Mrużąc oczy: Pochwała cwaniactwa

Diving
Pierwsze marcowe „Mrużąc oczy” miało odnosić się do zupełnie innych kwestii, ale po wiadomym spotkaniu Ligi Mistrzów temat może być właściwie jeden. Mimo to, jak zawsze na przekór wszystkim, nie zamierzam się zajmować meczem Barcelony z PSG, bo, wstyd przyznać, nawet go nie widziałem. Trudno byłoby jednak nie usłyszeć o kontrowersjach, nie przeczytać szeregu argumentów obu stron. Tym, co skłoniło mnie do skreślenia kilka słów, jest niemal powszechne przekonanie, że szczęściu można pomagać i nie ma w tym nic złego. Bądźmy cwaniakami, korzystajmy z okazji, a jak nas złapią za rękę, to zapierajmy się, że to nie nasza ręka. Czujemy na plecach rękę obrońcy? Nurkujemy!

Nie liczcie na przesadnie długi czy merytoryczny tekst. Ot, kilka spraw muszę z siebie wyrzucić, po raz kolejny dać wyraz romantycznego podejścia do futbolu. Przy okazji też napiętnować kilka postaw – tak na boisku, jak i poza nim. Może włożę kij w mrowisko, może będę się niepotrzebnie czepiał. Pewnie wyjdę na walczącego z wiatrakami, piłkarskiego Don Kichota. Nic to jednak, jestem w stanie podjąć takie ryzyko, „Mrużąc oczy” w założeniu miał być bowiem podestem, z którego krzyczę. Czasem bezsensownie, czasem wbrew duchowi czasu. Jednak choćbym miał okazać się reliktem minionej epoki, nigdy nie pozwolę na usprawiedliwienie nurkowania. Nie i już.

Patrząc przez palce i mrużąc oczy

Już na początku muszę się powtórzyć – abstrahuję od wiadomego spotkania Ligi Mistrzów. Piję jedynie do wielu komentarzy, które widziałem. Gdy czytam, że „zawodnik XYZ wykorzystał po prostu okazję, którą dał mu obrońca”, to mam ochotę w mordę lać. Oczywiście istnieją przypadki, gdy faul jest ewidentny, napastnik upada, choć mógłby utrzymać się na nogach i kontynuować akcję. W takich przypadkach nie mam żadnych pretensji, bo skoro ktoś jest powstrzymywany nieprzepisowo, to faul powinien być odgwizdany.

Nie mówimy jednak wtedy o „okazji”. O „okazji” mówimy dopiero wtedy, gdy jest jakiś tam kontakt między piłkarzami, co doświadczony nurek traktuje jako sygnał do odegrania ulubionej sceny. Kiedy widzę próby obrony takiego zachowania, gdy słyszę, że „piłkarz dodał sporo od siebie, ale przecież obrońca dał mu ku temu szansę”, to od razu do głowy przychodzi mi pewne powiedzenie odnośnie do tej znienawidzonej przeze mnie „okazji”. Tak, owa ludowa mądrość zawiera w sobie również czyn i złodzieja.

Kantem go, kantem!

Spójrzmy bowiem na całą sytuację z boku, z perspektywy innych aspektów życia. Gracie z kimś w pokera i przeciwnik nieświadomie siedzi wobec Was w ten sposób, że możecie podejrzeć jego karty. Wykorzystacie to, nie odezwiecie się, zgarniecie jego kasę – bo przecież sam dał na to szansę?

Można sprzeczać się, czy to oszustwo, pewnie. Moralnie taki czyn jest jednak, przynajmniej dla mnie, jednoznaczny. Osobiście czułbym się jak gówno, gdybym tak się zachował, zżerałoby mnie sumienie. I niech nikt nie wmawia mi, że to co innego – piłkarz też (być może nawet „mrużąc oczy”) kalkuluje, przecież za gola, za wygraną ma ustaloną premię, więc też niejako oszukuje zachowuje się niemoralnie dla własnej korzyści. Roztrząsając to jedynie na płaszczyźnie finansowej – wykorzystaniem okazji pozbawia ekstra kasy za wynik przeciwnika.

Oczywiście, można mówić, że facet, który pokazuje karty, czy obrońca nieco za wiele machający rękami sami się proszą o kłopoty. Pełna zgoda. Od nas jednak zależy, czy z tego skorzystamy. Chcemy być fair? To nie patrzmy w karty, nie przewracajmy się od byle dotknięcia. Wiem, że często jest to moment, ułamki sekundy na decyzję i czasem wybierze się tak, a nie inaczej. Bo i „w sporcie trochę chytrym trzeba być”, jak kiedyś powiedział mi Jan Miodek. Chytrość chytrości jednak nierówna, a bronienie boiskowego cwaniactwa najgorszego sortu, to… to bardzo zła rzecz.

Cwaniaki, tyłek i wieczny szacunek

Przeciwko cwaniactwu jako takiemu nie mam natomiast nic. Wywalczenie karnego poprzez wypuszczenie piłki do boku tuż przed bramkarzem bez większych szans na dopadnięcie do niej i upadek po faulu przeciwnika? To jest zdrowe wykorzystanie okazji. Upadasz w „szesnastce” przy najlżejszym podmuchu wiatru? Wstydź się i idź do spowiedzi. Dla mnie sprawa jest jasna: choćby przeciwnik atakował siusiakiem twoje poślady – nie upadaj. Tak, również dlatego, że lepiej w tym momencie spieprzać jak najszybciej.

Przy tym wszystkim zawsze szanuję tych wszystkich piłkarzy, którzy wpadają w pole karne, są faulowani, ale mają to w poważaniu, walczą o piłkę i gola, nie rzut karny. Podnoszą się i brną dalej. To inny, mam wrażenie, że ginący już gatunek zawodników. Podobnie jak wszyscy Ci, którzy nawet po upadku potrafią przyznać się – potknąłem się o kępę trawy, straciłem sam równowagę, zaatakował mnie zdradziecki halny. Tak, panie sędzio – nie było faulu. O takie oznaki fair play na najwyższym poziomie trudno, bo i gra idzie o wielkie pieniądze. Rozumiem to, a jakże. I tym mocniej cenię tych, dla których piłka to nie tylko kasa. Dinozaury skazane na wymarcie.

Niektórzy powiedzieliby, że frajerzy.

Upaść czy nie upaść – oto jest pytanie

Nurkowanie stało się tak powszechnym zajęciem, że nie tylko samo w sobie jest problemem. Współczuję zarówno tym uczciwym, jak i arbitrom. No bo jak w dzisiejszych czasach ocenić sytuację, w której piłkarz przewraca się w polu karnym podczas walki z przeciwnikiem? Ukarać, bo na pewno próbował wymusić? Dać żółtą kartkę? Dotarliśmy bowiem do momentu, w którym nie można się po prostu, po staropolsku, wypieprzyć w „szesnastce”. Nie można być łamagą, która potyka się o własne nogi. Co to, to nie. Wówczas najpewniej zostaniemy wrzuceni do jednego wora z zawodowymi nurkami z licencją.

Czasem nawet widzę takie sytuacje na boiskach. Napastnik upada bez pomocy rywala, przy sporej szybkości. Nic więc dziwnego, że przez chwilę nie podnosi się z murawy. Sędzia z automatu wyciąga natomiast kartkę. Wiadomo, wszyscy brzydzimy się nurkami. Pytanie tylko, czy czasem nie mamy do czynienia ze zwyczajną glebą? To o tyle ważna kwestia, że sam nie mam co do tego pewności. Nawet po kilku powtórkach. Może to ja, mrużąc oczy, daję się oszukać świetnemu aktorowi, a arbiter ma rację?

Nie wiem. Sam nie wiem, w co już wierzyć. Co na boisku jest prawdą, a co fałszem? Gdzie jest granica między grą aktorską a tą czysto piłkarską? I przede wszystkim – czy kiedyś będzie jeszcze normalnie? Znam odpowiedź na tylko ostatnie z powyższych pytań. Odpowiedź jest bardzo rozczarowująca.

Nie. Nigdy nie będzie już normalnie. Można wprowadzić powtórki, które być może pomogą wyłapać nurków, ale nawet one nie wyeliminują problemu. I tak, bardzo… BARDZO chciałbym się mylić. Wyjść na durnia, mylić się.

Dajcie spokój, bądźmy realistami.

Komentarze

komentarzy