Pep Guardiola nie jest typem trenera, który przez wiele lat będzie prowadził klub do sukcesów. Przychodzę, wygrywam i odchodzę – tak zazwyczaj działał w poprzednich klubach i najprawdopodobniej podobny scenariusz ujrzymy w Manchesterze City. Czy koniec tego etapu nastąpi jednak już po obecnym sezonie?
Z formalnego punktu widzenia kontrakt Hiszpana wygasa dopiero w 2021 roku. Futbol na najwyższym poziomie wielokrotnie nam jednak potwierdzał, że długość umowy nie ma najmniejszego znaczenia. Tak jest też i w tym przypadku. Jeśli 48-latek zechce bowiem odejść, właściciele „Obywateli” nie zamierzają stać mu na przeszkodzie.
Oczywiście najtrudniejszą przeprawą dla Pepa w Anglii był pierwszy sezon. Doskonale pamiętamy jego mimikę twarzy, kiedy odbierał soczyste cztery ciosy od Evertonu. Wówczas najwięksi krytycy tego szkoleniowca mieli ubaw i doskonały czas na szerzenie swoich argumentów, że „w Anglii tiki-taką niczego nie wygra”. Rok i dwa później ich miny stały się karykaturalne, a Guardiola triumfował. Za każdym razem rekordowo i efektownie. Wydawało się, że ten piękny sen dla „Obywateli” potrwa wiele lat, ale przyszła zapaść, która przy eskalacji formy Liverpoolu jest wyraźna jakbyśmy patrzyli na nią za pomocą lupy.
Plotki na temat wypalenia Guardioli nikogo zatem nie dziwią. Po pracy w Barcelonie udał się na rok do Nowego Jorku i przez ten czas gapił się na Central Park. Po Bayernie zabrakło mu czasu na rozbrat z futbolem, ponieważ pojawiła się oferta nie do odrzucenia z Anglii. Po sukcesach w La Liga oraz Bundeslidze chciał spróbować swoich sił w Premier League, którą większość wówczas określała najlepsza ligą na świecie. Możemy jednak przypuszczać, że to dopiero przybycie takiego trenera jak on posunęło te środowisko do przodu. Jeśli zapytalibyśmy Kloppa, Pochettino czy innych menedżerów, czy w ramach rywalizacji nauczyli się czegokolwiek od swojego rywala, to od obu z nich usłyszelibyśmy zapewne odpowiedź twierdzącą.
Można odczuć jednak wrażenie, że ten czas dla angielskiej piłki powoli mija. Czwarty rok pracy być może zostanie zakończony na sucho, nie licząc oczywiście krajowych pucharów. Marzeniem pozostaje Liga Mistrzów, ale sądząc po jego wywiadzie – City nie jest na to gotowe. Wypada zapytać zatem kiedy będzie? Za rok, dwa, pięć? Po wydaniu 100 milionów funtów na wzmocnienia, a może 500? Póki co nikt nie odważył się zadać tego pytania.
Rozmowa o pieniądzach to główny kontrargument jego przeciwników. Owszem, Guardiola uwielbia kupować piłkarzy do tego stopnia, że w przeliczeniu na trenerskie lata wydał więcej z klubowej kasy aniżeli Mourinho. O ile jednak w ofensywie zwykle trafia w 10, to w defensywie strzela ślepakami. Od 2016 roku na bocznych obrońców rozdysponował blisko 220 milionów euro. Jeśli dorzucimy do tego transfery Stonesa czy Laporte’a – może zakręcić nam się w głowie. Efekt? Na najważniejsze spotkanie sezonu przeciwko Liverpoolowi obok Stonesa zagrał defensywny pomocnik, a na lewej obronie wystąpił trzeci zawodnik w hierarchii na tej pozycji.
Mimo wspomnianych setkach milionów szkoleniowiec City wymagał więcej od swojego zarządu. Latem Valencia ostatecznie nie dokonała zakupu Nicolasa Otamendiego, a bez sprzedaży Argentyńczyka ze względu na przepisy ekipa z Etihad nie mogła zakontraktować zawodnika bez angielskiego paszportu. Jednym z kandydatów był Nathan Ake, ale Holender nie przekonał hiszpańskiego trenera. Faworytem Guardioli pozostawał (i nadal pozostaje) Ruben Dias, ale bez wcześniejszej sprzedaży wspomnianego wyżej stopera taki transfer nie dojdzie do skutku.
Latem Guardiola dostał także mocny cios od zarządu klubu, który przecież zna jak własne kieszenie. Dyrektor sportowy Txiki Beguiristain oraz dyrektor generalny Ferran Soriano niezbyt przychylnie zapatrywali się na rozbicie banku w celu dokonania zakupu Maguire’a. Ostatecznie rywal zza miedzy okazał się szybszy i bardziej zdecydowany. Pep nie ukrywał rozczarowania. Do tej pory sądził, że dostaje każdą zabawkę, a to okienko okazało się zawodem oraz wybiciem z tego tropu. W styczniu oddali bez walki Frenkiego De Jonga, zaś teraz nie udało im się także sfinalizować transferu Chilwella oraz Joao Felixa. W każdym przypadku kością niezgody okazała się cena.
Kilka lat temu nie do pomyślenia, ale problemy z Financial Fair Play sprawiły, że w Manchesterze skrupulatnie obracają pieniędzmi. Z pewnością jest to rysa na szkle relacji na linii menedżer – zarząd, która może przerodzić się w coś poważniejszego. Tym bardziej, że pod koniec ubiegłego sezonu z konferencji prasowej mogliśmy wyczytać chęć radykalnej zmiany zespołu. Trzy dni temu Pochettino został zwolniony, ponieważ piłkarze zwyczajnie się wypalili pod kątem psychicznym, a transfery „Spurs” przyszły nieco za późno na przemodelowanie kadry. Tutaj także najważniejsi gracze City pracują z Guardiolą od początku: Fernandinho, David Silva, Kevin De Bruyne czy Aguero – każdy z nich być może zwyczajnie ma już tego dojść? I odwrotnie?
To zatem doskonały czas na zmianę. Wypełnienie kontraktu do końca oznacza pięć lat spędzonych w jednym środowisku. Stanowczo za dużo jak na taki model pracy. Odpoczynek, a potem może Włochy lub zwyczajnie reprezentacja?
Patrząc na to z szerszej perspektywy trudno jednak sobie wyobrazić ten skład z innym sternikiem. Kibice City powinni chłonąć każdy mecz, każde zagranie ich ulubieńców, bo przekazanie klucza do tego zespołu innemu szkoleniowcowi może wzbudzić ogromne trzęsienie ziemi. Naturalnym kandydatem wydaje się Arteta, o czym wspomina się od dwóch lat. Na Old Trafford doskonale pamiętają jak działa takie namaszczenie, choć Moyes przecież nie miał okazji pracować z Fergusonem i pod tym kątem można obalić tę tezę. Nawet jeśli będzie to były pomocnik Arsenalu, to płynne przejście powinno okazać się niemożliwe. Wpływ Guardiola w City jest za mocno odczuwalny. Każdy ruch Mikela poniesie za sobą myśl: „Co zrobiłby Pep?”. Każde osiągnięcie zostanie umieszczone w kontekście tego, co wygrał Guardiola i (przede wszystkim) przeanalizowane w jakim stylu zostało to zrobione. Abstrahując oczywiście od Ligi Mistrzów – tutaj drugi czynnik można bowiem wykluczyć.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jeśli Guardiola rzeczywiście nie wygra Ligi Mistrzów z „Obywatelami”, to w ocenie (przypomnijmy: dwa mistrzostwa Anglii, trzy krajowe puchary) zwykłego fana piłki czegoś zabraknie. Zapewne pamiętacie dwa palce Pepa skierowane w stronę sędziego podczas starcia z „The Reds”. Po sieci krążyła ta fotografia z dopiskiem „tyle razy Messi wygrał mi Champions League”. Brutalne, ponieważ sporo osób przyzna temu absurdalnemu twierdzeniu racje. Jednocześnie nieprawdziwe, a rewolucja Manchesteru City jest tego największym dowodem.