Miały być fajerwerki, były petardy od Jurka z odpustu

Z reguły przed finałem Ligi Mistrzów kibice futbolu mają ogromne oczekiwania. Tegoroczne rozgrywki były szczególne. Droga Tottenhamu i Liverpoolu do ostatecznego starcia była wyjątkowa, dlatego każdy sympatyk piłki liczył na wielkie widowisko. Niestety, po meczu pozostało tylko spore rozczarowanie.

Dla bezstronnego kibica sobotnie spotkanie rozpoczęło się w najgorszy możliwy sposób. Już w drugiej minucie rywalizacji gola strzelił Liverpool. „The Reds” byli faworytami meczu, dlatego szybko zdobyta bramka wręcz ustawiła mecz dla podopiecznych Juergena Kloppa.

Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!

W tym miejscu moglibyśmy zająć się kontrowersjami odnośnie jedenastki dla Liverpoolu. Czy warto o tym dyskutować? Raczej nie, gdyż po decyzji sędziego Damira Skominy, pojawiły się w mediach społecznościowych dwie ogromne grupy. Jedna z nich twierdzi, że rzut karny należał się dla „The Reds”, druga natomiast wskazuje, iż słoweński arbiter wskazując na jedenasty metr popełnił ogromny błąd. Żadne rozważania zapewne nie przekonają pewnej zbiorowości do zmiany swojego stanowiska. Wielce prawdopodobne jest, że kwestia bramki Salaha będzie ciągnąć się jeszcze przez najbliższe dni.

Wracając jednak do przebiegu spotkania. Już na starcie Liverpool miał wynik. „The Reds” nieco zaskoczyli, gdyż klub z Anfield przyzwyczaił nas w tym sezonie do zupełnie innej postawy. Z reguły podopieczni Kloppa idą za ciosem, starając się strzelić drugą bramkę. W sobotni wieczór na Wanda Metropolitano wicemistrz Anglii postanowił oddać całkowicie inicjatywę rywalom. Był to strzał w dziesiątkę.

Tottenham wykazywał się niezwykłą nieporadnością. Choć trzeba oddać „Kogutom”, iż starali się wykreować jakąś okazję, to wszelkie próby spełzły na niczym. Efekt tego wszystkiego był taki, że najciekawszym momentem pierwszej połowy była kobieta, która wybiegła na murawę reklamując jednego z Youtuberów.

W drugiej połowie nic praktycznie się nie zmieniło. Tottenham grał, natomiast Liverpool strzelał, a dokładniej strzelił. Trafienie Origiego ustaliło wynik meczu na 2-0. Po latach docinek, kibice „The Reds” w końcu mogą odetchnąć z ulgą. Odetchnąć może także sam Juergen Klopp. Niemiecki szkoleniowiec musiał powoli mierzyć się z krytyką odnośnie sukcesów (a raczej ich braków) klubu podczas jego pracy na Anfield.

Jedno jest pewne. Bezstronni sympatycy nie zapamiętają tego finału. Miał być to pokaz siły angielskiej piłki, a tymczasem mieliśmy starcie, które nie przypomina nawet przeciętnego meczu w Premier League.

Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!

Komentarze

komentarzy