Rzadko kiedy menedżer Chelsea rozstawał się z klubem Romana Abramowicza w dobrych relacjach. Jedyną taką osobą wciąż pozostaje Guus Hiddink, który wiedział, jakie jest konkretnie jego zadanie i kiedy zechce odejść. Bliski dołączenia do tej grupy był Carlo Ancelotti, ale wylana żółć po spotkaniu na Goodison Park w 2011 roku okazała się za duża. Mimo to dziś Włoch wraca w roli trenera, z którym sympatycy „The Blues” mają raczej dobre wspomnienia. Dlaczego zatem musiało dojść do zwolnienia i czy z perspektywy czasu Abramowicz ma czego żałować?
Nasze życie zwykle polega na decyzjach. Dopiero po jakimś czasie możemy zdecydować, czy były one trafione, czy może należy o nich jak najszybciej zapomnieć. Roman Abramowicz już po kilku miesiącach przesiadując na loży przy Stamford Bridge i oglądając Chelsea za panowania Andre Villasa-Boasa, odczuwał wewnętrzny zawód. Wiedział, że postąpił źle. Równocześnie nie miał zielonego pojęcia dlaczego to zrobił i jak to wówczas naprawić.
Dziewięć lat później Ancelotti ponownie przejdzie się korytarzem na Stamford Bridge. Wrócą wspomnienia, być może uroni się łza wzruszenia, a jedna z brwi uniesie się mu w charakterystyczny sposób. Przez ten czas będzie mógł ponownie przemyśleć, w jaki sposób doszło do jego zwolnienia. I najważniejsze – czy mógł temu zaradzić?
***
Decyzja Abramowicza o zatrudnieniu Włocha była dość logiczna. Dwukrotny zwycięzca Ligi Mistrzów, przeżywający mały kryzys, ale nadal z jakościowym nazwiskiem. Schyłek pracy w Milanie wyglądał niezbyt dobrze, lecz wówczas trudno było znaleźć lepszego kandydata do poprowadzenia londyńskiej drużyny. Negocjacje trwały dość długo, a sporym problemem na początku okazała się znajomość języka angielskiego. Doskonale wiemy, z jakim uporem borykają się Włosi biorąc pod uwagę naukę tego języka, a Carlo tylko to potwierdził.
Trudne początki
60-latek od wielu lat ma renomę trenera, który doskonale radzi sobie z piłkarzami pod kątem atmosfery. Wie kiedy przytulić, pocieszyć i nie ma restrykcyjnych zasad. Między innymi to pozwoliło mu osiągnąć sukces w Realu Madryt. Jednak to co jest twoją siłą, niebawem może przerodzić w słabość. Rosyjski właściciel właśnie tego obawiał się najbardziej. Szatnia Chelsea nosi miano dość specyficznej i bardzo trudnej do zarządzania.
„Carletto” od początku mógł liczyć na przychylność zawodników. Odpalił kilku piłkarzy starej gwardii na czele z Bellettim, Szewczenką, Carvalho, Deco, Cole’em i starał się promować młodych graczy. W ciągu dwóch lat pracy podarował szansę dla takich graczy jak McEachran, Kakuta, Bruma, Borini czy Daniel Strurridge. Obecnie Lampard ma do dyspozycji o wiele lepsze „produkty akademii”, a Włoch bazował na tym, co posiadał. A było tego niewiele. Mimo to jego szef popierał go w tych ruchach, a zmiana drużyny przebiegała pomyślnie i zaskakująco gładko.
Mimo to nie brakowało pewnych zgrzytów na początku współpracy. Jak to zwykle bywa – poszło o transfery i własny sztab. Ancelotti chciał sprowadzić kilku asystentów z Milanu do Chelsea, ale zaakceptował prośbę Abramowicza, aby najpierw polegać na osobach związanych z klubem. Jedynie włoski psycholog Bruno Demichelis przeniósł się do stolicy Anglii, podczas gdy Ray Wilkins i Paul Clement, po awansie z zespołu rezerw, zostali dokooptowani do sztabu pierwszej drużyny.
Gorąco w gabinetach było także podczas omawiania transferów. Carlo oczekiwał Ribery’ego z Bayernu Monachium, Xabiego Alonso z Liverpoolu, a także Pirlo oraz Pato z Milanu. Jak pamiętamy żaden z nich, oprócz Brazylijczyka kilka lat później, nie zagrał nigdy dla Chelsea, a do klubu sprowadzono tylko Zhirkova oraz Sturridge’a. Na pierwszy rzut oka nie brzmiało kolorowo, ale także z tym włoski szkoleniowiec doskonale sobie poradził przesuwając Essiena na pozycje defensywnego pomocnika.
Efekty? Dublet i 103 bramki zdobyte w lidze. Przerwana kilkuletnia dominacja Manchesteru United w krajowych rozgrywkach smakowała doskonale, a atak Chelsea potrafił strzelać po 8 bramek w jednym meczu. Doskonały sezon Drogby, Anelki, Maloudy czy Lamparda – wszystko zgrało się po prostu idealnie w punkt. Carlo opracował styl, który odpowiadał jego piłkarzom.
NASZ TYP: Postaw na zwycięstwo Chelsea w BETFAN
Początek rozpadu
Sielanka nie trwała jednak wiecznie. Ze słów samego Ancelottiego po kilku latach od zwolnienia wynika, że pierwszy kryzys nastąpił dość szybko. Konkretnie mowa o końcówce lutego w pierwszym sezonie, kiedy to „The Blues” najpierw przegrali z Interem w LM, a następnie ulegli Manchesterowi City. Wówczas Abramowicz coraz częściej pojawiał się w klubie i trzymał rękę na pulsie. Po zremisowanych bądź przegranych spotkaniach wysyłał do Włocha SMS-y składające się z kilku znaków zapytania. Rosjanin oczekiwał wygranych mecz po meczu i nie mógł zrozumieć, skąd te wszystkie potknięcia.
Podczas tamtego okresu na dobre rozpoczął się kryzys na linii właściciel – trener. W obecności graczy Abramowicz skrytykował taktykę trenera, co z pewnością wyglądało groteskowo. Wiemy, że idąc do piekarni możemy negatywnie ocenić jakość bułek, ale bądźmy poważni – Rosjanin zwyczajnie skompromitował swojego pracownika. Piłkarze jednak zareagowali dobrze i szybko zapomnieli o niepowodzeniu w Lidze Mistrzów. Dubletem nikt w Londynie nie pogardził, a atak na europejskie puchary miał rozpocząć się w kolejnym sezonie.
Przeklęty korytarz
Korytarz Goodison Park, ostatni mecz w lidze. Porażka 1:0 i niespodziewany zwrot akcji. Ancelotti idąc na konferencję prasową nie wiedział, co wydarzy się za kilkanaście minut. Na pytania dziennikarzy odpowiadał ze stoickim spokojem i zapewniał, że nie umówili się z Romanem na rozmowy o przyszłości. Tak twierdziła tylko jedna strona, ponieważ druga właśnie szykowała jego zwolnienie, o którym Włoch dowiedział się na korytarzu. Od konferencji do spotkania z Ronem Gourlayem, ówczesnym dyrektorem Chelsea, minęło kilkanaście minut.
Wiemy, że życie ma często gorzki smak, ale przypomina to nam jak Grzegorz Lato pożegnał się z Leo Beenhakkerem między autobusem. Mało w tym klasy, jakiegokolwiek szacunku do trenera, który dokładnie rok temu był noszony na rękach.
Skąd takie nagłe odwrócenie wyników? Przede wszystkim splot dość dziwnych wydarzeń. Jak bowiem nazwać kontuzje trzech kluczowych graczy w postaci Lamparda, Terry’ego oraz Essiena, którzy razem opuścili kluczowe momenty sezonu? Jeśli doliczymy do tego fakt, że Didier Drogba przywlókł ze zgrupowania reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej malarie, to zaczynasz zwyczajnie współczuć trenerowi.
Kluczowe zwolnienie
Pozycja Ancelottiego zostało poważnie osłabiona, gdy jego asystent Ray Wilkins został pod dziwnym pretekstem zwolniony z klubu. Jeszcze wcześniej Chelsea opuścił Frank Arnesen. Duńczyk spajał cały zarząd i był łącznikiem z Abramowiczem. Po tej decyzji Rosjanin zamiast jednej prawej ręki miał ich kilka, a w drużynie zapanował chaos. W miejsce Willkinsa zatrudniono Michaela Emenalo, a Nigeryjczyk z roli asystenta po kilku miesiącach dość szybko wskoczył do zarządu i patrzył Carlo na ręce.
Kibice protestowali przeciwko takim zmianom, a podczas pierwszego meczu od odejścia Anglika zaczęły się pojawiać głosy, że była to zwyczajnie zła decyzja. Sympatyków klubu popierał Ancelotti, który podczas pierwszego spotkania od tamtej sytuacji zachowywał się dość szorstko wobec swojego nowego współpracownika. Włoch wiedział, że to co zrobi, natychmiast zostanie przekazane do gabinetu Abramowicza.
Kolejne miesiące okazały się trudne, a styczniowe okienko i transfer Fernando Torresa doprowadziło do kolejnego zgrzytu z właścicielem. Szkoleniowiec oczekiwał bowiem zakupu Sergio Aguero, a nie zawodnika, którego od miesięcy trapią kontuzję. Słaba forma napastnika dodała kolejny problem drużynie, przed którą czekała batalia w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z Manchesterem United. Dwie porażki i fatalna gra snajpera doprowadziła do kolejnego zawodu i nadejścia nieuniknionego.
***
Dziś po raz pierwszy Ancelotti zmierzy się przeciwko Chelsea w roli trenera, w dodatku mając za rywala swojego byłego zawodnika. 60-latek pozostaje w dobrych stosunkach z zarządem, a kibice na Stamford Bridge z pewnością udowodnią w niedzielę swoją sympatię do tego szkoleniowca. Mimo to – co powtarza często Mourinho, grając ze swoimi byłymi drużynami – każdy potraktuje go tylko jako rywala. W dodatku bardzo trudnego, ponieważ Everton od momentu zatrudnienia tego szkoleniowca zdobył poza Liverpoolem oraz Manchesterem City najwięcej punktów w lidze.
Na trybunach zabraknie oczywiście Romana Abramowicza, ale Rosjanin na pewno obejrzy to spotkanie i po raz kolejny zastanowi się, czy w 2011 roku dokonał dobrej decyzji, czy może raz na zawsze zwolnił menedżera idealnie wpisującego się w jego wizje prowadzenia klubu.