Oczekiwania kontra rzeczywistość. Liga Europy „pucharem dla ubogich”

Niestety – z przykrością musimy stwierdzić, że po środowych spotkaniach to już koniec wrześniowych emocji związanych z Ligą Mistrzów. Na kolejne mecze musimy poczekać do 1 i 2 października. Czy to oznacza, że pozostały nam jedynie krajowe mecze klubowe? Cytując Tadeusza Sznuka: „Otóż nie”. Wszystko za sprawą Ligi Europy, która już dziś z gracją i przytupem wkracza na salony. Następczyni Pucharu UEFA, którego ranga przygasała z sezonu na sezon, stara się iść po czerwonym dywanie pewnie, z gracją, jednak robi to nieco niezdarnie. Dlaczego? Wszystko przez dobiegające do jej uszu pojedyncze śmiechy, wytykanie palcami i traktowanie jej gorzej, niż Ligi Mistrzów, którą kochają wszyscy. Nie oszukujmy się – Liga Europy nie jest czymś szczególnie wyczekiwanym, cenionym i trudno spodziewać się, że kiedyś będzie.

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem ZZP530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Na jaki dzisiejszy mecz czekasz – czytelniku – najbardziej? Jeśli jesteś typowym, przeciętnym kibicem, a nie szalonym maniakiem, twoja ulubiona drużyna jeśli już gra w Europie to w Lidze Mistrzów, a ty sam nie śledzisz szczególnie tych nieco mniejszych lig, śmiemy zakładać, że na żaden. Co więcej, jeśli poprosilibyśmy abyś wymienił jedno spotkanie, które dzisiaj zostanie rozegrane, pewnie nie byłbyś w stanie bez zaglądania na strony typu livescores.com. Jeśli jest inaczej – bez urazy. Kierujemy to do większości. Nie ma w tym fakcie jednak niczego wstydliwego, ani usilnego wytykania palcami, bo tajemnicą poliszynela jest, że Liga Europy (szczególnie na jej początkowym etapie) mało kogo „grzeje”. Śledzą ją głównie osoby z krajów, w których są słabsze ligi, których klubom udało się awansować. To rozgrywki dla mniejszych klubów, angażujące ich kibiców/rodaków. Tak w skrócie możemy opisać Ligę Europy. Jednym słowem, nisza.

Przykładów nie trzeba szukać daleko – wystarczy znać kibiców tych większych klubów, które zwykle grają w Lidze Mistrzów, jednak tym razem im się nie udało i muszą zadowolić się „LE”. – To jak, z kim teraz gracie mecz? – A nawet nie wiem, daj mi spokój z tą Ligą Europy. Często możemy trafić na takie dialogi, które niemal wprost sugerują, że te rozgrywki dla niektórych są nie nobilitacją, a karą. Idealnie obrazuje to sytuacja, z którą mamy do czynienia w AC Milan. Klub Krzysztofa Piątka w obecnym sezonie nie występuje w Europie, mimo że pozycja zajęta w Serie A mu to zapewniała. Czy stało się tak w wyniku kary? Tak, ale była to kara, jaką Milan sam zaproponował. „AC Milan nie może uczestniczyć w rozgrywkach UEFA w sezonie 2019/2020. To efekt przekroczenia progu rentowności w latach monitorowania: 2015–2017 i 2016–2018” – tak brzmiał komunikat Trybunału Arbitrażowego (TAS). Po tym, jak przed rokiem klub odwoływał się od możliwego zawieszenia, które byłoby spowodowane kwestiami ekonomicznymi, teraz stwierdził, że nie ma sensu się szarpać. Władze Milanu same zaproponowały swoją „pokutę”, zrzekając się udziału w mniej prestiżowych rozgrywkach. Gdyby w poprzednim sezonie ostatecznie udało się zająć miejsce w TOP4 i wywalczyć awans do Ligi Mistrzów, o żadnych dobrowolnych ustępstwach z pewnością nie byłoby mowy.

Wielkie kluby i najbardziej uznane marki nie chcą grać w Lidze Europy. Na spotkaniach ze „słabeuszami” zarabiają bardzo mało, dodatkowo dochodzą im kolejne mecze utrudniające skupienie się na lidze. Przykłady? Dziś zobaczymy m.in. pojedynek Sevilli z Qarabagiem, Lazio z Cluj, Romy z Istambułem Basaksehir czy Manchesteru United z Astaną. Jedyną naprawdę ciekawą pozycją wydaje się mecz Eintracht Frankfurt – Arsenal. Nic dziwnego, że często jesteśmy świadkami sytuacji, w których „potentaci” wystawiają w połowie rezerwowy skład z myślą: „Albo się uda, albo się nie uda”. Jakiekolwiek emocje zaczynają się na dobrą sprawę dopiero na późniejszym etapie, w fazie ćwierćfinałów/półfinałów. Wtedy z czystym sumieniem możemy stwierdzić, że jakaś para prezentuje się niezwykle ciekawie i możemy spodziewać się „meczycha”. Jeśli mówimy o klubach pokroju Sevilli, Eintrachtu, Ajaksu, czy obecnie nawet Wolverhampton, dla nich końcowy triumf jest czymś znaczącym. Czy to samo dotyczy wszystkich? Rzeczywistość pokazuje, że nie. Ligę Europy niedawno wygrał np. Manchester United. Czy słyszeliście kiedyś dialog w stylu: „– Ale ten United teraz słaby, długo sobie poczekacie, zanim zaczniecie się bić o trofea. – Wygraliśmy Ligę Europy. – Och, faktycznie, zwracam honor. Znów jesteście potęgą, to wielka rzecz.”? Nie? My też nie. Pozostając w temacie „Czerwonych Diabłów”, „LE” jest jak Lingard. Niby fajna, niby próbuje, niby jakiś potencjał ma, ale nigdy nie będzie tym, czym jest Champions League.

Ligę Europy można śmiało porównać do rozszerzonych form mundiali i mistrzostw Europy. Kiedy te turnieje miały po odpowiednio 24 i 16 uczestników, były „reprezentacyjną Ligą Mistrzów”. Każdy czekał na nie z wielkim napięciem, szykując się na starcia absolutnie najlepszych zespołów. Potem zaczęło się to zmieniać. Odkąd w mistrzostwach świata udział biorą 32 reprezentacje (będzie 48), a na Euro 24 (mogą być 32), te turnieje przypominają już bardziej właśnie Ligę Europy. Fazy grupowe dostarczają sporadycznych hitów, w większości mamy jednak mecze przeciętniaków. I tak jak w przypadku następcy Pucharu UEFA, prawdziwe emocje zaczynają się właściwie dopiero na etapie fazy pucharowej.

Czy o to chodzi kibicom? Czy dzięki temu jesteśmy bardziej zaspokojeni? Oczywiście, że nie. Zamiast produktu „premium” dostajemy coraz większe „maziaje”, nastawione na to, by przynieść organizatorom większe zyski. Poza poszerzaniem wspomnianych turniejów, coraz częściej słyszymy o pomysłach typu „Superliga” lub „Liga Europy 2”, które na ten moment byłyby zdecydowanie nadwyżką podaży nad popyt. Niedawno świetnie skomentował to Juergen Klopp. – Mam nadzieję, że Superliga nigdy nie powstanie. Ze względu na sposób, w jaki teraz działa Liga Mistrzów, piłka nożna ma świetny produkt, nawet biorąc pod uwagę Ligę Europy. Dla mnie Liga Mistrzów jest tą Superligą, w której nie zawsze grasz przeciwko tym samym zespołom. Oczywiście jest to ważne z ekonomicznego punktu widzenia, ale dlaczego mielibyśmy stworzyć system, w którym Liverpool zmierzy się z Realem Madryt przez 10 kolejnych lat? Kto chce to oglądać rok po roku? (…) FIFA i UEFA wciąż rozszerzają turnieje dla większej liczby uczestników. Najwyraźniej obawiają się dnia bez piłki nożnej. Ale myślę, że jest na odwrót. W końcu kibice stwierdzą, że nie będą oglądać pewnych turniejów. Zimą nie rozgrywaliśmy spotkań przez jakiś czas, ale były inne sporty, typu skoki narciarskie, narciarstwo alpejskie czy biathlon. W Anglii jest także masa różnorodnych sportów. Wiele osób stara się wycisnąć z piłki nożnej maksimum, nie biorąc pod uwagę samych piłkarzy – stwierdził 52-latek. Zgadzamy się z nim w stu procentach. I „czekamy z niecierpliwością” na rozpoczynającą się dziś Ligę Europy, która mimo wszystko jest potrzebna, jednak przeciętnego kibica naprawdę zaczyna interesować dopiero wiosną.

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem ZZP530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Komentarze

komentarzy