Dejan Lovren nigdy nie był mistrzem w kreowaniu pozytywnego wizerunku własnej osoby. Kontrowersyjne wywiady, buńczuczne zapowiedzi i co najgorsze – słaba forma piłkarska. Chorwat nie jest ulubieńcem fanów Liverpoolu i w najbliższej przyszłości najpewniej nie ulegnie to zmianie. W niedawnym wywiadzie dla brytyjskiej prasy Lovren podjął kolejną próbę wybielenia swojego wizerunku. Defensor wyznał, że przed każdym spotkaniem musi spożyć co najmniej pięć tabletek przeciwbólowych – w innym wypadku ból uniemożliwi mu grę.
Brzmi wręcz szlachetnie. Wszyscy kibice Liverpoolu powinni być wdzięczni Chorwatowi za to, że ten ryzykuje swoje zdrowie dla dobra drużyny – przynajmniej takiego odbioru oczekiwał Lovren. Sympatycy klubu z Anfield odebrali to w zupełnie odmienny sposób – kolejna forma żalu i usprawiedliwienia za katastrofalną formę. Prawda – jak zwykle zresztą – jest gdzieś pośrodku.
Forma Lovrena wcale nie jest tak słaba, jak zwykło się mówić. Chorwat padł ofiarą stereotypu, przez który przy każdej straconej bramce kibice znają winnego jeszcze przed powtórką akcji. Każdy ruch Lovrena na murawie jest poddany dokładnej analizie, każdy przegrany pojedynek wytknięty, a każdy nieudane zagranie wyśmiane. Przy takim podejściu nawet i Ramos czy Bonucci okażą się obrońcami przeciętnymi.
Druga sprawa to kruche zdrowie Chorwata. Rzadko kiedy zdoła on wystąpić w pięciu kolejnych ligowych spotkaniach. Gubi przez to rytm i później potrzebuje czasu, by ponownie wrócić na odpowiedni poziom. Konkurencja w Liverpoolu na tej pozycji jest jednak tak słaba, że Chorwat z miejsca wraca do podstawowej jedenastki – nawet wtedy, gdy jego zdrowie nie dopisuje.
Niedawny wywiad Lovrena znów wzbudził wiele kontrowersji. Kibice są niezadowoleni, że Chorwat żali się w mediach, zaś intencje samego piłkarza były zapewne całkowicie inne. Ostatecznie po raz kolejny doszło jednak do pogłębienia niechęci na linii kibice – Lovren, która już wcześniej była wyjątkowo duża.
Zdawać się może, że już nic nie poprawi wizerunku Lovrena w oczach kibiców na Anfield. Chorwatowi szybko zapomniano bramkę z Borussią w ćwierćfinale Ligi Europy, zatem trudno wierzyć, by cokolwiek innego mogło pomóc mu na dłuższą metę.