– Bardziej prawdopodobne od tego, że obronimy tytuł, jest to, że na placu Piccadilly Circus wyląduje E.T. – mówił latem ubiegłego roku Claudio Ranieri, zdając sobie sprawę, że ponownie sięgnąć po mistrzostwo będzie niezwykle trudno. Szkoleniowiec Leicester pewnie nie spodziewał się również tego, że będzie tak źle. Minąwszy półmetek sezonu mistrz Anglii znajduje się na 15. miejscu w tabeli i w najbliższym czasie będzie musiał walczyć o utrzymanie. Czy formuła Ranierego już się wyczerpała? Czy to już czas na zmiany?
Tylko raz, w trzeciej kolejce, „Lisy” zajmowały pozycję w pierwszej dziesiątce stawki, w której miejsce przed startem tego sezonu zapowiadał włoski szkoleniowiec. Pozostałe serie gier przynosiły różne rozstrzygnięcie, jednak częściej niekorzystne i dziś, od początku stycznia, Leicester jest 15. zespołem Premier League. Do dziesiątego West Hamu traci siedem punktów i zdecydowanie bliżej mu do strefy spadkowej. Gdyby rzecz działa się w Polsce, Ranieri wyleciałby już dawno, ale tutaj wciąż trwa. Czy warto dać mu jeszcze czas?
Oczywiście tylko szaleńcy w sierpniu 2016 postawiliby na obronienie przez Leicester tytułu (podobnie jak rok wcześniej na jego zdobycie), bo zdecydowana większość zdawała sobie sprawę, że piękny sen dłużej nie potrwa. Było ku temu kilka powodów. Po pierwsze, zmiany kadrowe i odejście głównego silnika, czyli N’Golo Kante, którego pracy w poprzednim sezonie wielu zwyczajnie nie doceniało, skupiając się na popisach duetu Mahrez–Vardy. Francuz powędrował do Chelsea, a na jego miejsce przyszedł rodak – Nampalys Mendy – z Nicei, który nie do końca spełnił pokładane w nim nadzieje. Na King Power Stadium pewnie wierzą, że podoła świeżo sprowadzony Ndidi. Obecnie na PNA przebywa m.in. Islam Slimani, który choć jest najlepszym strzelcem zespołu (wespół z Vardym, ale potrzebował mniej meczów), to chyba oczekiwano po nim więcej niż pięciu goli. Podobnie jest i z Ahmedem Musą. Zdecydowanie lepiej mogliby wejść w ligowy klimat, gdyby pozostali koledzy grali tak skutecznie jak kilka miesięcy wcześniej.
Tej skuteczności jednak brak – tak w ataku, jak i obronie. Nie będzie nic odkrywczego w stwierdzeniu, że taktyka stosowana przez Leicester nie jest już dla ligowych rywali żadną tajemnicą. Taka jest kolej rzeczy i nawet tiki-takę inni po pewnym czasie rozpracowali. Dlatego Ranieri musi szukać nowych rozwiązań i to nie kosmetycznych poprawek, lecz czegoś bardziej radykalnego, żeby znów zaskoczyć przeciwników. Wydawało się, że takim będzie postawienie na trzech cofniętych pomocników, ale i ten system szybko się wypalił. Poradziła sobie z nim Chelsea, a ostatnio Southampton. Obserwując poczynania podopiecznych Ranierego, inne zespoły śmielej atakują, co sprawia, że Leicester już nie może tak odważnie grać z przodu. Co za tym idzie – liczby ofensywnych zawodników nie są już tak oszałamiające jak w poprzednim sezonie. Dodając do tego lepszą dyspozycję niektórych rywali (Chelsea w sezonie 2015/2016, a teraz to dwie inne drużyny), mamy wynik w postaci miejsca w tabeli.
Formuła z poprzedniego sezonu wystarczyła tylko na Ligę Mistrzów, w ramach której „Lisy” wyszły z grupy. Na własnym podwórku bardziej niż w górę muszą spoglądać w dół i to z dozą niepokoju. Oczywiście spadku nikt im jeszcze nie prorokuje, ale liczby powinny dawać do myślenia. Leicester to szósta najczęściej przegrywająca w tej edycji PL drużyna, porażek ma na koncie aż 11. Dokładając do tego aż sześć remisów i tylko pięć zwycięstw (mniej mają tylko Boro, Crystal, Hull i Sunderland), widzimy, że nie wygląda to już tak kolorowo. Na tę chwilę mistrza Anglii można stawiać w gronie wymienionych zespołów walczących o utrzymanie, a raczej nie takie plany miał przed sezonem Ranieri.
Większość zgodnie wróżyła Leicester los Southampton, Stoke czy innego WBA, czyli typowego średniaka. Tymczasem jest znacznie gorzej i właściciele powinni myśleć o ligowym bycie. Wystarczy tylko dodać, że menedżerowie Swansea i Hull już polecieli ze stołka. Vardy i spółka przegrali wszystkie (z wyjątkiem City) dotychczasowe mecze z drużynami z czołówki i przegrywali także z Sunderlandem, Watford czy Bournemouth, czyli wspomnianymi zespołami ze środka tabeli lub nawet jej dna. Tylko cztery ekipy strzeliły mniej goli, a tylko sześć straciło ich więcej – nie można więc mówić o przypadku.
Klub dokonał już transferów, których zażyczył sobie trener, i wszystko w jego rękach. Czy warto dać mu jeszcze trochę czasu? Tak, przynajmniej do starć o być albo nie być z Sevillą w Lidze Mistrzów. Jeśli i tam się nie powiedzie (a zobaczmy w jakiej formie są obecnie Hiszpanie), sytuacja będzie naprawdę skomplikowana. No chyba że „Lisy” nagle podskoczą w Premier League, ale do wspomnianego dwumeczu zagrają jeszcze z Manchesterem United, a 27 lutego z Liverpoolem. O poprawę nie będzie więc łatwo. Zastanawiacie się, co dałaby zmiana trenera? Przy zatrudnieniu odpowiedniego następcy – świeże spojrzenie taktyczne. To są elementy, których w pierwszej kolejności potrzebuje na dziś zespół z King Power Stadium, bo ta kadra nie zasługuje na walkę o utrzymanie. Oczywiście, nie oczekiwaliśmy po nich powtórki sprzed kilku miesięcy, ale nie spodziewaliśmy się też takich rezultatów. Cała ta historia pokazuje tylko przewrotność Premier League – od zera do bohatera i… co dalej?