Kiedy 15 czerwca 2018 roku Leeds United ogłosiło, że jego nowym trenerem zostanie Marcelo Bielsa, świat piłki… oniemiał. „Wielki Argentyńczyk”, nad którego wizją gry rozpływa się każdy romantyk futbolu, pracujący na zapleczu Premier League? Wydawało się to absurdem, a zarazem majstersztykiem ze strony zarządu „Pawi”. Marcelo Bielsa miał dać kolejny, ostatni brakujący impuls, drużynie balansującej na granicy bycia zbyt dobrym na środek stawki i zbyt słabym na bicie się o awans. Owszem – wszystko było pięknie, ale do czasu…
„Szaleniec” odmienił Leeds niemal momentalnie. Już po pierwszych kolejkach poprzedniego sezonu podopiecznych Argentyńczyka nazwano drużyną grającą najpiękniejszy futbol w Championship. Co więcej, w parze ze stylem szły także wyniki. To Bielsa dał „drugie życie” Mateuszowi Klichowi, który w pierwszym okresie w Anglii uważany był za transferowy niewypał. Obecnie Polak jest jednym z najważniejszych graczy Leeds i ma o swoim trenerze zdanie tak dobre, jak i on o nim. Szacunek i docenianie działa w dwie strony.
– To naprawdę fajny sposób na grę, fani to kochają, bo zawsze naciskamy. Bronimy wysoko i martwimy się raczej tym, co dzieje się przed nami. Jak dotąd potrafiliśmy narzucać nasz styl gry przeciwnikom. Lubimy wychodzić do przodu, tworzyć zagrożenie na atakowanej połowie. Mnie to naprawdę pasuje. Myślę, że nie wiedzieliśmy, jak dobrzy możemy być. Wszystko zmieniło się w meczu przeciwko Stoke w pierwszej kolejce. Dopiero spadli z Premier League, ale zagraliśmy przeciwko nim bardzo dobrze i ich pokonaliśmy – mówił Polak pod koniec września 2018 roku.
Ważne, jak się kończy – nie jak zaczyna…
Wszystko wyglądało świetnie, ale przez kilka miesięcy. Pod koniec grudnia Leeds złapało zadyszkę i mimo chwilowego przezwyciężenie trudności, „pary” zabrakło na samą końcówkę rozgrywek i ich kluczowy okres. W czterech ostatnich kolejkach sezonu, „Pawie” zdobyły zaledwie punkt, spadając na trzecie miejsce, dające jedynie udział w barażach. Pierwsza dwójka, okupowana przez niemal cały sezon, wymsknęła się na samym finiszu. Idealnym podsumowaniem sezonu był dwumecz z Derby County. Leeds wygrało w pierwszym meczu 1:0, w rewanżu prowadziło takim samym wynikiem, by ostatecznie… przegrać 2:4. Marzenia o Premier League kolejny raz prysły niczym bańka mydlana.
Rozczarowanie było ogromne. Obawiano się, że niepowodzenie „błyskawicznej misji” Bielsy sprawi, że ten postanowi odejść z klubu. W końcu Championship miało być jedynie chwilowym przystankiem. Argentyńczyk jednak został. Nie chciał rzucać ręcznika – skoro podjął się zadania wprowadzenia Leeds do Premier League, chciał to dokończyć. Dodatkowo mówiono, że pierwszy sezon był przejściowym, zawodnicy na dobrą sprawę nie zdążyli się dostosować tak, jak powinni, a drugi sezon (obecny) na pewno będzie lepszy. Faktycznie – do niedawna był.
Po 21 kolejkach, Mateusz Klich i spółka mieli na koncie jedynie trzy porażki. Prowadzili w lidze wraz z West Bromem, a przewaga nam miejscami od trzeciego w dół wynosiła… jedenaście oczek. „Takiej przewagi nie roztrwoni nawet Leeds” – mówili półżartem fani, mając w pamięci doświadczenia z ostatnich lat. Wydaje się, że niestety dla nich, najzwyczajniej zapeszyli. Od wspomnianej 21. kolejki minęły niemal dwa miesiące. Podopieczni Bielsy rozegrali w ich trakcie kolejnych dziesięć ligowych meczów. Wygrali zaledwie dwa z nich. Co więcej, na pięć ostatnich meczów Leeds przegrało aż cztery. Tak złej serii nie było nawet rok temu, kiedy „Pawie” przezywały swoje kryzysy. Z gigantycznej punktowej przewagi i spokojnego marszu ku Premier League, znów zrobił się pełen stresu dreszczowiec. Plusem jest to, że Leeds obecnie wciąż jest drugie, a liderujący West Brom także zaliczał wpadki i ma „tylko” cztery punkty przewagi. Minus? Trzeci Fulham ma już tyle samo (55) oczek. Przewaga nad siódmym miejscem, niedającym udziału w barażach, to zaledwie pięć punktów.
„Déjà vu”
Za nami niemal dokładnie 2/3 morderczych, liczących sobie 46 kolejek rozgrywek. Leeds wciąż ma wszystko w swoich rękach, ale nie da się nie oprzeć wrażeniu, że obserwujemy powtarzający się schemat. Co więcej, powtarzający się nie tylko w odniesieniu do drużyny Mateusza Klicha. Podobnie było w każdym klubie, w którym Argentyńczyk ze swoim bezkompromisowym podejściem wytrzymał dłużej niż kilka miesięcy. Athletic Bilbao w pierwszym sezonie z Bielsą wyraźnie odżył. Wpadki pojawiały się często (10. miejsce w lidze w sezonie 2011/2012), ale to wystarczyło, by dojść do finału Pucharu Króla i Ligi Europy (oba przegrane 0:3). W kolejnym sezonie było gorzej, a Athletic skończył na 12. pozycji w tabeli. Argentyńczyk, mimo że chwalony przez zawodników, został pożegnany przez klub bez żalu.
Kolejnym klubem, jaki poprowadził Marcelo Bielsa, był Olympique Marsylia w sezonie 2014/2015. Co ciekawe, „OM” przez dużą część sezonu była… liderem Ligue 1. Na jej nieszczęście – jedynie w pierwszej rundzie. Jeszcze po 19. kolejce Marsylia znajdowała się na samym szczycie, ale wtedy „para” się skończyła. Ostatecznie wystarczyło to na zaledwie czwarte miejsce, nie dające nawet udziału w Lidze Mistrzów. Bielsie podziękowano po jednym sezonie. Dalej było Lazio, w którym „El Loco” spędził… dwa dni. Następnie Lille, w którym zaczynając latem, nie dotrwał nawet do grudnia.
Piękna teoria niedziałająca w praktyce?
Patrząc na obecną sytuację i to, że 64-latka w pewnym sensie przerasta nawet Championship, można pomysleć, że Bielsa się „kończy”. Zasadniejsze byłoby zadanie sobie pytania, czy – biorąc pod uwagę piłkę klubową – kiedykolwiek się zaczął. Kiedy obecny menedżer Leeds porzucał kadrę Argentyny w 2004 roku, powiedział: „Sześć lat pracy z reprezentacją to wysiłek psychiczny porównywalny z dwudziestoma latami spędzonymi w klubie”. Patrząc jednak na jego szkoleniową karierę, taki wysiłek wychodzi mu dużo lepiej. „Chile Marcelo Bielsy grało najbardziej atrakcyjny futbol na tym mundialu” – mówił w 2010 roku sam Johan Cruyff. Wydaje się, że szybkie docieranie do świadomości zawodników, zarażanie ich entuzjazmem i rozgrywanie maksymalnie kilkunastu spotkań rocznie to optymalne połączenie. Wtedy Bielsa najzwyczajniej… nie zdąży „zajechać” swoich podopiecznych.
Pep Guardiola mówił, że „nie spotkał gracza, który nie mówiłby o Bielsie dobrze”. Nazwał go także najlepszym trenerem na świecie. „Jest jak mój piłkarski ojciec” – mówił z kolei Mauricio Pochettino. „On nauczył mnie najwięcej” – dodawał Diego Simeone. Podobnych opinii jest o wiele więcej, także od samych zawodników, nawet tych topowych. Bielsa to geniusz, ale jego „plan A” (czyli jedyny, jaki istnieje) jest zbyt wyidealizowany i niedostosowany do klubowych realiów. Bolid, którego silnik podciągnięto do granic wytrzymałości, który prowadzi przez cały wyścig, ale na ostatnich okrążeniach regularnie łapie spowodowane tym usterki, nie jest dobrym bolidem. A tak właśnie wyglądają drużyny Argentyńczyka.