Laurie Cunningham. Jedyny Madridista, który dostał owacje na Camp Nou

„El Clasico” (nie mylić z Gran Derbi) emocje wzbudzało, wzbudza i wzbudzać będzie. Niezależnie od tego, czy gra w nim Messi, czy nie, co będzie miało miejsce pierwszy raz od 11 lat. Zaciekła rywalizacja obu klubów na przestrzeni dziesięcioleci sprawiła, że ich kibice nie przepadają za sobą nawzajem, widząc w sobie naturalnych „wrogów”. Oczywiście zwykle w granicach rozsądku i zdrowej rywalizacji, nie wspominając o marginesie prowadzącym wojny. Trudno jednak oczekiwać jawnego doceniania rywala…

Takie sytuacje zdarzają się w formie ewenementów, szczególnie na obiekcie drużyny przeciwnej. W tej kwestii hojniejsi byli kibice „Królewskich”, bo na Santiago Bernabeu oklaskali m.in. Maradonę, Ronaldinho, czy Iniestę. Czy kojarzycie jednak odwrotną sytuację? Od razu uprzedzamy – na 99% nie. Nic dziwnego, bo takowa wydarzyła się tylko raz, w 1980 roku. Jej bohaterem został… „Laurie” Cunningham, angielski skrzydłowy. Idealny dzień, by poznać jego historię.

Lawrence Paul Cunningham urodził się 8 marca 1956 roku w Londynie. Był czarnoskóry i miał ogromny talent. Teraz taki opis nie generuje żadnych obiekcji, w końcu można go przypisać do wielu zawodników angielskiej kadry i jeszcze większej liczby innych, dla których miejsca w niej brakuje. Wtedy jednak „czystość” rasowa i podejście do niej różniło się o niemal 180 stopni. Być może właśnie dlatego „Lauriego” odrzucił m.in. Arsenal. Po ukończeni szkoły Cunningham przeniósł się do drugoligowego Leyton i świetnymi występami sprawił, że jego talent nie mógł zostać dłużej ignorowany. Ściągnął go West Brom, który wyszedł z ciemnogrodu i jako pierwszy grał w latach ’70 z trzema czarnoskórymi zawodnikami w składzie. Szok.

To właśnie tam zyskał przydomek „Laurie”, który poznała cała Anglia – nikt nie musiał nawet dodawać nazwiska, by było wiadomo, o kogo chodzi. Dzięki swojej szybkości i niesamowitej technice poznał go każdy, kto choć trochę interesował się piłką. Czarnoskórzy piłkarze byli z reguły wygwizdywani, jednak „Laurie” i spółka kapitalnym występem i wygraną na Old Trafford (1978) uciszyli gwizdy. Cunningham w West Bromwich Albion spędził tylko dwa lata, ale to wystarczyło do napisania historii. W 1979 roku został pierwszym w historii czarnoskórym piłkarzem, który wystąpił w oficjalnym meczu pierwszej reprezentacji Anglii. Zapracował sobie również na wielki transfer. W grudniu 1978 roku „The Baggies” grali z Valencią w ramach Pucharu UEFA – wygrali 2:0, a Cunningham całkowicie przyćmił świeżo upieczonego mistrza świata, Argentyńczyka Mario Kempesa. Klubem, który latem sięgnął po Anglika był Real Madryt i choć wtedy był daleki od swojego najlepszego okresu, wciąż był zespołem działającym na wyobraźnię. W taki sposób Cunningham został pierwszym Brytyjczykiem w historii „Los Blancos”.

Swoją grą i kilkoma bramkami przyczynił się do wygrania w pierwszym sezonie mistrzostwa Hiszpanii i Pucharu Króla. Najbardziej niezwykłym momentem był jednak „ten” mecz. 10 lutego 1980 roku – Camp Nou. „Królewscy” pokonali wielkich wrogów 2:0, Cunningham czarował i zadziwiał, tego wieczora zgromadzeni kibice zobaczyli show jednego aktora. Rafael Zuviria, defensor Barcelony, który kilka tygodni wcześniej w meczu z Argentinos Juniors zatrzymał Diego Maradonę, był bez szans. Po rajdzie na lewym skrzydle i asyście na 2:0, „Laurie” został nagrodzony owacją na stojąco od kibiców „Blaugrany”. Czymś, co nie wydarzyło się ani nigdy wcześniej, ani później.

Po półtora roku w Madrycie, Cunningham był bez wątpienia jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. To był początek końca. Po kapitalnym sezonie w Hiszpanii i wcześniejszych sześciu występach w kadrze, nie został powołany na Mistrzostwa Europy 1980. Anglia odpadła w grupie, ale „Laurie” był bardzo dotknięty. Mimo tego walczył o swoje, a miał gorsze chwile. Wrócił do starej formy, ale nie był w stanie pomóc klubowi w finale Pucharu Europy w 1981 roku, przegranego z Liverpoolem 0:1. Zaczęły się kontuzje, aż w 1983 roku Real powiedział dość. Wypożyczył „Lauriego” do Manchesteru United, następnie do Sportingu Gijon. Kluby zmieniał co roku, ale nie był sobą – już nigdy nie odzyskał formy, dzięki której stał się wielki.

Na pocieszenie „trafił” mu się transfer do Wimbledonu. Wimbledonu z 1988 roku, który sensacyjnie ograł Liverpool w finale FA Cup. Cunningham grał w drużynie bardzo mało, ale w finale dostał 35 minut. Zdobył tym samym swój ostatni puchar w karierze. Na upadłą gwiazdę już nie gwizdano, jego życie zmieniło się na lepsze, w dużej mierze dzięki sprawom pozaboiskowym. Niestety szczęście nie trwało długo. Trafił do Rayo Vallecano, w którym zdążył już wcześniej grać, znalazł miłość życia, był kochany przez kibiców, bardziej niż w domu. W ostatniej kolejce zdobył bramkę, która zapewniła Rayo utrzymanie w pierwszej lidze. Jego żona była w ciąży, planowali zostać w Hiszpanii. Wszystko prysło jak bańka mydlana 15 lipca 1989 roku – „Laurie” nie zapiął pasów. Miał wypadek samochodowy. Nie przeżył. Odszedł w wieku 33 lat, nigdy nie poznając Sergio, swojego syna…

Zakład bez ryzyka w Fortunie. Możesz wejść i odebrać go właśnie w tym momencie

Poniżej 45-minutowy dokument o Cunninghamie, jeśli kogoś zaciekawiła jego historia i zechce dowiedzieć się więcej.

Komentarze

komentarzy