Kto dołuje, a kto czaruje, czyli skrajności na półmetku sezonu La Liga

Okres świąteczny powoli zbliża się do końca, do końca zbliżają się także zmagania klubowe w największych europejskich ligach. Niektóre z nich już zapadły w krótki zimowy sen (m.in. Serie A, Bundesliga, Ligue 1), inne – jak Premier League – nie zwalniają nawet dziś. Pośród nich jest także La Liga, w której „ferie” podzielono na dwie części: jedną, trwającą do pierwszego w 2020 roku weekendu, oraz drugą, podczas kolejnych dwóch tygodni. Świąteczne lenistwo to jednak dobra okazja, by niejako podsumować to, co już za nami.

W jaki sposób? Najlepiej do bólu wyraźnie, czyli… idąc w skrajności. Obecny sezon, którego półmetek już niemal za nami, z pewnością nie jest taki jak poprzednie. Kilka rzeczy zaskoczyło na plus, inne – jak można się domyślić na minus. Zostawiając miłe akcenty na koniec, zacznijmy od tego, co zawiodło.

Espanyol
Siódma ekipa poprzedniego sezonu była mocnym kandydatem do kontynuowania dobrej passy i bycia zagrożeniem dla drużyn pretendujących do gry w europejskich pucharach. Papużki, które same awansowały do Ligi Europy, stały się jednak ofiarą… zwolnienia Quique Setiena z Betisu. Właśnie w następstwie tej decyzji z Espanyolu do Sewilli odeszli trener Rubi i najlepszy napastnik Borja Iglesias. Dokładając do tego sprzedaż Mario Hermoso i odejście kilku innych graczy, być może klubowy księgowy jest ukontentowany, ale z pewnością kibice mają mniej powodów do radości. Na ten moment nie pomogło nawet zastąpienie Davida Gallego Pablo Machinem – Espanyol kończy rok będąc ostatnią drużyną w tabeli, mając na swoim koncie zaledwie dziesięć oczek.

Celta Vigo
Idąc tropem drużyn z końca stawki, bura należy się także Celcie Vigo. Drużyna, która jeszcze kilka lat temu czarowała odważnym, ładnym futbolem, popadła w ogromne tarapaty. Wydawało się, że ucieknięcie spod topora w końcówce poprzedniego sezonu było największym cudem, jaki spotkał ten klub, a teraz może być już tylko lepiej. Tym bardziej że odszedł „jedynie” Maxi Gomez, kontuzje przestały gnębić największą gwiazdę, czyli Iago Aspasa, a na Balaidos trafili choćby Denis Suarez, Rafinha, czy Santi Mina. Spędzanie świąt na 18. pozycji z pewnością nie jest tym, na co liczono.

Atletico Madryt
Omijając środek stawki, w którym formę większości zespołów można w miarę racjonalnie wytłumaczyć, w poszukiwaniu negatywów trzeba zatrzymać się przy Atletico. Być może fakt, że „Los Colchoneros” tracą do lidera „zaledwie” siedem oczek nie brzmi tak źle, ale pamiętajmy, że zarówno Barcelona, jak i Real Madryt, grają dużo poniżej poziomu, do którego przyzwyczaiły w ostatnich latach. Biorąc to pod uwagę, Atletico można porównać do sytuacji „Królewskich” sprzed roku, kiedy zszokowani zastanawialiśmy się, co się stało z wielkimi „Los Blancos”.

Przy Atletico warto zatrzymać się nieco dłużej. Klub ze stolicy latem zmuszony był do przejścia gruntownej przemiany, a odejście Godina, Juanfrana, Filipe Luisa czy Griezmanna, dobitnie pokazuje, jak wielkim było to wyzwaniem. Początki były jednak mimo wszystko obiecujące. Nowo budowana drużyna szybko złapała „feeling”, a ogranie Realu Madryt 7:3 (7:1 po 70 minutach) pod koniec lipca, mogło budzić nadzieje. Transfery także wydawały się przemyślane i rozsądne. H. Herrera, Lodi, Felipe, Trippier, Hermoso, M. Llorente i przede wszystkim Joao Felix, w którym pokładano wielkie nadzieje.

Zawodnik, za którego zapłacono tyle, ile otrzymano za Griezmanna, nie zastąpił jednak swojego poprzednika w skali 1:1. Było zrozumiałe, że 20-latkowi trzeba dać czas na aklimatyzację i naukę nowego stylu, jednak mimo wszystko można go nazwać sporym rozczarowaniem. Tworząc po kilku miesiącach kompilację jego najlepszych zagrań, prawdopodobnie dałoby się coś „skleić”, ale nie byłoby to ani długie, ani specjalnie widowiskowe. Zresztą – zostając przy Atletico można wymienić także inne wielkie rozczarowania, z Diego Costą na czele. Korzystając jednak z resztek świątecznej aury, przejdźmy do przyjemniejszej części, czyli pozytywnych zaskoczeń.

Martin Odegaard
W tym aspekcie skupianie się na drużynach jako całości, mogłoby być niesprawiedliwością wobec tych, którzy wyróżniają się w nich ponad stan. Pod tym względem jako pierwszy przychodzi na myśl przede wszystkim świeżo upieczony 21-latek, który wszedł do La Liga jak po swoje. Nie dość, że jest najlepszym zawodnikiem świetnie spisującego się Realu Sociedad (święta spędza na piątej pozycji), śmiało można nazwać go jednym z najbardziej imponujących zawodników całej ligi. Real Madryt początkowo wypożyczył go do klubu z Kraju Basków na dwa lata, licząc, że tyle być może wystarczy, by Norweg zrobił jakiś zauważalny postęp. Rzeczywistość przerosła oczekiwania i nie byłoby żadnym zaskoczeniem, gdyby latem „Królewscy” postanowili jednak odzyskać swojego zawodnika szybciej.

Federico Valverde
Kolejny gracz Realu Madryt, tym razem jednak występujący w barwach „Los Blancos”. Po poprzednim sezonie, w którym młodziutki Federico był po prostu zwykłym „szaraczkiem”, nikt nie przewidziałby takiej eksplozji formy. Poza świetnym łączeniem zadań defensywnych i ofensywnych, Urugwajczyk stał się w pewien sposób talizmanem drużyny Zidane’a. Bez 21-latka na murawie bilans bramkowy “Królewskich” wynosi -1. Z Federico Valverde… +25. Real Madryt, który latem intensywnie rozglądał się za kolejną gwiazdą środka pola (Eriksen, Pogba, etc.), chwilowo nie ma już tego problemu. Kto by pomyślał, że ich rozwiązaniem okaże się właśnie 21-latek…

Chimy Avila
Wyłożenie latem 2,7 miliona euro za zawodnika argentyńskiego San Lorenzo, było dla Osasuny strzałem w dziesiątkę. Ezequiel, znany bardziej jako „Chimy”, jest najlepszym graczem klubu z Pampeluny, wyróżniając się nawet bardziej niż chwalony młodziutki defensor, Pervis Estupinan. Niewysoki napastnik, który poprzedni sezon spędził na wypożyczeniu w Huesce, odnalazł się znakomicie także w innym „średniaku” hiszpańskiej ekstraklasy. Poza tym, że niemal 1/3 bramek Osasuny jest jego dziełem (8 z 25), Avila imponuje także swoim luzem i przebojowością. „Los Rojillos” mogą mieć problem, by zatrzymać go po sezonie.

Ansu Fati
Być może trochę na siłę, być może nieco na zachętę, ale nie mogliśmy w tym gronie pominąć także perełki Barcelony. Ansu nie zachwyca (jeszcze?) jak choćby Mbappe przed trzema laty w Monaco, ale nie zapominajmy, że urodzony w Bissau Hiszpan dopiero pod koniec października skończył 17 lat. Biorąc to pod uwagę, a także jego dotychczasowe rekordy, należy mu jedynie przyklasnąć za wykorzystanie otrzymanej szansy. Najmłodszy zawodnik w historii Barcelony (w lidze i w Lidze Mistrzów), jej najmłodszy strzelec w La Liga, najmłodszy zdobywca bramki i asysty w jednym meczu ligowym (ogólnie), czy najmłodszy strzelec w historii Ligi Mistrzów (ogólnie). Jeszcze nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy Fati zrobi wielką karierę i zostanie kolejną legendą „Blaugrany”. Wiemy natomiast, że ma ku temu ogromne predyspozycje.

Komentarze

komentarzy