Niewielu menedżerów potrafiło poradzić sobie w dalszej karierze po wpadce w Realu Madryt. Przypadek Julena Lopeteguiego jest jednak zupełnie inny i trudno go przyporządkować do pewnej kategorii. Mimo to nie da się ukryć, że Hiszpan ze stolicy uciekał w pośpiechu. Dla 53-latka nie był to ostatni przystanek w wielkim futbolu, co pokazują ostatnie miesiące w Sevilli.
Trzy dni przed mistrzostwami świata w Rosji wybuchła prawdziwa bomba. „Los Blancos” poinformowali bowiem, że następcą Zidane’a zostanie obecny szkoleniowiec reprezentacji. Taka informacja nie spodobała się prezesowi federacji. Luis Rubiales już po kilkunastu godzinach podjął decyzję o zwolnieniu selekcjonera. Szef związku uznał to za zdradę całego narodu. Choć spotkał się z radą drużyny w osobach Ramosa, Iniesty, Busquetsa, Pique, którzy namawiali go do zmiany zdania, to do niczego takiego już nie doszło.
– Negocjacje odbyły się bez jakiejkolwiek informacji przekazanej naszemu związkowi. Dowiedzieliśmy się na pięć minut przed opublikowaniem tej informacji przez Real. Są sposoby działania, których trzeba przestrzegać – wyjaśniał powody swojej decyzji Rubiales.
Jak pokazał czas, ta sytuacja okazała się dramatem dla każdej ze stron. Fernando Hierro nie potrafił kompletnie ogarnąć zespołu, a Hiszpania poległa z Rosją po bezbarwnym meczu w 1/8. „La Furia Roja” bez swojego przywódcy, który poprowadził ich bez jakiejkolwiek porażki w eliminacjach, kompletnie nie potrafiła się odnaleźć i wyglądała niechlujnie. Tacy piłkarze jak Diego Costa, Sergio Ramos czy David Silva nie byli w stanie przejąć pieczy nad zespołem. Wszystko się rozsypało niczym domek z kart.
Trudny początek
Florentino Perez z pewnością należy do osób, którym trudno odmówić. Niewielu trenerów otrzymało taką ofertę w swojej karierze, dlatego poniekąd trudno się dziwić zachowaniu Julena. Podczas podpisywania umowy doskonale wiedział z jakim zadaniem się zmierzy. Kulisy odejścia z kadry to był dopiero początek problemów. Real Madryt znajdował się bowiem w sporej rozsypce po opuszczeniu statku przez „Zizou”. Jakby tego było mało kilka dni później swój kontrakt z Juventusem sfinalizował Cristiano Ronaldo.
Lopetegui obejmował zatem klub po trzykrotnym zdobywcy Ligi Mistrzów, z którego odszedł najważniejszy zawodnik nie tylko na boisku, ale także w szatni. W skrócie: pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki. W żadnym względzie nie brzmi to jak praca marzeń.
Ta przygoda nie trwała jednak zbyt długo. Konkretnie szkoleniowiec otrzymał zaledwie 14 spotkań na zaprezentowanie swoich umiejętności. Problemy rozpoczęły się pod koniec września od porażki (na ironię losu) z Sevillą. Po tym spotkaniu Real wygrał tylko z Viktorią Pilzno. W lidze dostawali po głowie od każdego. Porażki z Alaves, Levante i oczywiście z Barceloną szybko zakończyły ten związek. Przegrana 5:1 na Camp Nou na tyle rozzłościła Pereza, że Lopetegui wyglądał na konferencji prasowej po tym spotkaniu, jakby miał za chwile po prostu się rozpłakać. Był zdruzgotany i już wiedział, jaka czeka go przyszłość.
Taki koniec nieudanej przygody okazał się dość zaskakujący, ponieważ początek pracy nie zwiastował czarnego scenariusza. Oczywiście w Superpucharze Europy zostali rozbici przez Atletico po szalonym meczu. Jednak w czterech początkowych kolejkach zdobyli 10 punktów. Ten porządek rozbiła zaledwie jedna porażka.
– Mieliśmy dobry start, zespół grał dobrze, ale potem wszystko się zmieniło w ciągu trzech tygodni. Byliśmy pewni, że ta sytuacja minie. Nie miałem jednak odpowiednio dużo czasu. To najlepszy sposób, aby to wyjaśnić. Podczas pracy w Madrycie nie spałem, po prostu nie wiedziałem, gdzie aktualnie jestem. Pewnego dnia trenowałem kadrę w Rosji, a następnego byłem na Santiago Bernabeu z nowym zespołem – wspominał w wywiadzie dla BBC.
Niespodziewana oferta
Ponad pół roku później dość niespodziewanie otrzymał ofertę z Sevilli, która po odejściu Unaia Emery’ego wpadła w wir niezrozumiałych decyzji. W ciągu trzech lat drużynę prowadziło sześciu menedżerów na czele z Jorge Sampaolim. Do Andaluzji w tamtym okresie wracał także Monchi, aby ponownie zbudować mocną markę w Hiszpanii.
Łącznie latem z Sevilli odeszło aż 20 graczy, a w drugą stronę powędrowało 15 piłkarzy. Jak na taki klub to ogromna rewolucja. Mimo to sezon rozpoczął się dla nich dobrze. Po czterech kolejkach znaleźli się nawet na czele stawki, ale ponownie końcem września ekipa Lopeteguiego zanotowała regres. Hiszpanowi zapewne przeszło na myśl, że kryzys na tym etapie sezonu może ponownie doprowadzić do zwolnienia. Tym bardziej po przegranej aż 4:0 z Barceloną. Historia miała zatoczyć koło.
Jednak szybko to przezwyciężono i zespół zaczął funkcjonować. Po cichu zbudowano go od podstaw. W składzie znajdziemy odkurzonego po nieudanej przygodzie z Manchesterem City Fernando, ale także Jesusa Navasa czy Evera Banegę. Przeciwko Levante tylko dwóch piłkarzy poniżej 25 roku życia wyszło w pierwszym składzie. Doświadczenie jest ich mocnym atutem, lecz brakuje nieco młodszych graczy. Pewien powiew świeżości daje Sergio Reguilon oraz Jules Kounde.
Największa wada zespołu? Przede wszystkim brak skutecznego napastnika. Luuk de Jong to ważny gracz dla drużyny, ale na najwyższym poziomie od snajpera wymaga się przede wszystkim bramek. Tymczasem zaledwie siedem goli we wszystkich rozgrywek to niezbyt imponujący wynik. Ciężar za zdobywanie bramek spada zatem na barki Lucasa Ocamposa. Argentyńczyk dość niespodziewanie został gwiazdą zespołu po przenosinach z Marsylii. Szybko znalazł wspólny język z Lopeteguim i już zaczynają się pojawiać doniesienia o kolejnym transferze piłkarza.
Pojawił się kryzys
Jednak nie zawsze było tak różowo. Po słabszym wrześniu, drugi kryzys przyszedł w lutym, kiedy to Sevilla odpadła z Pucharu Hiszpanii i zanotowała pięć meczów bez zwycięstwa. Drużyna szybko się wybudziła z letargu, choć w Lidze Europy podczas dwumeczu zremisowała z Cluj i awansowała wyłącznie dzięki lepszemu bilansowi bramek na wyjeździe.
Nie ma co ukrywać, że praca dla Julena w Sevilli jest po prostu łatwiejsza. W szatni brakuje takich wielkich osobowości jak Benzema czy Ramos, a piłkarze z mniejszym ego zawsze są łatwiejsi do prowadzenia. Mimo wpadki w Madrycie nikt tak naprawdę nie mógł zaprzeczyć jego dokonaniom. Prezydent Sevilli jakiś czas temu stwierdził, że szukali szkoleniowca z dużym doświadczeniem, który może odmienić ten zespół wraz z Monchim. Dodatkowo należy pochwalić Hiszpana za odwagę, ponieważ dość szybko wrócił bądź co bądź do topowej drużyny w Hiszpanii.
Nie ma co ukrywać – w porównaniu do Atletico, Lopetegui nie dysponuje tak mocną i szeroką kadrą. To nadal poniekąd zlepek piłkarzy, którym niejednokrotnie brakuje po prostu jakości i najlepsze lata mają dawno za sobą. Dlatego niezadowolenie kibiców związane z topornym stylem gry czasami jest zbyt przesadzone.
Na ten moment awans do przyszłorocznej Ligi Mistrzów stoi pod znakiem zapytania, ponieważ po piętach nadal depcze im Getafe czy Real Sociedad. Zapewnienie miejsca w czołowej czwórce powinno ułatwić roszady w letnim oknie. Monchi otrzyma więcej pieniędzy na wzmocnienia, a kadra zespołu powinna zostać wzmocniona nieco młodszymi zawodnikami, których zwyczajnie brakuje. Obecnie także nie wiadomo jaka przyszłość czeka Ocamposa czy Reguilona. Strata dwóch tak ważnych piłkarzy w kontekście następnego sezonu byłaby dla ekipy z Andaluzji dość bolesna.
Bez wątpienia trzeba przyznać, że Lopetegui dopiero teraz tak naprawdę otrząsnął się z tej sytuacji. 2018 rok był dla niego pechowy i chciałby o nim jak najszybciej zapomnieć. W głębi duszy może mieć żal do Florentino Pereza, że ta przygoda zakończyła się tak szybko i nie otrzymał szansy na wyjście z kryzysu. Z perspektywy czasu jednak obie strony dobrze na tym ostatecznie wyszły.