Największy problem Barcelony ostatnich lat? Jasno uwypukla go… „own goal”

Choć Barcelona w ostatnich latach regularnie zdobywa krajowe mistrzostwa i bije się o najwyższe cele w Lidze Mistrzów, nie można powiedzieć, że zarówno piłkarze, jak i kibice, mogą być zadowoleni. Wszystko przede wszystkim przez europejskie rozgrywki, w których potencjał nie zostawał w pełni wykorzystywany.

Wypuszczenie z rąk domowych 4:1 z Romą, a także 3:0 z Liverpoolem, wszystko w odstępie 13 miesięcy… Te blamaże jeszcze długo będą siedzieć w głowach wszystkich fanów „Blaugrany”. Są one najlepszym przykładem tego, jak źle Barcelona znosi grę na wyjazdach i jakie „ciężary” dźwiga, nawet mając wypracowaną bezpieczną przewagę.

To jednak zaledwie ogólne przedstawienie tego, co się dzieje z podopiecznymi Ernesto Valverde. Niemoc wynika przede wszystkim ze zbyt małej spójności drużyny, w której cała ofensywa opiera się na Leo Messim. Kiedy Argentyńczyk nieco przygasa, bądź jest po prostu świetnie pilnowany przez rywali, atak Barcelony nie istnieje. To dlatego oponenci mają taką łatwość w przeprowadzaniu kolejnych ataków.

Od początku sezonu 2016/2017 Messi zdobył w Champions League 30 goli. Drugim strzelcem klubu jest… „own goal”, czyli po prostu bramki samobójcze. Dopiero w dalszej kolejności mamy Luisa Suareza, który zapomniał jak strzelać na wyjazdach, Neymara, którego nie ma w Barcelonie od 2017 roku i Dembele, bez przerwy leczącego kontuzje.

To najlepiej obrazuje sytuację klubu ze stolicy Katalonii. Drużyna przestała być monolitem, w której wiele osób w kluczowym momencie może popisać się decydującym zagraniem. Przypomina to Argentynę, w której – mimo także wielkich nazwisk – jest Messi, a potem długo, długo nic.