Gdyby tydzień temu przeprowadzić sondę z pytaniem o zestawienie finalistów LM, ok. 90% osób dość pewnie wskazałoby na Ajax i Barcelonę. Bogowie futbolu postanowili sprawić wszystkim psikusa i skonfrontować z sobą dwie inne drużyny. Drużyny, które mają swoich cichych bohaterów.
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
Po rewanżowych starciach mówi się przede wszystkim o heroizmie obu jedenastek – zarówno Liverpoolu, jak i Tottenhamu. Chcąc nie chcąc wskazuje się jednak tych, którzy do awansu przyczynili się najbardziej. Najczęściej słyszymy o panach z numerem 27 na koszulce, czyli Origim i Lucasie. Ale przecież byli także inni.
Georgino Wijnaldum (świetna zmiana i dwie bramki) i Moussa Sissoko (odmienienie gry w pierwszym meczu, pewny występ w rewanżu). To oni byli jednymi z wielu kluczowych elementów układanki w swoich drużynach. Teraz podziwia ich cały świat, ale przecież nie zawsze tak było. Dokładnie trzy lata temu, w maju 2016 roku, obaj spadali z ligi w barwach Newcastle.
„Sroki” miały szansę się utrzymać, bo gromadząc 37 oczek zabrakło jedynie trzech, by wyprzedzić 17. Sunderland. Stało się inaczej i właśnie tamten moment otworzył im drzwi do nowej, o wiele lepszej kariery.
Kluby Premier League w wielu przypadkach nie muszą sprzedawać swoich ważnych zawodników, ale kiedy już lecą z ligi, nie mają wyjścia. Wyścig o „gorące towary” wygrały Liverpool i Tottenham, płacąc za Wijnalduma i Sissoko kolejno 27,5 i 35 milionów euro.
Pomocnicy nie od razu stali się kluczowymi zawodnikami nowych drużyn. W końcu ze średniaka trafili do ekip bijących się o TOP4 i nie tylko. Swoją pracą i determinacją przesunęli jednak własne granice, a początkowa bezbarwność przerodziła się w pewność. Ten proces był dłuższy w przypadku Francuza, który dopiero w tym sezonie może poczuć się jednym z kluczowych zawodników. W sezonie, w którym jego Tottenham po raz pierwszy w historii awansował do finału Champions League.
Ze spadkowicza do dwóch różnych drużyn, które po trzech latach spotykają się w tak wielkim meczu. Nie da się ukryć, że jest to bezprecedensowa sytuacja, a drugiej takiej próżno szukać w przeszłości. Ciekawe, czy gdyby Newcastle uchroniło się wtedy przed spadkiem, Gini i Moussa wciąż graliby w mieście nad rzeką Tyne…