Już za tydzień poznamy ósemkę ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów. Wśród nich znajdzie się między innymi Liverpool, który w ostatnim czasie prezentują wyjątkowa formę. Czy to jednak wystarczy, aby powalczyć o zwycięstwo w Lidze Mistrzów?
Juergen Klopp zapytany przed pierwszym meczem z Porto, stwierdził dość rozsądnie, że jego ekipa nie ma zamiaru nikogo się obawiać po awansie do ćwierćfinału. Obecny sezon i zwycięstwo między innymi nad Manchesterem City udowadnia, że Niemiec się nie myli i w jego teorii jest stonowany rozsądek. Za głosem swojego menedżera poszedł także Roberto Firmino: – Nie zastanawiamy się nad tym, kogo wylosujemy. Najlepszy hiszpański zespół? Angielska drużyna? Nie sądzę, że powinniśmy się bać jakiegokolwiek klubu. Na tym etapie rozgrywek bojaźń nie ma sensu. Jesteśmy zespołem, który może napsuć wiele krwi każdemu rywalowi – stwierdził Brazylijczyk.
„The Reds” staną przed szansą na wygranie szóstego Pucharu Europy w swojej dotychczasowej historii. Wiara w to zwycięstwo rośnie z każdym kolejnym tygodniem. To niewątpliwie największa szansa na zwycięstwo w tych rozgrywkach od 2009 roku, kiedy to odpadli po emocjonującym dwumeczu z Chelsea, który ostatecznie zakończył się wynikiem 5-7.
Progres Liverpoolu względem poprzedniego sezonu jest ogromny. Mowa tutaj oczywiście o znakomitej ofensywie, na czele której stoi Mohamed Salah (32 bramki w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach), ale także defensywie. Wydaję się, że ostatnie miesiące potwierdzają, że Klopp w końcu znalazł upragnionego bramkarza, zaś Virgil van Dijk po kilku początkowych słabszych występach, w końcu na dobre uleczył obronę Liverpoolu.
Wielkim atutem jest także ich boisko. Wielu byłych piłkarzy, na czele przede wszystkim z Frankiem Lampardem zdradza, że jadąc na Anfield oczekujesz wszystkiego…najgorszego. To trudne miejsce dla piłkarzy, co udowadnia także ten sezon. Liverpool zwyczajnie na tym obiekcie wygląda na potwora, którego nic nie jest w stanie zatrzymać.
W tym wszystkim ważna jest oczywiście osoba samego Kloppa. Podczas sezonu 2014/2015 niedoświadczenie Brendana Rodgersa spowodowało, że Liverpool pożegnał się z Champions Legaue już na etapie fazy grupowej. Tym razem klubem zarządza już człowiek obyty na europejskich salonach, który poprowadził Borussie Dortmund do finału Ligi Mistrzów. Oczywiście w decydującym meczu uległ Bayernowi Monachium, jednak z przebiegu spotkania raczej nie powinno mówić się o różnicy klas.
Niestety, perfekcja to niejedyne imię Liverpoolu. Zdajemy sobie sprawę, że zdarzają się im momenty absurdalna. Kiedy przez godzinę zachwycaliśmy się ich spotkaniem z Manchesterem City, w ostatnich 30 minutach uraczyli nas powrotem do przeszłości, przez który prawie stracili trzy punkty. Takich spotkań było kilka w tym sezonie (starcie z Sevillą w Lidze Mistrzów), choć wydaję się, że w ostatnich kilku miesiącach rzadziej możemy mieć polewkę z takiego Liverpoolu. Z drugiej strony – nawet najlepszym zdarzają się dość nieoczekiwane wpadki, tak jak choćby Manchesterowi City, który niedawno uległ z Wigan.
Jaka więc zakończy się ta przygoda w Lidze Mistrzów? Ze swojej strony spodziewam się dosłownie wszystkiego, choć bliżej mi do opinii Kloppa i Firmino. Najlepsze w tym wszystkim dla postronnego kibica jest fakt, że jakkolwiek to wszystko się zakończy, z „The Reds” nie będziemy się nudzić. Niezależnie od końcowego rezultatu.