Patrząc jedynie na najnowszą historię futbolu, wszyscy dokładnie pamiętamy przypadek Leicester, które jako beniaminek zaliczyło w sezonie 2014/2015 spektakularny powrót do żywych i ostateczne utrzymanie w Premier League. Odcinając się nawet od kolejnej kampanii i zdobytego mistrzostwa, samo to było już spektakularnym wyczynem. Sytuacja miała jednak miejsce w dużym, normalnie prosperującym angielskim mieście. Właśnie dlatego opowieść o FC Crotone jest jeszcze bardziej niezwykła i przypomina raczej materiał na dobry dramat, niż historię z życia wziętą.
Piękne miasteczko nad Morzem Jońskim założone około 710 roku p.n.e. czasy swojej świetności ma niestety za sobą. To tam Pitagoras założył swoją szkołę, to stamtąd pochodził Milon – znany grecki atleta. Mijały wieki, a miasto wciąż dobrze sobie radziło. Nawet biorąc pod uwagę okres sprzed niecałych stu lat, wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Lokalizacja między dwoma innymi portami i dostęp do energii wodnej sprzyjały rozwojowi przemysłowemu w okresie międzywojennym. Wystarczy wspomnieć, że w latach trzydziestych populacja Crotone wzrosła o 100%.
Samo to, że miejsce jest atrakcyjne turystycznie, nie wystarczy. Każdy powinien choć przelotnie usłyszeć kiedyś o Detroit w USA, które jest idealnym odniesieniem. Fani NBA zapewne znają je z racji drużyny stamtąd pochodzącej, miłośnicy motoryzacji być może dzięki siedzibie General Motors, a kinomaniacy za sprawą „8 Mili”. Miasto świetnie prosperujące, jeszcze w 1950 roku rozkwitało, populacja dzieliła się na 84% białych i 16% czarnych. Po co ta statystyka? Abstrahując od wszelkiego rasizmu i uprzedzeń – z czasem proporcje się odwracały, w mieście zaczęło roić się od gangów, bezrobocie przekroczyło 23%, a 36% osób żyło poniżej granicy ubóstwa. Biali wyjeżdżali, zabierając miejsca pracy. W ciągu tych ponad 60 lat populacja spadła o ok. 60%, czarnoskórzy stanowią obecnie 83% – biali 10%. W 2013 roku w Detroit pustych było około 90 tys. działek, 70 tys. budynków i 31 tys. domów. W 2012 roku średnia cena domu wynosiła 7500 dolarów, rok później tylko 500. Połowa właścicieli nie płaci już nawet czynszów. Miasto duchów…
Wróćmy jednak do Włoch. Turystyka może być – i zwykle jest – bardzo dobrym dodatkiem do dochodów w sezonie letnim, jednak poza nim miasto musi żyć własnym życiem. Crotone żyło, niestety tylko do lat 80. i upadku Pertusola Sud i Montedison, czyli dwóch największych ówcześnie pracodawców w regionie. Wiele osób wyjechało wtedy za pracą, miasto popadało w coraz większe problemy. Na pewno nie pomogła również powódź w 1996 roku. Od tamtego momentu miasto powoli wstawało z kolan, liczba mieszkańców – mimo że wciąż wielu wyjeżdża – od lat pozostaje na poziomie ok. 60 tys., jednak sytuacja jest, delikatnie mówiąc, zła. Może nie wygląda aż tak dramatycznie jak w Detroit, jednak największe bezrobocie w kraju (ponad 30%), dworzec i autostrada w ruinie, nie wróży niczego dobrego na przyszłość.
Tam jest taki dramat, że podobno ucieka kto może. Nawet okoliczna autostrada jest zniszczona, że nazywają ją 'drogą śmierci'.
— Michał Borkowski (@mbork88) May 28, 2017
Przedstawiony obraz trudno racjonalnie wpleść pomiędzy malownicze włoskie nadmorskie miasteczka. To samo tyczy się FC Crotone i drużyn na tak wysokim poziomie jak Serie A. Często zdarza się, że mniejsze zespoły wkraczają do elity, jednak zwykle idzie to w parze z rozwojem terytorialnym, sponsorami i dobrą atmosferą wokół klubu. Crotone pokazuje, że nie tylko można przetrwać w tak beznadziejnej rzeczywistości, ale można robić również rzeczy, które nie udały się nigdy wcześniej.
Crotone nigdy nie należało do czołówki włoskiej piłki, o najwyższej lidze mieszkańcy mogli jedynie poczytać w gazetach i posłuchać w radio. Dodatkowo, 1979 roku klub zbankrutował i musiał startować od… ósmej ligi. Nie było to początkiem spodziewanej teraz przez Was drogi ku lepszemu. 12 lat później sytuacja się powtórzyła i tylko głupcy mogliby przewidywać to, czego świadkami jesteśmy obecnie. Klub przejął Raffaele Vrenna i wtedy zaczęła się prawdziwa podróż Crotone do poważnej piłki. Pod rządami odpowiedniego człowieka w odpowiednim miejscu, zespół w ciągu dziewięciu lat awansował z siódmej ligi do Serie B. W tak trudnych dla mieszkańców czasach był to promyk słońca i coś, co pozwalało wierzyć, że ciężka praca popłaca.
Żeby nie było zbyt kolorowo, Crotone nie cieszyło się długo grą na drugim poziomie rozgrywkowym. Od 2002 do 2009 roku klub zaliczył dwa spadki i dwa powroty na zaplecze Serie A. Od tego czasu było typowym średniakiem, notując zwykle miejsca w okolicach środka tabeli. Po znacznie słabszym sezonie 2014/2015, w którym zajęło ostatnie bezpieczne miejsce, było jednym z głównych faworytów do spadku w kolejnych rozgrywkach. Wtedy jednak stołek trenerski przejął Ivan Jurić, zawodnik Crotone w latach 2001–2006. Wprowadził coraz popularniejszą ostatnio formację z trzema stoperami, którą podpatrzył, będąc asystentem u Gasperiniego, przekonał zawodników do otwartej gry i wiary w siebie. Efekt? Drugie miejsce w lidze i pierwszy w 106-letniej historii awans do Serie A. Coś pięknego…
Można się domyślić, jak wielkie było to święto dla miasteczka w takim kryzysie. Euforię trzeba było jednak szybko stonować i zacząć myśleć, co dalej. W końcu, gdy Crotone znalazło się w niebie, z Serie A właśnie spadały Frosinone i Carpi, czyli beniaminki. Dodatkowo zespół na rzecz Genui opuścił Jurić, którego miejsce zajął Davide Nicola. Rzeczywistość okazała się taka, jak zakładano, a zespół w niebezpiecznym tempie zmierzał ku degradacji. 14 punktów po 29 kolejkach – czy można sobie wyobrazić coś gorszego? Historia jednak zahartowała klub, a „Pitagorici” w żadnym wypadku nie zamierzali się poddawać. Właśnie wtedy nastąpiło coś, co w piłce kochamy najbardziej – nieoczekiwany zwrot akcji i heroiczna walka o życie. Leicester vol. 2.
Na wspomniane 14 oczek złożyły się jedynie trzy zwycięstwa. Trzy. W 29 spotkaniach. Widzicie tutaj możliwość walki o utrzymanie? Nikt nie widział. Nikt, poza nimi samymi. Pierwsze zwycięstwo w Serie A Crotone zaliczyło w meczu z Chievo i z tym samym rywalem zaczęło też swoją bitwę o życie.
Patrząc na tę tabelkę, powiedzielibyśmy raczej, że prezentuje ona drużynę, która dzielnie walczy raczej o europejskie puchary niż o spadek (jak twierdził pan Smuda). Mimo wszystko nawet tak genialna forma nie gwarantowała pozostania w pięknym śnie. Ostatnia kolejka miała rozstrzygnąć, kto pożegna się z Serie A. Opcje były tylko dwie – Empoli Łukasza Skorupskiego, grające z pogodzonym ze sadkiem Palermo lub Crotone, podejmujące nieprzewidywalne, jednak szalenie ofensywne Lazio. Podopieczni Nicoli dzięki lepszemu bilansowi spotkań z Empoli (wygrana 4:1 i porażka 1:2) potrzebowali chociaż punktu przy założeniu, że Empoli przegra. Te jednak grało ze spadkowiczem, więc Crotone musiało „po prostu” wygrać swój mecz i liczyć na wpadkę rywala. Udało się, dzięki czemu doświadczyliśmy kolejnej pięknej historii.
Miasto prawie upadłe, brak perspektyw na lepsze jutro, a gdzieś na horyzoncie zespół złożony z wyrzutków, których nie chciano w innych klubach. Zespół, który w niesamowity sposób postawił się panującej wokół atmosferze i pokazał walkę o swoje w najlepszym tego znaczeniu. Czapki z głów i powodzenia za rok. Dalszej przygody w stylu Leicester nie wróżymy, chociaż… kto wie.