Kiedy w sierpniu rozlosowano grupy w Lidze Mistrzów, Tottenham odetchnął z ulgą. Trafił do grupy, w której był faworytem, a awans do kolejnej rundy wydawał się być czymś naturalnym. Grupowe granie jeszcze nie dobiegło końca, a już było wiadomo, że „Koguty” w Lidze Mistrzów niczego nie zwojują. Co więcej, w ostatniej kolejce, na własnym boisku grały mecz o być albo nie być w europejskich rozgrywkach. Ostatecznie udało się pokonać CSKA Moskwa i „awansować” do Ligi Europy. Niesmak, mimo wszystko, pozostał.
I o ile przed meczem z CSKA było już wiadomo, że Tottenham jest za burtą, o tyle samo spotkanie może okazać się dla podopiecznych Mauricio Pochettino sygnałem, który pozwoli w końcu ruszyć z kopyta. Wprawdzie Rosjanie objęli prowadzenie w meczu i wiele wskazywało na to, że Tottenham pozwoli się wyeliminować, jednak dalszy bieg wydarzeń należał już do londyńczyków. Prowadzili grę, obstrzeliwali bramkę Akinfeeva i piękną, kombinacyjną grą tkali coraz to lepsze akcje. Gdyby pokrótce spróbować podsumować to spotkanie w wykonaniu Tottenhamu, należałoby w większości wymienić plusy – trzy punkty, gol Alliego, powrót nieocenionego Alderweirelda, widoczna pewność siebie na boisku Eriksena i energia przepełniająca menedżera, zawodników i kibiców. Ten wieczór nie miał na celu wbić gwóźdź do trumny, miał raczej być rozpoczęciem nowego etapu w wykonaniu „Kogutów”.
Wielu trenerów – z Jose Mourinho na czele – kpi sobie z Ligi Europy, twierdząc, że gra w tych rozgrywkach po prostu się nie opłaca. Z finansowego punktu widzenia na pewno – różnica między grą w Lidze Mistrzów a grą w Lidze Europy jest znacząca, a dla drużyn Premier League dużo bardziej opłacalne jest wygrywanie na krajowym podwórku, aniżeli w LE. Dla Tottenhamu jednak gra w Lidze Europy to przede wszystkim szansa. Umówmy się – nawet gdyby „Koguty” wyszły z grupy w rozgrywkach Champions League, i tak ich ostateczny triumf był mało prawdopodobny. W Lidze Europy sprawy mają się już zupełnie inaczej. Wygrana w tych rozgrywkach jak najbardziej jest w zasięgu „Kogutów”. Ich potencjał był widoczny już podczas meczu z CSKA Moskwa, a największym przeciwnikiem Tottenhamu jest… właśnie Tottenham.
Sytuacja w Premier League zmienia się jak w kalejdoskopie. Chętnych do wskoczenia do czwórki nie brakuje. Na salony wróciła Chelsea, Juergen Klopp tworzy niezwykle interesujący projekt w Liverpoolu, Manchester City tanio skóry nie sprzeda, a Arsenal poza TOP4 wydaje się mało prawdopodobny. Aspiracje do miejsca premiowanego grą w Lidze Mistrzów ma też Tottenham i grający zdecydowanie poniżej oczekiwań Manchester United. Chętnych jest wielu, a miejsca zaledwie cztery. Tottenham mógłby priorytetowo potraktować rozgrywki ligowe, jeżeli na poważnie liczyłby się w grze o mistrzowski tytuł. I mimo że do tej pory po czternastu kolejkach podopieczni Pochettino przegrali zaledwie raz, to mnogość remisów powoduje, że zajmują dopiero piąte miejsce w ligowej tabeli. A nie ma się co łudzić, że którakolwiek drużyna odpuści.
Inaczej sytuacja ma się w Lidze Europy. Triumf w tych rozgrywkach gwarantuje grę w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. To jest poważny argument, by takoż potraktować te rozgrywki. Z tego samego powodu być może Jose Mourinho, widząc nieporadność swojego zespołu na ligowych podwórkach, połasi się i spróbuje podbić Ligę Europy. W poprzednim sezonie Pochettino w europejskich rozgrywkach mocno rotował składem, co jest zrozumiałe. Priorytetem była liga, w której Tottenham zajął trzecie miejsce. W tym roku sprawy mają się ciut inaczej. Argentyńczyk, poświęcając rozgrywki Premier League, mógłby na poważnie zainteresować się Ligą Europy. Wygrana oznacza grę w Lidze Mistrzów, a przy okazji do gablotki można dołożyć fajne przecież trofeum.
Finanse to kolejny powód, dla którego „Koguty” powinny powalczyć o triumf w rozgrywkach. Nie od dziś wiadomo, że Daniel Levy – właściciel Tottenhamu – z pieniędzmi jest na ty. Levy lubi pieniądze, a pieniądze lubią Levy’ego. Możemy sobie wyobrazić, że przyjemny zastrzyk gotówki i nowe trofeum w gablotce będzie spełnieniem ambicji brytyjskiego biznesmena. Niespodziewane odpadnięcie Tottenhamu z Ligi Mistrzów to ogromne straty finansowe. By to odrobić, konieczny jest triumf w Lidze Europy. – Straty Tottenhamu wynikające z braku zakwalifikowania się do kolejnej rundy Ligi Mistrzów są ogromne. Oczywiście trudno o dokładne liczby, gdyż nie wiadomo, jaki zespół wylosowałby w kolejnej rundzie. Szacunkowo można stwierdzić, że zarobiłby około 20 milionów euro, a gdyby wylosował zespół z absolutnego topu, wówczas mogłoby to być nawet 30 milionów euro – wyjaśnia Rob Wilson, na co dzień zajmujący się kwestiami finansów w piłce nożnej.
Mauricio Pochettino zapewnia, że Tottenham nie odpuści europejskich rozgrywek. W podobnym tonie wypowiada się Jan Vertonghen. Jak pokazuje historia, w przeszłości Tottenham dość lekceważąco podchodził do gry w Lidze Europy. Obecny sezon nakazuje jednak, by podejść do sprawy dojrzale. Najwyższy czas, by Tottenham przestał być Tottenhamem i wziął sprawy w swoje ręce. Na końcowy triumf podopiecznych Pochettino z całą pewnością stać.