Marzenia się nie spełniają. Cupiał gasi światło, wchodzi Pan Niewiadoma

W ekstraklasie mijały lata, zmieniali się piłkarze, prezesi przychodzili i odchodzili, a Bogusław Cupiał niezmiennie pozostawał właścicielem Wisły Kraków. Choć „pozostawał” to za mało powiedziane, bo przecież 8 mistrzostw, piękne chwile w europejskich pucharach i cała masa fantastycznych spotkań w lidze to dorobek, którym nie może się poszczycić żaden inny prezes czy darczyńca w polskim klubie w XXI wieku. A mimo wszystko odchodzi niespełniony. Do pełni szczęścia już zawsze będzie mu brakowało… trzech minut.

Kiedy Cupiał objął Wisłę w latach 90-tych szybko okazało się, że nie jest zwykłym biznesmenem, który pragnie pobawić się piłką nożną – to prawdziwy zbawca, fan, który na swój ukochany klub nie zawaha się wydać wielu milionów złotych. Kibice nie musieli więc długo czekać na pierwsze sukcesy i pierwsze gwiazdy, a przecież jeszcze chwilę wcześniej Biała Gwiazda ledwo wiązała koniec z końcem. A tu nagle Moskalewicz, Frankowski i Smuda, który przecież był wtedy naprawdę wziętym trenerem. Dodajmy tylko, że ta trójka to tylko maleńki ułamek wszystkich, którzy zawitali wówczas pod Wawel. Bo Cupiał nie należał do ludzi cierpliwych, którzy zamierzają czekać na sukces latami. Już po pierwszym sezonie w Krakowie stwierdził, że 3. miejsce w lidze to stanowczo za mało. Szybko sprowadził kolejne gorące nazwiska co zaowocowało nie tylko dominacją na krajowym podwórku, ale też, a może przede wszystkim, fantastycznymi występami w Europie. No bo, która polska drużyna mogła wówczas wyjść na murawę i walczyć jak równy z równym z Parmą, czy Barceloną?

Z drugiej strony, nie mogło być inaczej skoro Wisła miała w swoich szeregach: Kosowskiego, Baszczyńskiego, Głowackiego, Cantoro, Uche, czy Szymkowiaka. Takiej paki nie miał żaden polski klub po 1989, a przecież Henryk Kasperczak jeszcze „podkręcił” grę drużyny i potrafił przekuć sukces na polu transferowym w prawdziwe fajerwerki i dominację na krajowym podwórku. Przekuł, choć nie do końca, bo nie spełnił największego marzenia właściciela – awansu do Ligi Mistrzów. Potem byli kolejni trenerzy, jak choćby Jerzy Engel i słynny dwumecz z Panathinaikosem, ale nikt nie potrafił dać swojemu bossowi pełni szczęścia – nawet mimo kolejnych milionów inwestowanych w budowę kolejnych „superjedenastek” i kolejnych pamiętnych bojów w Pucharze UEFA. W końcu przyszła ostatnia próba i słynny holenderski zaciąg, który chyba ostatecznie przekonał Cupiała, że wrota Champions League są dla polskiego klubu po prostu zamknięte. W Krakowie postawiono wszystko na jedną kartę – trochę jak w kasynie, ale okazało się, że w sporcie nie zawsze się tak da. A do tego te wszystkie problemy Tele-Foniki…

Ale szczerze mówiąc to nawet nie z powodu braku awansu do Ligi Mistrzów Cupiał może czuć się niespełniony. To musiało i tak boleć mniej niż to co działo się w klubie w ostatnich latach. Konflikt z kibicami, testowanie ogórków z Rumunii, masa wewnętrznych kłótni, regres sportowy – to musiało zaboleć takiego kibica Wisły. Poza tym te wszystkie cięcia kadrowe i infrastrukturalne sprawiły, że dziś każdego piłkarze zastanawiają się dwa razy zanim wybierają to miejsce. Ale też jest w tym wszystkim trochę winy pana Bogusława – że nie poszedł za ciosem i nie zrobił z Białej Gwiazdy stabilnego i silnego tworu, który mógłby z powodzeniem co roku awansować chociaż do Ligi Europy. Wywindował klub marketingowo i finansowo, ale nie dał żadnych podwalin sportowych i organizacyjnych na przyszłość. Najlepszym tego przykładem było zaniechanie budowy akademii, która według doradców właściciela przynosiłaby straty. Do tego brak jakiegokolwiek modelu szkoleniowiego i załatwianie wszystkiego na wariackich papierach. W ostatnich latach przy R22 przewinęły się ciężarówki trenerów, ale zazwyczaj były to kaprysy Cupiała i wybory na zasadzie: „skoro był Polak, to weźmy teraz szkoleniowca zagranicznego”, albo „był miękki to weźmy twardziela”. To, jak pokazało życie i ostatnie wyniki zespołu, tak nie funkcjonuje… Dziś zostawia klub rozdarty, finansowo niestabilny i bez jakiejkolwiek wizji na przyszłość. Jasne, Liga Mistrzów sama dałaby finansowe fundamenty pod budowę czegoś wielkiego, ale z drugiej strony, trzeba przecież mieć jakiś plan „B” – zwłaszcza, że wszyscy w Polsce wiedzieli kilkanaście lat temu, że będą musieli stawić czoła w eliminacjach Realowi, czy Barcelonie.

W dodatku dziś zostawia Wisłę komuś, kto nie jest finansowym baronem – kimś znanym z okładek Forbesa. O ile Marka Citko kojarzy przeciętny kibic w Polsce, to już nazwisko Jakuba Meresińskiego nie mówi zbyt wiele. Ten kto chce dowiedzieć się więcej prawdopodobnie natrafi na przeróżne informacje. Nie wiadomo nawet czy dokładnie zajmuje się ów biznesmen, bo tu również pojawiają się różne plotki i wiadomości – łącznie z romansem z Martą z Na Wspólnej. Wiadomo, że stworzył portal wspomagający pracę gmin, wydał książkę „Wrogie przejęcie” (oby tytuł nie był proroczy) i prowadzi też interesy związane z recyklingiem.

Zrzut ekranu 2016-07-29 o 16.55.32

Może jednak nie ma się czego bać? Cupiał zapewniał, że sprzeda klub tylko komuś, komu naprawdę będzie można zaufać, a poza tym obaj panowie musieli przedstawić stertę dokumentów potwierdzających, że rzeczywiście mają pieniądze. Jednocześnie zapewniają, że spłata długu, 16 milionów złotych, nie jest dla nich żadną przeszkodą i że mają plan na wyciągnięcie Wisły na prostą. Może więc wypada im wierzyć i dać im szansę?

Zresztą, zostawmy na razie Meresińskiego. Teraz, w pierwszej kolejności, należy panu Cupiałowi po prostu podziękować. Dzięki niemu nasza piłka wielokrotnie nabierała rumieńców, wszyscy czuliśmy się lepiej, gdy polski klub był groźny w Europie i lał takie potęgi jak: Schalke, Barcelonę, czy Panathinaikos. Za te wszystkie emocje i danie nam takich zawodników jak Żurawski, czy Kosowski, należą się serdeczne podziękowania. I wiecie co? Drugiego takiego właściciela w polskiej piłce już nie będzie. Nie z taką charyzmą, pieniędzmi i zarazem sercem dla klubu. Szkoda jedynie, że do spełnienia jego największego marzenia brakło 3 minut – w futbolu jak i w życiu, to przecież tak niewiele.

Komentarze

komentarzy