Pamiętacie o mistrzowskim Leicester, prawda? Oczywiście, że tak, w końcu to absolutny precedens, który pozostanie w pamięci na zawsze. Podobnego przypadku w najbliższej przyszłości raczej nie przewidujemy, jednak piłka nożna nie znosi nudy. Jej drugie imię to „paradoks”. Tym razem widzimy to doskonale na przykładzie Getafe.
Jeśli ktoś śledził ligę hiszpańską przez ostatnie lata, mógł sobie wyrobić opinię o tym klubie. Typowy średniak, liczący na „odrzuty” z Realu Madryt lub jakieś w miarę wartościowe wypożyczenia. Problemem Getafe praktycznie co roku było to, by skompletować sensowną kadrę i nie musieć drżeć o utrzymanie do ostatnich kolejek. Planów na podbój Europy nie było żadnych, ale trudno się dziwić.
Jeden z najniższych budżetów w lidze i najtańszych składów. Gra bez ładu i składu, ale czysto teoretycznie. Chyba tak to trzeba ująć, skoro są wyniki. Z drugiej strony to też nie wcześniej wspomniane Leicester, które lubiło oddać inicjatywę rywalowi, ale kiedy już zabierało się do ataku, robiło to zabójczo. Getafe pod względem posiadania piłki (42,3%) i celności podań (64,2%) jest ostatnie w tabeli. Jak więc drużyna, która nawet nie umie dobrze podawać, znajduje się na pozycji gwarantującej udział w Lidze Mistrzów?
To absolutny paradoks. Getafe wskoczyło właśnie na czwarte miejsce po wygranej z Rayo i wykorzystaniu porażki Sevilli z Barceloną. Jakby tego było mało, drużyna Jose Bordalasa ciągnięta jest przez duet napastników, którzy razem mają… 66 lat. Jorge Molina i Jaime Mata łącznie zdobyli 20 bramek, dołożyli do tego także siedem asyst. Mieli więc bezpośredni udział przy 27 ligowych trafieniach. Dużo, mało? Najlepiej po prostu zerknąć w tabelę. Getafe łącznie do tej pory zdobyło… 32 bramki. Aż 84% z nich jest więc zasługą wspomnianego duetu.
Niezwykłe, że drużyna z Madrytu znalazła się tam gdzie jest po 25. kolejce La Liga, ale mimo wszystko nie przewidujemy, by utrzymała je na koniec sezonu. Konkurencja (szczególnie Sevilla) jest za duża. Mimo wszystko, nawet jeśli Getafe uda się zając miejsce w pucharach (np. szóste), będziemy mogli mowić o ogromnej niespodziance. Chyba największej od sezonu 2011/2012, kiedy Levante skończyło szóste, tracąc tylko trzy oczka do czwartej lokaty. Jeśli tym razem Getafe oprze się konkurencji w postaci Deportivo Alaves, Betisu, Realu Sociedad czy Valencii – chapeau bas.