Kilka lat temu o ćwierćfinale w Mistrzostwach Europy mogliśmy tylko pomarzyć. Teraz marzenie stało się faktem. Żeby jednak ten piękny sen przedłużyć, trzeba pokonać Portugalczyków.
Nie jest to zadanie z serii niemożliwych. Na Euro 2016 Ronaldo i spółka nie prezentują futbolu z kosmosu (wygrali zaledwie jeden mecz, trzy zremisowali). Są na wyciągnięcie ręki. Tak jak w przeszłości, kiedy to wygraliśmy chociażby na Stadionie Śląskim w Chorzowie po wspaniałym meczu, który przeszedł do historii. Były też jednak dotkliwe porażki, zwłaszcza ta podczas MŚ w Korei i Japonii, kiedy to ulegliśmy aż 0:4. Dotychczas mierzyliśmy się z nimi 10 razy. Bilans nie jest dla nas korzystny. Trzy razy zwyciężaliśmy, czterokrotnie musieliśmy przełknąć gorycz porażki. Bilans bramkowy 9-13. W ramach rozgrzewki przed daniem głównym prześledźmy więc poprzednie pojedynki.
16.10.1976, Porto: Portugalia – Polska 0:2 (eliminacje do MŚ)
Pierwsze spotkanie przeciwko reprezentacji Portugalii było jednocześnie debiutem na ławce trenerskiej Jacka Gmocha, który zastąpił po Igrzyskach Olimpijskich Kazimierza Górskiego. Mecz ułożył się zdecydowanie po naszej myśli. Polacy zagrali wówczas koncertowo, pomimo przetasowań w kadrze (debiut Zygmunta Kukli oraz Stanisława Terleckiego). Nie dali szans swoich rywalom dzięki odważnej grze. Obie bramki strzelił szalenie skuteczny Grzegorz Lato. Jak napisał Roman Kołtoń w swojej książce „Biało-czerwone mundiale”: Słowem, duży i trochę niespodziewany sukces w jednej chwili przywrócił wiarę w możliwości naszej reprezentacji i zatarł niemiłe doświadczenia pierwszych trzech kwartałów w 1976 roku (porażki m.in. z Francją, Szwajcarią czy Grecją). Rzeczywiście – był to dobry znak na przyszłość.
29.10.1977, Chorzów: Polska – Portugalia 1:1 (eliminacje do MŚ)
Mecz pamiętany przede wszystkim dzięki niezwykłej bramce Kazimierza Deyny, którą strzelił bezpośrednio z rzutu rożnego. Jednak sam kapitan naszej drużyny nie mógł tamtego spotkania dobrze wspominać – został wygwizdany przez polskich kibiców, którzy przyszli na Stadion Śląski w Chorzowie. To było nie do wytrzymania. Były takie momenty, że chciałem poprosić trenera o zmianę. Pierwszy raz grałem w meczu reprezentacji, mając polską publiczność przeciw sobie. Powód? Gra dla znienawidzonej przez ślązaków Legii Warszawa. Do awansu na turniej w Argentynie wystarczał nam tylko remis. I takim wynikiem zakończyło się to spotkanie (w 61. minucie wyrównał Fernandes). Zakończyliśmy eliminację z 11 punktami na koncie i pierwszym miejscu w grupie.
23.09.1981, Lizbona: Portugalia – Polska 2:0
We wrześniu ’81 do Lizbony pojechaliśmy w celach rekreacyjnych. Rozegraliśmy tak zwany „mecz o pietruszkę”, który raczej nie odbił się szerokim echem w ojczyźnie. Spowodował jednak zapalenie czerwonego światełka w głowie Antoniego Piechniczka (na horyzoncie czekały przecież MŚ) i zmusił do wyciągnięcia wniosków. Gospodarze pewnie wygrali 2:0 (bramki Nene i Sheu). Wówczas była to lepsza drużyna niż ta sprzed 4-5 lat. Przekonaliśmy się o tym także w kolejnych dwóch pojedynkach w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy.
10.10.1982, Lizbona: Portugalia – Polska 2:1 (eliminacje do ME)
Do eliminacji ME 84’ przystępowaliśmy wówczas jako 3 najlepsza drużyna na świecie. Nie przełożyło się to jednak na ostateczny wynik, który osiągnęliśmy w grupie. Byliśmy faworytami, zajęliśmy jednak dopiero 3. miejsce i turniej we Francji przeszedł nam koło nosa. Duży w tym udział mieli Portugalczycy. Pokonali nas dwukrotnie. Ekipa, która później okazała się rewelacją wspomnianych Mistrzostw (doszli do półfinału, ulegając Francji po dogrywce). Znowu dał o sobie znać Nene, drugą bramkę dołożył Gomes, rozmiar porażki zmniejszył Paweł Król, piłkarz Śląska Wrocław.
28.10.1983, Wrocław: Polska – Portugalia 0:1 (eliminacje do ME)
Przegraliśmy ponownie (tym razem po trafieniu Carlosa Manuela), ale co ciekawe… polscy kibice cieszyli się z takiego obrotu sprawy. Krzyczeli i wiwatowali, kiedy goście objęli prowadzenie. Szans na wyjście z grupy już nie mieliśmy, a dzięki zwycięstwu Portugalii nasza kadra wyeliminowała znienawidzony Związek Radziecki (remis dawałby im awans). Piłkarze zaprzeczają, aby porażka miała podtekst polityczny, co nie zmienia faktu, że mit narodowy urósł do takiej rangi, że jego znaczenia się już nie zmieni.
7.06.1986, Monterrey: Polska – Portugalia 1:0 (MŚ 1986)
Los znowu nas złączył, teraz już nie w eliminacjach, tylko w turnieju finałowym. Nie rozpoczęliśmy go dobrze – bezbramkowy remis z Marokiem powodował, że kolejny mecz trzeba było wygrać, żeby ekipa Piechniczka wyszła spokojnie z grupy (później dostaliśmy srogie lanie od Anglii, obowiązywały jednak wówczas korzystne zasady awansu, tak jak teraz). Udało się, choć według postronnych obserwatorów niekoniecznie na to zasługiwaliśmy. Hiszpański dziennik „ABC” stwierdził, że nie był to mecz godny mundialu, a Polska wygrała nie dlatego, że była lepsza od Portugalii, tylko dlatego, że była od niej mniej zła. Zwycięstwo w bólach (i upale) zapewnił Włodzimierz Smolarek.
10.06.2002, Dzondzu: Polska – Portugalia 0:4 (MŚ 2002)
Po 16 latach ponownie trafiliśmy na Portugalczyków w fazie grupowej Mistrzostw Świata. Tym razem to my otrzymaliśmy lekcję gry w piłkę i to dosyć bolesną. Musieliśmy wygrać, aby jeszcze liczyć się w grupie (pierwsze spotkanie przegraliśmy 0:2 z Koreą Południową) i walczyć o przepustkę do 1/8 finału. Tajfun o imieniu Pauleta wybił nam jednak takie marzenia z głowy. Ośmieszał naszą obronę, strzelił hat-tricka, robotę pod koniec spotkania dokończył Rui Costa. Cztery do zera – mogliśmy powoli pakować walizki, został nam wyłącznie mecz o honor z USA. Nie pomogła zmiana taktyki z 4-4-2 na 4-3-3. Zdekoncentrowała kłótnia o pieniądze naszych piłkarzy ze Zbigniewem Bońkiem, wówczas wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, który okazał się później następcą Jerzego Engela na stanowisku selekcjonera. „Czarna rozpacz”, wielki biały napis na czarnym, żałobnym tle – grzmiał następnego dnia „Przegląd Sportowy” na swojej okładce. Niewątpliwie był to gwóźdź do trumny trenera Biało-Czerwonych. Musiały nadejść zmiany.
11.10.2006, Chorzów: Polska – Portugalia 2:1 (eliminacje do ME)
Jeden z meczów, które zapisał się w historii reprezentacyjnej piłki złotymi zgłoskami. Być może najlepszy spośród tych, które rozegraliśmy w XXI wieku. Po raz kolejny stadion w Chorzowie okazał się dla Nas szczęśliwy. Można to spotkanie spokojnie nazwać rewanżem za upokorzenie, którego doświadczyliśmy cztery lata wcześniej. Rewanż w iście mistrzowskim stylu. Do sukcesu poprowadził król Euzebiusz Smolarek, strzelec obu bramek (dopiero pod koniec trafieniem odpowiedział Nuno Gomes). Ówczesna drużyna pod wodzą Leo Beenhakera wzniosła się na piłkarskie wyżyny nie dając szans półfinaliście Mistrzostw Świata 2006. Nie dawano nam przed tym meczem żadnych szans, udowodniliśmy jednak, że drzemie w nas niemały potencjał. To był impuls, dzięki któremu rozpoczęliśmy triumfalny marsz, który zaprowadził nas na ME w Austrii i Szwajcarii. Trzeba przyznać, że pierwsze zdanie komentatorów, dosyć sztampowe, okaże się prorocze: 44 tysiące na stadionie i miliony przed telewizorami wierzą, że dziś wreszcie powinno się udać…
8.09.2007, Lizbona: Portugalia – Polska 2:2 (eliminacje do ME)
Do Lizbony mogliśmy jechać z podniesioną głową, bez strachu. Jeśli niecały rok wcześniej mogliśmy pokonać jedną z najlepszych drużyn na świecie, to dlaczego teraz miałoby się nie udać? Trzech punktów nie udało się stamtąd wywieźć, ale ponownie znaleźliśmy drogę do bramki strzeżonej przez Ricardo. Na Estadio da Luz strzelanie rozpoczął Mariusz Lewandowski, później dwukrotnie dali o sobie znać rywale (Maniche i Cristiano Ronaldo). Ostatnie słowo należało jednak do nas – bramkę na wagę remisu zapewnił Jacek Krzynówek na trzy minuty przed końcem spotkania. Łącznie zdobyliśmy w spotkaniach z Portugalią 4 punkty i między innym dzięki temu mogliśmy się cieszyć po raz pierwszy z awansu do Mistrzostw Europy (28 punktów: 8 zwycięstw, 4 remisy oraz 2 porażki).
29.02.2012, Warszawa: Polska – Portugalia 0:0
Na 100 dni przed Euro 2012 zmierzyliśmy się z Portugalią na nowo otwartym Stadionie Narodowym w Warszawie. Nie było to jednak spotkanie, które będziemy pamiętać przez lata i opowiadać o nim swoim wnukom. Brakowało akcji ofensywnych, zarówno z jednej jak i drugiej strony. Cristiano Ronaldo nie pokazał kompletnie nic, ku nie uciesze kibiców, którzy przyszli na mecz między innymi dla niego, aby podziwiać nietuzinkowe zagrania (58 tysięcy na trybunach robiło wrażenie). Na pochwałę zasługiwał z kolei Wojciech Szczęsny – bronił dobrze (i pewnie) dostępu do naszej bramki. W skrócie: mecz bez historii.
Cytaty pochodzą z książki „Biało-czerwone mundiale” autorstwa Romana Kołtonia.