W trakcie ostatnich dni okienka transferowego doszło do kuriozalnej sytuacji w Niecieczy. Transfer, o którym nie wiedział ani trener, ani dyrektor sportowy, to nie tylko brak profesjonalizmu, ale absurd wyższych lotów.
Nowym zawodnikiem drużyny prowadzonej przez Czesława Michniewicza został 26-letni Słowak, Martin Miković. Wcześniej piłkarz występował w Spartaku Trnava, którego był kapitanem przez dłuższy czas. Słowak występował w linii pomocy i właśnie w tej formacji ma grać również u Michniewicza. Z nowym klubem związał się trzyletnim kontraktem.
W tym transferze nie byłoby nic dziwnego, gdyby trener czy dyrektor sportowy dowiedzieli się o nim w normalnych okolicznościach, a nie z mediów.
– Przeczytałem na 90minut.pl, że został naszym zawodnikiem. Wiedziałem, że w styczniu był temat, miał jechać z nami na obóz, trochę poczytałem na jego temat, ale na oczy go nie widziałem.
Ponadto na łamach „Przeglądu Sportowego” trener żalił się, że dla niego to trochę zaskakująca sytuacja, i zastanawiał, czy pozna nowego zawodnika na treningu, ponieważ do tej pory nie widział go nawet na oczy. W podobnym tonie wypowiedział się dyrektor sportowy, Marcin Baszczyński.
Agent zawodnika, Paweł Zimończyk, stwierdził, że nie chce mu się wierzyć, że trener Michniewicz nie miał kompletnie żadnej wiedzy o tym transferze. Przedstawiciel słowackiego pomocnika dodał przy tym, że w styczniu nie odniósł wrażenia, by osoby decyzyjne nie miały pojęcia o tej transakcji.
Nie wydaje nam się, by Baszczyński i Michniewicz kłamali w tej sprawie, bo po co? Słowa Zimończyka są niepotrzebne, ponieważ sytuacja Mikovicia i tak nie należy do najnormalniejszy. Oczywiście Słowak na pewno dostanie szansę od trenera i jeśli pokaże, że coś potrafi, to pewnie nie raz go zobaczymy na murawie od pierwszej minuty. Cała ta sytuacja pokazuje jednak dramatyczne realia, w jakich muszą pracować polscy trenerzy.