Liverpool to dziś zespół światowego formatu. Cudowna przemiana made in Klopp

Klopp Liverpool

– To był bardzo dobry występ. Byliśmy lepszą stroną, graliśmy lepszy futbol i mieliśmy lepszy plan na ten mecz powiedział zaraz po zakończonej jednobramkowym remisem rywalizacji z Manchesterem United szkoleniowiec Liverpoolu, Juergen Klopp. Nie sposób się z nim nie zgodzić, bo „The Reds” to dziś naprawdę klasowy zespół, a na taką przemianę Niemiec potrzebował zaledwie roku z kawałkiem.

Drużyna pozostawiona przez Brendana Rodgersa w październiku 2015 była kompletnie rozbita. Ambitne plany o mistrzostwie trzeba było odłożyć na następny sezon i skupić się na zajęciu możliwie najwyższego miejsca. Te założenia wcielać w życie miał Juergen Klopp, którego zatrudnienie wywołało niemałą burzę na Wyspach. Oczywiście pozytywną. Niemiec był przecież symbolem odrodzenia BVB i wiedział, jak z niczego zrobić coś – i to nie byle jakie coś. W Dortmundzie bez wielkich pieniędzy doszedł aż do finału Ligi Mistrzów i był w stanie przerwać ligową hegemonię Bayernu. Dla pogrążonego w kryzysie Liverpoolu – człowiek idealny.

Początki jednak nie należały do najłatwiejszych. Liga angielska to jednak inny poziom niż niemiecka i nawet tak utalentowany trener potrzebował czasu, aby się przestawić na inne warunki. Nie zmienił więc drużyny jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Lepsze czasy nadeszły już wczesną wiosną, a w zasadzie to nawet zimą. Luty ubiegłego roku i wysokie zwycięstwo 6:0 z Aston Villą, a kilkanaście dni później 3:0 z Manchesterem City. Jednak wciąż nie było stabilizacji. W połowie kwietnia 4:0 w derbach Merseyside, a już 1 maja 1:3 ze Swansea. Liverpool spadł po tym meczu na 8. miejsce i tak już pozostało do końca sezonu.

Znacznie lepiej szło Kloppowi w Lidze Europy, którą angielskie drużyny zwykły odpuszczać. Niemiec jednak miał inny plan i niewiele zabrakło, żeby go zrealizować. Po zwycięskim dwumeczu z United, po nieprawdopodobnym boju z Borussią i półfinale z Villarrealem „The Reds” znaleźli się w finale, w którym jednak Sevilla okazała się lepsza. Lekcja jednak była dobra, a Klopp wyciągnął odpowiednie wnioski.

Latem dokonał potrzebnych transferów. Przyszli Mane, Matip, Wijnaldum, Klavan i Karius. Kolejność jak najbardziej celowa, dobrze oddaje pozycję poszczególnych zawodników w klubie i ich formę. Mane, przebywający obecnie na PNA, to najlepszy strzelec zespołu, Matip to chyba ten brakujący element w defensywie Liverpoolu, a nawet Klavan ostatnio daje radę.

Liverpool w tym sezonie to maszyna do zdobywania goli. Wciąż ma ich najwięcej w Premier League (49), a do tego zanotował tylko dwie porażki. Ofensywne trio Mane–Coutinho–Firmino samo ma na koncie 20 trafień, a udział brało przy znacznej większości. Gdyby nie ono, Klopp musiałby się tłumaczyć dużo częściej.

Wczorajszy mecz to był nareszcie pokaz dobrej gry w obronie w wykonaniu „The Reds”. Dotychczas znaliśmy ich tylko z ofensywnej strony, a do tyłów zawsze można było się przyczepić. Nie tym razem. Wczoraj był pressing, było krycie i dobre odbiory.

Dodatkowo po wejściu Coutinho w drugiej połowie znacznie podniosła się jakość gry w środku. Druga bramka jednak nie padła i po błędzie sędziego Klopp musiał pogodzić się z remisem. Taki wynik oznaczał dla niego spadek na trzecią pozycję i odjazd Chelsea na siedem punktów. Mistrzostwo wciąż się oddala, a nie zanosi się na to, aby Chelsea wkrótce zwolniła. Liverpoolowi pozostaje więc skupić się na grze o najwyższe możliwe miejsce i czyhanie na błąd londyńczyków.

Klopp od czasu zatrudnienia mocno pozmieniał drużynę. Dał jej niesamowitą jakość w ataku, doświadczeniem Milnera zautomatyzował grę między środkiem a tyłami, które teraz nauczył się zabezpieczać. Nawet Mignolet ostatnio jakby bezbłędny. Upragnione mistrzostwo Anglii coraz bliżej, jednak aby stało się realnym celem, trzeba jeszcze wyeliminować takie wpadki jak ta z Sunderlandem.

Komentarze

komentarzy