Nie zmieniło się nic – Barcelona nie istnieje na wyjazdach w Lidze Mistrzów

Spotkanie Napoli – Barcelona jeszcze 2-3 lata temu moglibyśmy rozpatrywać w kategorii naprawdę dużego hitu. Teraz? Cóż – dwie drużyny przeżywające największe problemy od lat, ogarnięte nie tylko przeciętną formą sportową, ale także problemami wewnętrznymi. Już przed starciem przewidywaliśmy, że może wydarzyć się w nim absolutnie wszystko

„Duma Katalonii” zaczęła tak, jak w większości spotkań pod wodzą Quique Setiena, które przypominają schyłkową tiki takę Pepa Guardioli. Typowe „klepanie” piłki po obwodzie pola karnego, brak elementu zaskoczenia, decyzji o strzale, szybkiej gry na jeden kontakt. Jeśli rywal stanie dziewięcioma/dziesięcioma zawodnikami w okolicach własnej „jedenastki” i będzie dość zwarty, raczej nie stanie mu się nic złego.

Z tego założenia wyszło chyba Napoli, a pierwszy kwadrans przedstawiał typową, aczkolwiek dość spokojną „obronę Częstochowy”. Podopieczni Gennaro Gattuso nie zamierzali grać w piłkę, a jeśli spotkanie oglądał Maurizio Sarri, twórca sukcesów Napoli w ostatnich latach i znanego nam stylu gry, z pewnością wypalił dodatkową paczkę papierosów.

Obecnie „Azzurri” nie mają argumentów do ładnej gry, ale dosyć skutecznie wykorzystali błędy rywali. Kibicom Barcelony otwiera się scyzoryk w kieszeni, kiedy muszą oglądać na bokach obrony duet Firpo – Semedo. Wspomniana dwójka zwykle gra tak, że „cules” tęsknią za pomocnikiem na jednej z tych pozycji, czyli Sergim Roberto. To właśnie po błędzie Firpo z piłką w kierunku pola karnego popędził Piotr Zieliński, a świetnie wyłożoną przez niego piłkę w okolicę „szesnastki” kapitalnym strzałem na bramkę zamienił Dries Mertens. Pierwsze uderzenie w światło bramki zakończyło się golem.

Czy to coś zmieniło w grze Barcelony? Mimo szczerych chęci i starań – nie. Dalej to Messi starał się szarpać, inni próbowali mu nie przeszkadzać, sami nie bardzo wiedząc, jak mogą mu pomóc. „Blaugranie” od początku do końca w odpowiednim tempie wyszła tylko jedna akcja i to właśnie po niej wyrównujące trafienie zaliczył Griezmann. Najlepiej grę Barcelony opisze fakt, że było to jej jedyne celne uderzenie w meczu.

Wnioski? W stolicy Katalonii nie zmieniło się nic. Wyjazdy wciąż są beznadziejne, tym bardziej te w Lidze Mistrzów, a przede wszystkim w jej fazie pucharowej. Od triumfu w tych rozgrywkach w 2015 roku, Barcelona rozegrała dziesięć meczów w „play offach”. Zdobyła w nich… cztery gole. Dziś padł piąty, można więc uznać, że jest postęp. Dożyliśmy czasów, w których każdy wyjazdowy wynik w UCL inny niż porażka do zera, jest całkiem niezły.

Napoli nie wykorzystało okazji do zadania rywalowi kolejnych ciosów. Okazje marnował m.in. Insigne, a „setkę” zepsuł Callejon, po tym, jak świetnie piłkę wyłożył mu Arkadiusz Milik, który zameldował się na murawie w 54. minucie. Przed rewanżem w lepszej sytuacji jest Barcelona, dla której bramkowy remis brzmi jak solidna zaliczka. Wyjazd, a gra na Camp Nou, to dla niej dwa różne światy. Nie zmienia tego nawet czerwona kartka Arturo Vidala, którą Chilijczyk obejrzał w 89. minucie.

SSC Napoli 1-1 FC Barcelona

(bramki: Mertens 30′ – Griezmann 57′)