Niekiedy bywa tak, że własny stadion nie pomaga. Presja jest zbyt duża, kibice nieszczególnie przyjaźni, a murawa wręcz nieswoja. Każda czarna seria na własnym obiekcie dobiega jednak prędzej czy później końca. Może prawie każda, bowiem przypadek Sunderlandu udowadnia, że z niektórych kłopotów trudno się wykaraskać. W 2017 roku „Czarne Koty” nie wygrały jeszcze spotkania na Stadium of Light. A okazji było sporo, bo aż 18!
Gdy David Moyes obejmował Sunderland, mało kto się spodziewał, że przed „Czarnymi Kotami” tak przykra przyszłość. Klub z hukiem spadł z ligi, ale na tym nie skończyły się jego problemy, które trwają jeszcze w Championship.
Zmiana trenera i sprzedaż wielu zawodników nie pomogły. Sunderland znajduje się w strefie spadkowej i trudno się temu dziwić, bowiem w obecnym sezonie wygrał zaledwie jedno spotkanie. Podobnie jak w Premier League, na papierze skład „Czarnych Kotów” nie prezentuje się źle. W praktyce jednak drużynie brakuje lidera i zaangażowania.
Najbardziej widoczne jest to na Stadium of Light. O ile drużyna może sobie pozwolić na wyjazdowe wpadki, o tyle własny obiekt powinien być twierdzą, na której goście regularnie traciliby punkty. Nie w przypadku Sunderlandu. Na 19 rozegranych spotkań od nowego roku Sunderland nie wygrał choćby raz! 18 z tych meczów to potyczki oficjalne, podczas których „Czarne Koty” ugrały zaledwie sześć punktów.
Taka postawa na własnym boisku jest sytuacją wręcz niespotykaną. Sunderland bije rekordy niemocy na Stadium of Light i spada coraz to niżej w tabeli. W klubie potrzebne są konkretne zmiany, bez których Sunderland w przyszłym sezonie będzie się bił o awans, ale nie do Premier League, lecz Championship.
W całym marazmie Sunderlandu najbardziej szkoda nam kibiców z sezonowym karnetem, którzy od początku 2017 roku wciąż czekają na pierwsze zwycięstwo swojej drużyny…