Patrząc na ostatnie wyniki Leicester, wiele osób nie może wyjść z podziwu. Ekipa Brendana Rodgersa radzi sobie w tym sezonie wyśmienicie, co potwierdza seria sześciu zwycięstw z rzędu w Premier League. Spory wpływ na rezultaty zespołu ma postawa defensywy. Nikt na King Power Stadium nie płacze za Harrym Maguire’em. Co więcej, wielu kibiców nawet nie wspomina o angielskim obrońcy.
Utrata kluczowego gracza drużyny z reguły jest bardzo dotkliwa. W szczególności, jeżeli taki piłkarz opuszcza klub kilka dni przed zamknięciem okna transferowego. Taka sytuacja miała miejsce w Leicester. Harry Maguire za kwotę 87 milionów euro przeniósł się do Manchesteru United. Biorąc pod uwagę fakt, iż w Anglii letnie zakupy trwały tylko do 8 sierpnia godziny 18:00, zarząd „Lisów” miał niewiele czasu, by sprowadzić godnego następcę.
Mistrz Premier League z sezonu 2015/2016 zachował chłodną głowę. Nie byliśmy bowiem świadkami desperackiego transferu ze strony ekipy z King Power Stadium. Niektóre media sugerowały, iż Brendan Rodgers chętnie widziałby w swoim zespole defensora Bournemouth, Nathana Ake. Przedstawiciele „Wisienek” zdawali sobie jednak sprawę, w jakiej sytuacji jest Leicester, dlatego zażądali za holenderskiego obrońcę ogromne pieniądze. Według dziennikarzy, mowa była o kwocie 70 milionów funtów.
„Lisy” ostatecznie zostawiły w kasie klubowe pieniądze i nie sprowadziły nikogo. Klub zaufał zawodnikowi, który trafił do zespołu w 2018 roku. Tym piłkarzem był Caglar Soyuncu. Tureckiego defensora stopniowo wprowadzano do drużyny. Potwierdza to fakt, iż podczas kampanii 2018/2019, Soyuncu rozegrał raptem 6 spotkań w Premier League, spędzając na murawie nieco ponad 370 minut.
Zarząd Leicester podjął spore ryzyko. Trudno było bowiem nie odnieść wrażenia, iż w środku obrony przed startem sezonu brakowało lidera z prawdziwego zdarzenia. Prócz Caglara, Brendan Rodgers miał do dyspozycji Jonny’ego Evansa, Filipa Benkovicia oraz Wesa Morgana. Podsumowując to grono, mamy do czynienia z jednym, doświadczonym obrońcom, który w ostatnich sezonach występował w Premier League (Evans), zawodnikiem nie mającym do czynienia z angielską piłką na najwyższym poziomie (Benkovic) oraz 35-letnim piłkarzem (Morgan).
Wszelkie obawy kibice „Lisów” wyrzucili zapewne do kosza. Po czternastu kolejkach ekipa z King Power Stadium dzierży miano najlepszej defensywy w lidze. Żaden bowiem inny zespół w Premier League nie stracił mniej bramek, niż podopieczni Rodgersa. Co więcej, gracze Leicester to jedyny klub, który może się jeszcze pochwalić liczbą puszczonych goli mniejszą niż dziesięć (9). Drugi w kwalifikacji Liverpool ma na swoim koncie 12 straconych bramek.
Ostoja między słupkami
Nie byłoby tak dobrego wyniku w kontekście trafień rywali, gdyby nie odpowiednia osoba w bramce zespołu. Kasper Schmeichel rozgrywa jeden z lepszych sezonów w swojej karierze. Choć o wyrównanie osiągnięcia z kampanii 2015/2016, gdy 33-latek zachował w lidze 15 czystych kont, będzie niewątpliwie trudno, to i tak patrząc na postawę bramkarza podczas obecnej kampanii, można bić brawa.
Do tej pory Schmeichelowi udało się zakończyć sześć spotkań z czystym kontem. Żaden inny bramkarz w trwającym sezonie Premier League nie ma tylu meczów bez straty bramki. Spory wpływ na ten wynik ma oczywiście postawa obrońców, gdyż Kasper musiał zmierzyć się ze znacznie mniejszą liczbą strzałów, niż chociażby Bernd Leno. Dla przykładu, niemiecki bramkarz obronił 59 uderzeń. Schmeichel ma w swoim dorobku 33 strzały.
Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć pewien istotny fakt. Nikt nie ma tak imponującego wyniku obronionych strzałów w ujęciu procentowym, niż Kasper Schmeichel. Duńczyk utrzymuje prawie 80% skuteczność interwencji (dokładnie 79,1%). Piłkarz Leicester jest oczywiście liderem tej klasyfikacji. Co ciekawe, przytoczony rezultat jest lepszy, niż wynik z sezonu mistrzowskiego (73,5%). Do końca kampanii pozostało wiele spotkań, zatem na takie podsumowania przyjdzie jeszcze pora.
Skuteczne boki obrony
Angielscy eksperci od początku rozgrywek zachwycają się postawą bocznych obrońców „Lisów”. Trudno się dziwić. Zarówno Ricardo Pereira, jak i Ben Chilwell w trwającej kampanii nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Choć porównywanie tej dwójki do gry defensorów Liverpoolu (Trenta Alexandra-Arnolda i Andrew Robertsona) z sezonu 2018/2019 jest na ten moment niestosowne, to obaj zawodnicy są na dobrej drodze, by otrzymać same pozytywne słowa pod koniec rozgrywek.
Wspominani defensorzy nie tylko prawidłowo spisują się w grze obronnej, ale również mają swój wkład w statystyki ofensywne drużyny. Ricardo Pereira na ten moment sezonu zgromadził na swoim koncie dwa gole i jedną asystę w Premier League. Ben Chilwell natomiast zdobył jedną bramkę oraz wykonał trzy ostatnie podania do partnerów z drużyny.
Nic dziwnego że dwójka graczy z King Power Stadium jest łączona z przenosinami do innych, angielskich ekip. Chelsea bardzo chętnie widziałaby w swoich szeregach Bena Chilwella. Pytanie, czy 22-letni defensor chciałby w tym momencie kariery zamienić Leicester na zespół ze Stamford Bridge.
Żelazny środek
Omawiając obronę „Lisów” trzeba poświęcić nieco więcej słów na środek defensywy zespołu. Od tego sezonu parę stoperów tworzą wspominani już wcześniej Caglar Soyuncu oraz Jonny Evans. O postawę 31-letniego Anglika, który w swojej karierze występował m.in. w Manchesterze United, kibice Leicester zapewne specjalnie się nie martwili. Evans być może nie jest wybitnym obrońcą, jednakże określenie – solidny idealnie pasuje do Evansa.
W kategorii obaw, zupełnie inaczej było w przypadku Caglara. Soyuncu podczas ubiegłego sezonu rozegrał tylko cztery spotkania w Premier League od pierwszej minuty. Co istotne, w żadnym z tych meczów ekipa z King Power Stadium nie zachowała czystego konta. „Lisy” traciły nawet bramki z drużynami, które spadły z najwyżej klasy rozgrywkowej, czyli Fulham, Huddersfield oraz Cardiff.
Niektórzy sympatycy mogli zatem odczuwać sporą niepewność w kontekście tego, czy Caglar Soyuncu udźwignie rolę, jaką otrzymał od Brendana Rodgersa na sezon 2019/2020. 23-latek szybko skradł serca kibiców. Na cześć tureckiego defensora powstało już kilka przyśpiewek (które także nawiązują, oczywiście w negatywny sposób, do Maguire’a), a sam piłkarz stał się bohaterem wielu memów. Grafiki nie drwią jednak z gry piłkarza, wręcz przeciwnie. Soyuncu został okrzyknięty królem. Wszystko za sprawą uderzającego podobieństwa do bardzo znanej postaci ze Shreka, Lorda Farquaada.
Klub ma zatem swojego „władcę”. Władcę defensywy, który śmiało wszedł w buty Maguire’a i godnie go zastępuje. Niektórzy kibicie drwią, iż Harry może nieco żałować swojej decyzji o transferze. Owszem, Anglik zarabia znacznie więcej, niż na King Power Stadium oraz gra w klubie, który w kontekście marketingowym jest w samej czołówce.
Pod względem sportowym, Manchester United na ten moment mocno odbiega od Leicester. Nie mówimy tutaj tylko o miejscu w tabeli. „Lisy” mają bardzo ciekawie zapowiadający się projekt. Widać, że zespół prowadzony jest w określony sposób i ma jasny cel oraz wizje. Zupełnie inaczej wygląda to na Old Trafford, gdzie nic tak naprawdę nie jest ze sobą spójne.
Choć gracze Leicester nie mają większych szans, by powtórzyć sukces z sezonu 2015/2016, to obecna kampania może być bardzo dobrym fundamentem na przyszłe rozgrywki. Gra w Lidze Mistrzów za sprawą miejsca w czołowej czwórce na koniec kampanii jest w rękach „Lisów”. Dodatkowo, klub może dokonać jeszcze kilku wzmocnień w letnim oknie transferowym, które pozwolą wkroczyć drużynie na wyższy poziom. Większość wydatków zapewne pokryją pieniądze z Maguire’a, które są niespożytkowane.