Takiej zgodności wśród prowadzących ekip nie było od miesiąca. Czołowa czwórka w komplecie sięgnęła po zwycięstwa i właściwie jedynie Sevilla pozostała w walce o miejsca premiowane Ligą Mistrzów. Krótko mówiąc, następuje oddzielnie mężczyzn od chłopców i to duzi panowie będą bawić się o najwyższe cele.
Real i Barcelonę już podsumowaliśmy na naszych łamach i jedyne, co można dodać, to postawę ich rywali po porażkach. Piłkarze Sevilli zgodnie pokajali się i posypali głowy popiołem, przyznając, że się skompromitowali. Niestety Villarreal zasłonił się sędzią i tak jak zazwyczaj to działa w Hiszpanii, tak tym razem ośmieszyli się wszyscy po kolei…
Trener Villarrealu: Gdyby faulował piłkarz Barcy, nie byłoby czerwonej.
Szef Villarrealu: Chyba "pomarańczowa" kartka.Wszyscy narzekają na pracę sędziów w Hiszpanii, ale trenerzy i prezesi to też czasami stan umysłu. pic.twitter.com/dQMmmobsHL
— Tomasz Cwiakala (@cwiakala) December 11, 2017
Ośmieszył się również Hugo Mallo, który najgłośniej krzyczał o tym, że jego Celta została „przekręcona” w meczu z Valencią. O ile karnego na początku meczu goście mogli się domagać – choć tutaj sędzia puścił grę i dał szansę Iago Aspasowi na strzelenie gola – o tyle kapitan „Celestes” nie powinien w ogóle tego meczu dokończyć. Hugo Mallo miał już żółtą kartkę, a mimo to ręką zatrzymał kontrę Valencii i… sędzia puścił grę i dopiero przewinienie kolejnego zawodnika gości odgwizdał i „nagrodził” żółtą kartką. Szkopuł w tym, że pan Munuera Montero pokazywał później Daniemu Parejo, że zastosował przywilej, czym… przyznał się do błędu. Sędzia nie ma prawa puścić gry, gdy następuje przewinienie, po którym sprawca powinien wylecieć z boiska.
Swoje zrobiło Atletico, które nie rozegrało wielkiego meczu. Ba, nawet rywal mocno spychał go do głębokiej defensywy, ale wystarczyła jedna akcja. Diagonalna piłka od Godina do Vrsaljko, wygrany drybling, piłka wzdłuż bramki i akcje zamyka Saul. Proste? Proste. Potem utrzymanie wyniku, czyli ulubiona sprawa dla „Atleti” i kolejne trzy punkty dopisane. Mecz do zapomnienia.
Do ciekawego meczu, ale tylko ze względów marketingowo-biznesowych, doszło w stolicy. Getafe podejmowało Eibar. W obu ekipach zagrali Japończycy, a spotkanie rozpoczęło się o godzinie 13, w sobotę, a więc wszystko pod fanów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Na boisku nie działo się zbyt wiele, a w najlepszej sytuacji źle zachował się Joan Jordan. Kataloński pomocnik Eibar tym razem zmarnował karnego i pośrednio zakończył świetną serię „Los Armeros”. Ale przy okazji japońskiego tematu warto jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy.
Getafe znów obiera kurs na Japonię. Po Gaku na przedmieście Madrytu ma trafić Kenyu Sugimoto z Cerezo Osaka. To napastnik, w zeszłym sezonie zdobył 22 bramki w 34 spotkaniach.
— Dawid Król (@DawidKrol_I) December 11, 2017
Pikują niczym kamikaze…
W dół idą dwa zespoły z aspiracjami. Najpierw Real Sociedad, który sensacyjnie przegrał z Malagą u siebie. Andaluzyjczycy wcześniej przegrali komplet wyjazdów, zaledwie w jednym meczu strzelali gole, a mimo to baskijska ekipa nie potrafiła ich ograć. Nie jest wesoło, bo to czwarty mecz bez wygranej, a po formie ze startu sezonu nic nie pozostało. Z ostatnich 12 meczów wygrali zaledwie dwa, cztery razy zremisowali i połowę spotkań przegrali. Odpadli w kompromitującym stylu z Pucharu Króla i jedynym pozytywem była/jest Liga Europy, tyle że z Vardarem Skopje i Rosenborgiem po prostu mieli obowiązek wygrać i wyjść za Zenitem.
Espanyol jeszcze w Europie nie gra i… pewnie długo nie zagra. Drużyna z El Prat po raz kolejny zawiodła. Tak po prawdzie zespołu Quique Sanchesa Floresa nie da się oglądać. W ofensywie niemal wszystko zależne od Gerarda Moreno, którego gorszy dzień oznacza kłopoty dla Espanyolu i koło się zamyka. 30 goli w meczach z udziałem „Los Pericos” chluby nie przynosi, bo oznacza dwa trafienia na mecz, a gorszy wynik w tej statystyce widnieje tylko po stronie Leganes. Tyle że madrycka ekipa jest osiem pozycji wyżej i nie ma mocarstwowych aspiracji, a jedynie chce się utrzymać i prawdopodobnie niedługo Espanyol będzie musiał zrewidować swoje plany.
Ozdobą poniedziałkowych derbów Katalonii – od razu dodajmy, że nudnych – była efektowna akcja Portu. Niestety napastnik Girony nie zmieścił się w boisku, ale takiego „elastico” nie powstydziłby się Ronaldinho…
? Portu with those five star skill moves… See ya later! #GironaFC #EspanyolGirona [@SocdelGirona] pic.twitter.com/sscv8bpkyp
— GironaUK (@GironaUK) December 11, 2017
Raz gospodarze, raz goście
Kolejka rozbita na cztery dni i trzeba przyznać, że zgodność wszystkich ekip La Liga jest imponująca. Piątek i sobota należące do gospodarzy – cztery wygrane i remis. Później niedziela i poniedziałek, które w komplecie – pięć triumfów – poszły w ręce gości. Przy okazji warto wspomnieć, że gospodarze niedzielnych i poniedziałkowego meczu nie strzelili ani jednego gola. Co prawda Levante skończyło z jednym trafieniem na koncie, ale to zasługa samobója Aymerica Laporte’a.
Bardziej martwi, że dziewięć z 20 drużyn nie strzeliło ani jednego gola, czyli 45% wszystkich drużyn. Dla porównania, tydzień temu takich drużyn było siedem, a dwie rundy wcześniej zaledwie trzy!
Serie start, serie stop
Są drużyny grające w kratkę – raz wygrana, raz remis, raz porażka – ale też coraz więcej ekip, które notują wyniki falami. Najpierw zwycięstwa, później kilka remisów z rzędu, ale przyjdą też czarne serie i kilka porażek, które podkopią pozycję trenera. Grunt to umieć z nich wyjść. Dla przykładu, Athletic Bilbao nie wygrał sześciu meczów z rzędu w lidze i wreszcie przerwał tę passę. Teraz pora na odniesienie drugiego zwycięstwa z rzędu, co przydarzyłoby się drugi raz w sezonie… Oczywiście mowa o lidze, bo z Ligą Europy to nawet raz wygrał trzy mecze po kolei, ale umówmy się, pokonanie Panathinaikosu, Eibar i Girony wielkim osiągnięciem nie jest.
Deportivo La Coruna przerwało passę czterech ligowych meczów bez wygranej i prawdopodobnie zaraz rozpocznie podobną serię… W kalendarzu kolejno: Barcelona, derby z Celtą, Villarreal, Valencia i Real Madryt, a więc żegnajcie punkty, do końca stycznia.
Eibar po trzech wygranych z rzędu wreszcie zremisował, a szkoda, bo gdyby pokonał Getafe, to wyrównałby najdłuższą serię wygranych w La Liga – na przełomie 2015 i 2016 roku sięgnął po cztery kolejne wygrane. Ale nie może też narzekać, bo remis na Coliseum Alfonso Perez to niełatwa sprawa. W końcu Getafe ograło u siebie już Villarreal, Valencię, a trzy porażki to efekt przyjazdu Sevilli, Barcelony i Realu, a zatem do grudnia „Los Azulones” zagrali niemal z całą czołówką u siebie!
Rzuty karne
W minionej kolejce sędziowie sześciokrotnie dyktowali rzuty karne i ani razu się w tych przypadkach nie pomylili, w przeciwieństwie do strzelców. Borja Baston i Joan Jordan nie wykorzystali swoich „jedenastek”, tyle że ten pierwszy był w lepszej sytuacji, bo wcześniej gola strzelił, a poza tym jego uderzenie dobił Chory Castro i, przede wszystkim, jego zespół swój mecz wygrał.
Lepiej swoje zadania wykonali Cristiano Ronaldo, Aritz Aduriz i Dani Parejo, bo strzelili gole, a zwłaszcza ten ostatni miał duży wpływ na końcowy wynik – decydująca bramka – ale i oni mieli szczęście. Sergio Rico i Ruben Blanco byli blisko szczęścia, ale dostali piłkę pod pachę, zaś Oier Olazabal nie sięgnął piłki. Z jednej strony trudno winić bramkarzy o brak skutecznej obrony strzału z jedenastu metrów, a z drugiej – mieli piłki „na rękach” i zapewne sami pozostał duży niedosyt po tych karnych.
Jornada 15. ✅ pic.twitter.com/q4ud9yjtAc
— LaLiga (@LaLiga) December 11, 2017