Ile to już było chwalebnych wpisów o tym, jak świetnie Marcelo Bielsa odnalazł się w Championship. O tym, jak pięknie i skutecznie gra jego Leeds. W końcu o tym, jak pewnie – w końcu – po 15 latach kroczy ku Premier League. Cóż, nic nie trwa wiecznie…
W niedzielę zakończono sezon zasadniczy w drugiej lidze angielskiej. Wiemy, kto się z nią pożegnał i kto zagra w Premier League. To ostatnie jak na razie tylko w nieco ponad 66%, bo znamy dwie z trzech drużyn – ostatnią wyłonią baraże.
Leeds United, West Bromwich Albion, Aston Villa, Derby County. To kogoś z tego zestawienia obejrzymy już w sierpniu na murawach Premier League. Teoretycznie najlepsza z nich, Leeds, może się cieszyć z takiej szansy, ale patrząc na przebieg sezonu, z pewnością pluje sobie w brodę.
Do świąt Bożonarodzeniowych nic nie zapowiadało wręcz tragedii. 24 spotkania, 3 porażki. Całkiem nieźle. Gorzej było po tym okresie, kiedy Leeds przegrało prawie połowę spotkań. Sprawdziło się przekleństwo drużyn Bielsy, które po fenomenalnym starcie nie wytrzymują końcówek sezonu. Wystarczy przypomnieć sobie przygodę z Marsylią. Skupmy się jednak na tegorocznym Leeds:
Przez dłuższy czas sądziliśmy, że „Pawie” ligę po prostu wygrają. Potem, kiedy świetną formę złapało Norwich, że dociągną drugie miejsce. Niestety – w ostatnich czterech kolejkach chwiejna drużyna Bielsy zdobyła ledwie punkt, otwierając Sheffield United bramkę na autostradę do Premier League.
Ostatni będą pierwszymi, pierwsi ostatnimi?
Dopełnieniem była wczorajsza porażka z Ipswich, które we wcześniejszych 45 kolejkach wygrało ledwie czterokrotnie i z hukiem pożegnało się z ligą.
Leeds do bezpośredniego awansu zabrakło niewiele, ale teraz może się to okazać (i pewnie tak będzie) zabójcze. Już pierwsze starcia z Derby County w roli faworyta stawiają raczej szóstą drużyne sezonu. Nawet jeśli jakoś się uda, choćby dzięki zasadom pana Hajty, według których po porażce 0:7 wystarczy wygrana 1:0, finał z West Bromem/Aston Villą będzie ogromnym wyzwaniem. Patrząc na formę całej czwórki, teoretycznie najmocniejsza drużyna jest najsłabsza. A szkoda, bo Premier League tęskni za „Pawiami”.