Nawet z tym nie „handlujcie” – to Juergen Klopp buduje najlepsze zespoły na świecie

Mówi się, że dostanie się na szczyt to dopiero początek prawdziwych trudności i przeciwności losu. Osiągnięcie go jest piękne, niestety wystarczy chwila nieuwagi, by z niego spaść. Dotyczy to oczywiście życia jako ogółu (zbytnia rozrzutność, wpadnięcie w nałogi etc.), ale także świata sportu i niemal wszystkich typów karier. Przytrafi ci się jedna wpadka, potem druga i nagle od bycia noszonym na rękach lądujesz w takim Evertonie (z całym szacunkiem do „The Toffees” i Ancelottiego). Dziś jednak nie o tym klubie, a raczej o jego wielkim rywalu z miasta Beatlesów i człowieku, który prowadzi go ku chwale.

Jeszcze 2-3 lata temu Juergen Klopp był „fajnym gościem”, którego drużyny grają „fajną piłkę”. Na tej fajności wszystko się kończyło, bo Niemca nazywano także specjalistą od przegrywania finałów. Na dobrą sprawę zmieniło się to dopiero za sprawą kapitalnej remontady na Anfield przeciwko Barcelonie i późniejszego finału, wygranego z Tottenhamem. Wiele osób umniejszało 52-latkowi. W końcu co komu po pięknej grze, jeśli niczego się nie wygrywa. Pod tym względem triumf w Champions League był zbawieniem nie tylko dla Liverpoolu, marzącego o powrocie na szczyt. Był także najlepszym kneblem dla wszystkich hejterów Niemca. Teraz w końcu możemy go wychwalać ile dusza zapragnie.

A naprawdę jest co wychwalać. Dlaczego? Już tłumaczymy. Zauważcie, że trenerów zwykle ocenia się po tym, jak gra zespół i jakie osiąga wyniki po objęciu przez nich pracy. Taki Guardiola momentalnie zyskał miano jednego z najlepszych trenerów na świecie, kiedy w trakcie kilku tygodni odmienił Barcelonę i sprawił, że zaczęła grać jak z nut. Zidane już na zawsze zapisał się w historii Realu Madryt (nie tylko jako piłkarz) i całej Ligi Mistrzów, sięgając po nią trzy razy z rzędu. Podobnych przykładów jest mnóstwo, ale dotyczą one zespołów,  które były już w większości zbudowane.

Juergen Klopp to inna bajka. Niemiec może przejąć – mówiąc nieładnie – największy „syf”, by sukcesywnie sprawiać, że drużyna staje się lepsza. Wystarczy przypomnieć sobie pierwsze miesiąca 52-latka w Anglii. Zdarzały się częste wpadki, drużyna głupio traciła punkty, a z Kloppa wręcz się śmiano, bo „co to za geniusz, który przez – dajmy na to – rok nie zbudował potwora”. Trochę cierpliwości – to nie takie proste, kiedy nie ma się do dyspozycji kilkuset milionów euro. Liverpool Niemca zmieniał się stopniowo, ale w końcu osiągnęliśmy moment, w którym jest prawdopodobnie najlepszym zespołem na świecie.

Z kadry, którą obejmował Klopp, z liczących się zawodników pozostali jedynie Firmino, Joe Gomez, Henderson, Lovren, Origi, Milner i Lallana. Cała reszta tej fantastycznej ekipy została ściągnięta już przez Niemca. Oczywiście nie twierdzimy, że Klopp to alfa i omega, że siada wieczorami patrząc w gwiazdy i przewiduje, że gracze typu Van Dijka, Mane, Salaha, Robertsona czy Alexandra-Arnolda nagle wskoczą na światowy poziom. To duża zasługa także ludzi odpowiedzialnych za skauting i transfery, jednak ostatnie zdanie ma Klopp. On decyduje, czy kogoś chce, czy widzi w kimś na tyle potencjału, by poświęcić mu czas i swoje zdolności wynoszenia na wyższy level.

Nie inaczej było w Borussi – w jedenastce, która w sezonie 2012/2013 zagrała w finale Ligi Mistrzów, jedynie Błaszczykowski, Schmelzer, Subotić i Weidenfeller byli w klubie, kiedy pracę zaczynał Klopp. Reszta to jego dzieło. To on pozyskał nowych graczy i rozwinął ich w nieprawdopodobny sposób, dostosowując do swojej wizji piłki. Nawet Guardiola nie dokonał czegoś takiego, choć bądźmy sprawiedliwi – jak dotąd nie miał okazji, bo obejmowane przez niego zespoły miały wielu klasowych graczy.

To idealny temat kontrastu, przed zbliżającym się hitowym starciem z Manchesterem United. Z tym Manchesterem, który od lat bezskutecznie próbuje sprowadzić graczy będących w stanie przywrócić klubowi wielkość. Takich, którzy w barwach „Czerwonych Diabłów” staną się najlepszymi na świecie. Pogba, Maguire, Lukaku, Di Maria, Martial, Fred, Mkhitaryan, Bailly, Shaw, Herrera, Schneiderlin, Lindelof, Alexis, Depay… To wszystko nazwiska, znajdujące się w TOP20 najdroższych transferów w historii klubu. Mieć worki pieniędzy, szastać na lewo i prawo, to nie sztuka. Sztuką jest to, co robi Juergen Klopp. Nie oszukujmy się – w budowaniu zespołów niemal od podstaw, Niemiec jest obecnie najlepszy na świecie i każdy klub marzy o kimś takim. Liverpool zatrudniając Kloppa wygrał na loterii i coś czujemy, że kolejny pracodawca 52-latka (niezależnie kto nim będzie) także wygra.

Komentarze

komentarzy