Metamorfoza Nemanji Maticia

matic

Dość rzadko zdarza się w futbolu sytuacja, gdy nominalny defensywny pomocnik, który od czasów juniorskich edukowany był przez kolejnych trenerów przede wszystkim pod kątem odbierania piłki rywalom, przechodzi swoistą przemianę i zaczyna być zarazem świetnym playmakerem. Do tej pory wszyscy zapewne myśleli, że albo ktoś ma wrodzony zmysł do kreowania akcji, albo już nigdy go nie posiądzie. Nemanja Matić pokazuje jednak, że eksperci nie mieli racji.

Kiedy latem 2009 r. 21-letni Serb przybył do Chelsea z FK Koszyce, nie był w stanie wygryźć ze składu piekielnie silnej wówczas ekipy „The Blues” Michaela Essiena oraz Johna Obiego Mikela. To oni brylowali w tamtym czasie w środku pola i nieopierzony młokos przybyły do Londynu ze Słowacji mógł jedynie przyglądać się z boku, jak jego dwaj czarnoskórzy konkurenci do gry w pierwszym składzie rozbijają ataki przeciwników. Dość szybko Matić doszedł do wniosku, że wiele w Anglii nie zdoła pograć, dlatego też swoje pierwsze podejście do Chelsea zakończył szybko, po niespełna dwóch latach, zamykając brytyjski epizod zaledwie trzema spotkaniami we wszystkich rozgrywkach, w których zaliczył „oszałamiające” 66 minut.

Zdecydowanie lepiej wiodło mu się na wypożyczeniu do holenderskiego Vitesse Arnhem. W tym zespole Nemanja dał się poznać jako solidny defensywny pomocnik, skupiony przede wszystkim na przerywaniu groźnych akcji przeciwnika. To wystarczyło, by błyszczeć w lidze holenderskiej, ale nie w Anglii, gdzie potrzeba czegoś więcej. Dlatego też po powrocie do stolicy Imperium w 2011 r., niemal natychmiast został odesłany do Benfiki Lizbona w ramach transferu definitywnego, co mogło oznaczać tylko jedno – na Wyspach nie było dla niego miejsca.

Czas pokazał jednak, że władze angielskiego zespołu popełniły duży i wielce kosztowny błąd, gdyż na jego transferze zarobiły ledwie 4,5 miliona funtów, ale widząc, jak świetnie radzi sobie w Portugalii, postanowiły sprowadzić go z powrotem do siebie, z tym że o wiele drożej. Ponad 21 milionów szterlingów zapłacone Benfice sprawiły, że Matić wszedł drugi raz do niebieskiej rzeki, ale jednak już nie jako nieśmiały młodzieniec, lecz piłkarz pełną gębą, który nie chciał przyglądać się jedynie grze kolegów, lecz pragnął sam w niej uczestniczyć.

Od powrotu na Stamford Bridge, co miało miejsce w styczniu 2014 r., Matić właściwie z miejsca został podstawowym graczem zespołu, zbierając zewsząd pochlebne recenzje swojej postawy w destrukcji. Eksperci i dziennikarze chwalili reprezentanta Serbii, że momentalnie wpasował się do wymagającej Premier League i potrafił uczynić wiele dobrego dla CFC poprzez wykorzystywanie swoich świetnych warunków fizycznych. Nikt nie oczekiwał od niego prowadzenia gry „Bluesmanów”, gdyż za ich kierownicą zasiadali inni, lepiej przygotowani do tej roli gracze. Matić miał być jedynie ich bodyguardem niczym Kevin Costner dla Whitney Houston w filmie z 1992 r. Co jakiś czas zdołał odnotować asystę lub celnie uderzyć, ale nigdy nie miał imponujących statystyk.

Wszystko zmieniło się jednak wraz z przylotem do Londynu Antonio Conte latem tego roku. Włoski szkoleniowiec, któremu praktycznie od początku pobytu w UK nie jest po drodze z Ceskiem Fabregasem, a i z Oscarem także nie dogaduje się szczególnie dobrze, musiał poszukać nowego rozgrywającego. Transfer N’Golo Kante zapewnił mu spokój w środkowej części boiska, ale też przy okazji okazał się przełomowym momentem w karierze Maticia. Gracz ten, chcąc nie chcąc, musiał zacząć rozgrywać akcje swojego teamu, gdyż jego francuski partner jest futbolistą przede wszystkim skupionym na defensywie. Wicemistrz Europy to chyba najwierniejsza kopia Claude’a Makelele, a więc jednego z najwybitniejszych defpomów w historii Chelsea, ale też futbolu.

Można by powiedzieć, że Kante spadł Maticiowi niczym gwiazdka z nieba, gdyż przejął lwią część jego dotychczasowych obowiązków, pozwalając mu błyszczeć w ofensywie. Przyjemnie patrzeć, jak dryblas rodem z Bałkanów co rusz pojawia się w okolicy pola karnego przeciwnika, a co najważniejsze – posyła znakomite piłki ku swoim partnerom. Pięć ligowych asyst w zaledwie 10 spotkaniach tego sezonu oznacza pobicie dotychczasowego rekordu Maticia z rozgrywek 2013/2014, w których odnotował cztery kluczowe podania, potrzebując jednak na to 17 spotkań.

W czasach, kiedy trenerzy odchodzą powoli od pomysłu wystawiania w meczu dwóch defensywnych pomocników, w miejsce jednego z nich wstawiając gracza ukierunkowanego na konstruowanie ataków, Antonio Conte może uchodzić za nadmiernego tradycjonalistę, ale trzeba mu oddać, że jego taktyka sprawdza się w ostatnich tygodniach znakomicie. Zmiana ustawienia zespołu na doskonale znane mu z okresu prowadzenia Juventusu Turyn 3–4–3 – spowodowana blamażem w derbach z Arsenalem – wyszła wszystkim na dobre, gdyż od tamtego czasu pięciokrotni mistrzowie Anglii z łatwością pokonują kolejne przeszkody na swojej drodze ku odzyskaniu tytułu.

Największym odkryciem Conte jest oczywiście Matić, który mimo że nie miał nigdy wrodzonego talentu do bycia rozgrywającym, nabył z czasem umiejętność dyrygowania drużyną. 29-krotny reprezentant Serbii bez problemu wszedł w buty Cesca Fabregasa, który z tego powodu musi powoli rozglądać się za nowym pracodawcą, gdyż na tę chwilę wie, że w niebieskiej części stolicy nie ma dla niego miejsca. Duet Kante–Matić jest obecnie jednym z najlepszych w Europie, jeśli chodzi o środek boiska, dlatego nie ma sensu przy nim nadmiernie majsterkować. Tym bardziej że obaj panowie doskonale się rozumieją i uzupełniają: cichy i spokojny Francuz chroni kolegę, nie będąc przy tym zazdrosnym o jego świetną formę, Matić zaś po latach pozostawania w cieniu innych, może wreszcie pokazać, na co naprawdę go stać.

Komentarze

komentarzy