Dla wielu klubów Liga Europy traktowana jest drugorzędnie. Niektórzy trenerzy bardzo często decydują się w tych rozgrywkach na roszady w składzie. Mimo to kibice mogą być świadkami emocjonujących spotkań. Bez wątpienia do takich możemy zaliczyć wczorajsze dwa mecze, które odbyły się w Liverpoolu i Mediolanie.
AC Milan po ogromnej ofensywie transferowej jest wymieniany nie tylko jako faworyt do wygrania swojej grupy, ale również całej Ligii Europy. Choć piłkarzom włoskiego klubu zdarzyły się już dwie wpadki w lidze, to w europejskich pucharach jak na razie „Rossoneri” szli jak burza. W swoim pierwszym grupowym meczu Milan pewnie pokonał na wyjeździe Austrię Wiedeń 5:1. Wczorajsza rywalizacja z Rijeką również miała tylko jednego faworyta i byli nim Włosi.
Początek meczu zaczął się dla Milanu bardzo dobrze. Już w 14. minucie bramkę dla gospodarzy strzelił – świetnie spisujący się w LE – Andre Silva. Jednobramkowa przewaga utrzymywała się do 53. minuty, kiedy autorem drugiego gola został Mateo Musacchio. W tym momencie zapewne wielu neutralnych kibiców mogłoby wyłączyć transmisję, zdając sobie sprawę, że spotkanie praktycznie się zakończyło, a zwycięzcę już znamy. Futbol bywa nieprzewidywalny i potwierdzili to piłkarze chorwackiego klubu. W 84. minucie bramkę kontaktową strzelił Boadu Maxwell Acosty, a w 90. minucie gola dającego remis z rzutu karnego trafił Josip Elez. Włochom udało się jednak w ostatnich minutach spotkania strzelić trzecią bramkę. Do siatki trafił Patrick Cutrone. Tym samym Milan po bardzo nerwowej końcówce wyrwał trzy punkty i z kompletem punktów jest liderem swojej grupy.
Tyle szczęścia z pewnością nie mieli piłkarze Evertonu. „The Toffees” od początku sezonu bardzo kiepsko radzą sobie w lidze. Również w pierwszym grupowym spotkaniu, piłkarze Ronalda Koemana przegrali z Atalantą aż 0:4. Ostatnie dwa mecze angielskiego zespołu napawały kibiców optymizmem. Everton wygrał dwa mecze z rzędu u siebie – najpierw w Carabao Cup z Sunderlandem, a następnie w lidze z Bournemouth. W związku z lepszą postawą „The Toffees” we wczorajszej rywalizacji z Apollonem uchodzili za faworytów. Cypryjski klub w pierwszej kolejce dość niespodziewanie zremisował z Lyonem 1:1 na własnym boisku.
Mecz z zespołem z Liverpoolu wydawał się jednak trochę trudniejszy, przede wszystkim biorąc pod uwagę fakt, że był rozgrywany na wyjeździe. Już w 12. minucie Apollon zaskoczył gospodarzy, strzelając pierwszą bramkę. Na odpowiedź nie musieliśmy długo czekać. Wayne Rooney wyrównał wynik spotkania w 21. minucie. Do 66. na tablicy wyników cały czas widniał remis. Bramkę na 2:1 strzelił dla gospodarzy 19-letni Nikola Vlasić, który pojawił się po przerwie na boisku. Kiedy w 86. minucie Valentin Roberge otrzymał czerwoną kartkę, wydawało się, że w tym meczu tak naprawdę nic nie może się stać. Dwie minuty później kibice, którzy pojawili się na Goodison Park, mogli przeżyć lekki szok. Bramkę dającą remis strzelił dla gości Hector Yuste. Wynik do końca spotkania nie uległ zmianie, a Everton musiał podzielić się punktami z cypryjskim rywalem.
„The Toffees” mają problemy nie tylko na krajowym podwórku. W swojej grupie w Lidze Europy zajmują obecnie ostatnie miejsce, z dorobkiem tylko jednego punktu. Patrząc na rywali, jakich mają piłkarze Ronalda Koemana, o awans będzie piekielnie trudno.