Oscar Tabarez – kiedy niemożliwe staje się rzeczywistością. Dziś mecz, będący kolebką futbolu

Węgry i Urugwaj nie są obecnie zespołami, którymi powinniśmy emocjonować się szczególnie intensywnie, z niecierpliwością czekając na kolejne mecze obu ekip. Pierwsi w świecie poważnej piłki nie znaczą już prawie nic, drudzy jakimś cudem co jakiś czas ocierają się o czołówkę. Ci, którzy znają jednak historię futbolu, słysząc „Węgry – Urugwaj” momentalnie wrócą pamięcią do początków reprezentacyjnej piłki na najwyższym poziomie. Mówimy przecież o pierwszym mistrzu świata (Urugwaj) i dwukrotnym wicemistrzu (Węgry), który z jedynie sobie znanych przyczyn nie wygrał finału w 1954 roku przeciwko RFN, prowadząc 2:0 po ośmiu minutach. Tym bardziej, że dwa tygodnie wcześniej Węgrzy rozbili RFN w grupie aż 8:3… Obie reprezentacje w centralnej części XX wieku były jednymi z najmocniejszych na świecie. Dlatego z wielką nostalgią będzie można obejrzeć ich dzisiejsze starcie na Puskas Arena… My skupimy się jednak na Urugwaju.

Dlaczego? Zacząć trzeba od tego, że urugwajski futbol po prostu… przeczy logice. Kraj mający tyle mieszkańców, co Berlin, regularnie wypuszcza w świat wielkie talenty. Tylko teraz są to Suarez, Cavani, Godin, Gimenez i całe mnóstwo innych zawodników, być może nie ze światowej czołówki, ale aspirujących do niej. Myśląc o tym spokojniej, wydaje się to po prostu nierealne. Urugwajczycy są zadziwiającym narodem, a futbol najwyraźniej wysysają z mlekiem matki. To, jak tak mały kraj może konkurować na najwyższym poziomie jest niesamowite, podobnie jak sama reprezentacja i jej… trener.

Kiedy Oscar Tabarez zdobywał jako trener swoje pierwsze i jedyne Copa Libertadores, Luis Suarez i Edinson Cavani mieli kilka miesięcy. Diego Godin półtora roku. Ówczesny menedżer Club Atletico Penarol raczej nie przewidywał wówczas, że na świecie właśnie zaczęli pojawiać się zawodnicy, którzy będą stanowić o sile prowadzonej przez niego reprezentacji, a on sam sprawi, że Urugwaj znów będzie jedną z czołowych drużyn na świecie. Bo właśnie taka historia zaczęła się pisać w 2006 roku, kiedy będący od czterech lat bez pracy trener ponownie objął drużynę narodową. Ponownie, bo pierwsze podejście miał już 1988 roku. Wtedy jednak w trakcie dwóch lat nie dokonał niczego szczególnego, a na mistrzostwach świata w 1990 roku odpadł w 1/8 finału z Włochami, po czym zrezygnował. Druga próba okazała się zdecydowanie bardziej owocna.

„Maestro”

Tabarez został zatrudniony ponownie, kiedy Urugwaj przegrał baraże z Australią i nie wywalczył sobie udziału na rozgrywanym w Niemczech mundialu. Wspomniany okres spiął się w czasie z pojawieniem się kilku ciekawych urugwajskich zawodników, a wspomniane wcześniej wielkie gwiazdy właśnie zaczęły wkraczać na wielką scenę. „Maestro” (czyli nauczyciel) tym razem zabrał się nie tylko za budowanie i rozwój pierwszej reprezentacji, ale całego urugwajskiego systemu szkoleniowego. Jak połączył oba wymagające zadania? Cóż, najprościej mówiąc, zrobił to świetnie. Już w 2007 roku otarł się o medal na Copa America, a na mundialu w RPA zatrzymał się dopiero w półfinale, przegrywając po zaciętym meczu z Holandią. I tym razem nie udało się zdobyć medalu, a brąz zgarnęli Niemcy. Umówmy się – w Urugwaju czuło się wtedy wyraźny niedosyt, ale jednocześnie jeszcze większą dumę. Malutki Urugwaj został czwartą drużyną narodową na świecie!

Najpiękniejsze przyszło jednak rok później. Na chyba najdziwniejszym od lat Copa America, tuż po fazie grupowej równocześnie odpadły Kolumbia, Argentyna, Brazylia i Chile. Wszyscy potencjalni faworyci jak jeden mąż polegli z niżej notowanymi rywalami, a dar od losu najlepiej wykorzystał Urugwaj. Podopieczni Tabareza w finale ograli Paragwaj 3:0, w półfinale pokonali 2:0 Peru, ale prawdziwy finał stoczyli w ćwierćfinale, w którym po remisie 1:1 o triumfie nad Argentyną zadecydowały rzuty karne. Urugwaj odzyskał miano najlepszej drużyny Ameryki Południowej po 16 latach. W całej swojej ponad stuletniej już historii, tak długo czekał na to… zaledwie raz (w latach 1967-1983). Malutki kraj w końcu mógł świętować wznosząc w górę trofeum. Doceniono także samego Tabareza, którego w 2011 roku IFFHS uznało najlepszym selekcjonerem na świecie.

Więcej niż opiekun kadry

Po niemal 14 latach urugwajska piłka czuje jego rękę. Tabarez zatroszczył się o kształtowanie młodych zawodników nie tylko pod względem sposobu trenowania na wszystkich szczeblach, ale i świadomości tego co trzeba robić, by wspiąć się na szczyt. Bo umówmy się – wielkich talentów w tamtych rejonach nie brakuje, ale zdecydowana większość z nich futbol traktuje jako fajną zabawę, w której wszystko „samo się zrobi”, łącznie z doprowadzeniem ich na szczyt. Mentalność u młodych zawodników kuleje, w czym oczywiście nie pomaga rozrywkowy tryb życia, używki i szeroko rozumiane „szpanerstwo”. Po naukach „Maestro” ma być inaczej i już teraz widzimy, że pojawiający się w Europie urugwajscy zawodnicy mają jasno postawiony cel i wiedzą, do czego dążą. Tabarez jest postacią, która budzi olbrzymi respekt całej szatni. To nie lada sztuka po tak wielu latach na stanowisku, w otoczeniu wielkich światowych gwiazd i „gwiazdeczek”, mających najróżniejsze charaktery.

Jednak Tabarez to nie tylko potwornie wymagający trener, któremu lepiej nie „podskakiwać”. Posiada w sobie także coś z ojca, bo poza surowością ma w sobie ciepło, w pewien sposób opiekę, którą otacza swoich podopiecznych. Zawsze staje w ich obronie. Do tego jest po prostu wojownikiem, zarażającym swoją postawą każdego zawodnika. Mowa tu oczywiście o niezwykle rzadkiej chorobie Urugwajczyka, przez którą – co tu dużo mówić – nie jest w stanie normalnie funkcjonować. W 2016 roku Oscar Tabarez dowiedział się, że choruje na zespół Guillaina-Barrego. Pomijając medyczne formułki, oznacza to mniej więcej, tyle, że mięśnie 72-latka są potwornie osłabione. Podpierająca go kula stała się już niemal znakiem rozpoznawczym, podobnie jak przemieszczanie się na treningi meleksem. Tabarez wytrzymuje, nie myśli o rezygnacji z posady, choć naprawdę nie ma lekko. – Czasami nie mogę samodzielnie się poruszać, ale nieraz mi się to udaje. Czasem trudno to wszystko wytrzymać, ale nie mogę się poddać. Nie ma to jednak żadnego wpływu na moją pracę i moje relacje z zawodnikami. Nauczyłem się, że w życiu trzeba przezwyciężać wszystkie przeszkody. Nie można ich unikać. Trzeba stawiać czoła wyzwaniom. Jeśli zmienią się okoliczności, być może będę musiał zweryfikować swoje podejście, ale na razie czuję się na siłach, by pracować z zespołem – mówił Tabarez.

Niesamowity selekcjoner Urugwaju jest idealną twarzą całego sportowego narodu. Tamtejszy futbol jest dokładnie taki, jak Tabarez – pełen pasji, marzeń, wyrzeczeń, woli walki, nieustępliwości, niezłomności, ale i talentu. Pozostaje trzymać kciuki, by selekcjoner, który przedłużył umowę z federacją do kolejnych mistrzostw świata (2022 rok), cieszył się możliwie jak najlepszym zdrowiem i po prostu aż tak nie cierpiał. Tymczasem dziś mamy okazję przenieść się do naprawdę klimatycznego i nostalgicznego zakątka świata futbolu. Węgry, dawna potęga, podejmą właśnie Urugwaj Tabareza. Na ten mecz nie trzeba specjalnie zapraszać. Po prostu zasiądźmy przed telewizorami i się delektujmy. Początek o godzinie 19:00.

Komentarze

komentarzy