są zawsze cacy

Sposób na prowadzenie klubu piłkarskiego? Pomyślmy. Pasowałoby zacząć przede wszystkim od osób, które znają się na ciągnięciu całego tego wózka. Mądry, znający realia prezes, dyrektor sportowy mający nosa do zawodników, działacze wiedzący, że strona biznesowa to podstawa, by ta sportowa także miała rację bytu. Dopiero potem można zacząć rozglądać się za trenerem i piłkarzami.

Patrząc na dobrze prosperujące, rozwijające się kluby, w większości przypadków właśnie tak to wygląda. My mówimy jednak o Polsce, w której pod względem futbolu, mało rzeczy można uznać za profesjonalne. Z Koroną Kielce pożegnał się właśnie Mirosław Smyła, pracujący w klubie od września poprzedniego roku. Czy zawinił? Patrząc na tabelę (przedostatnie miejsce, trzy punkty nad ŁKS-em) można odnieść takie wrażenie.

Realia są jednak nieco inne. Nawet najlepszy kierowca nie będzie w stanie ścigać się z innymi, kiedy jego pojazd co chwilę łapie gumę, a naprędce zakładane kolejne koła są w większości scentrowane. Mniej więcej tak można opisać działania kieleckiego klubu – na jeden w miarę udany transfer, przypada kilka razy więcej tak zwanego „szrotu”.

Nowym trenerem (a w zasadzie nowym-starym) został Maciej Bartoszek. Ten sam, któremu Korona podziękowała w czerwcu 2017 roku. Już wtedy mówiło się, że to trener jest największym złem i głównym problemem klubu (który zajął wyśmienite piąte miejsce). Co zmieniło się od tamtego czasu? Cóż, Korona broni się przed spadkiem, w międzyczasie zatrudniła trzech trenerów, przeprowadziła 52 (!) transfery, w tym 36 zagranicznych. Ile z nich miało sens? Odpowiedzcie sobie sami… Sytuację już rano świetnie skomentował Mateusz Borek.

Najnowszą decyzję skomentował już Krzysztof Zając, prezes kieleckiego klubu. Nie da się ukryć, że pojawiły się „smaczki”.

– Jestem urodzonym optymistą i wydawało mi się, że drużyna w końcu się przełamie i zacznie strzelać bramki oraz zdobywać punkty. Początkiem przemyśleń był mecz w Krakowie. Spotkanie z Lechią Gdańsk potwierdził moje wątpliwości, a mecz we Wrocławiu przelał czarę goryczy – zaczął prezes Zając.

– To normalne, że trenerzy przychodzą i odchodzą. Nikt nie miał dożywotniego kontraktu. W 2017 roku była zmiana właścicielska i pewien projekt, który zakładał od początku trenera z zagranicy. Było iluś nowych zawodników. Ten projekt funkcjonował do lutego 2019 roku. Potem zaczął się sypać. Zmiana trenera Bartoszka była następstwem po zmianie właścicielskiej. Chciałbym poucinać wszystkie spekulacje, bo namnożyło się dużo historii. Że Zając z Bartoszkiem się nie lubią – kontynuował.

Na koniec pojawiło się coś, co można uznać w pewien sposób za zabawne. – Mogę zapewnić, że podchodzimy do tego jak dwóch profesjonalistów. Z jednej strony profesjonalny trener, z drugiej profesjonalny prezes („wybierz jedno” – chciałoby się powiedzieć…). Nie musimy się kochać i może nie będziemy się kochali, ale będziemy się szanowali i mieli jedno w głowie – jak pomóc temu klubowi – zakończył Krzysztof Zając. Ciekawe, na ile tym razem wystarczy ta „wspólna wizja”…

Komentarze

komentarzy