Parówy do góry i golimy frajerów – o pucharowych hejterach-frajerach

Losowanie pucharów. Chyba każdy kibic drużyny, która zakwalifikowała się do tych rozgrywek czuje ten fajny dreszczyk emocji, kiedy „Łysy z UEFA” z kolegą kalecząc angielski tłumaczą zasady rozgrywek. Później wyciągają kule z numerkami i zaczyna się wyczytywanie nazwy klubów, a obaj panowie męczą się przy tym gorzej niż mówiąc angielszczyzną. Mamy już wszystkie pary. Polskie drużyny poznały przeciwników w  „pre-pre-kwalifikacjach” i wiedzą, na które pastwisko muszą się udać, żeby pokopać z półamatorami. Nie mam na celu obrażania przeciwników, ale umówmy się, całkiem nowe stadiony w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu czy Białymstoku to dzieła sztuki przy tych w Armenii, Azerbejdżanie i wielu innych krajach. Trudny przeciwnik tylko, jeśli chodzi o logistykę i podróż na ich boiska.

Wiemy z kim zagramy i zaczyna się głupota, hejt, marudzenie, czarnowidztwo, sianie defetyzmu.

„Nie mamy szans”, „będzie eurowpierdol”, „znowu się kurwa skompromitują, „trafili najgorzej, jak mogli”, „z taka grą dostaną trójkę”, „ale baty”. Nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby znaleźć te głupoty. Tak, jakby rywale z pre-eliminacji grali „katalońską piłkę”, a o prawa do transmisji ich meczów biły się największe stacje. Powstaje masa fanpage’ów, gdzie gimnazjaliści będą drzeć łacha i czekać na remis, czy porażki z „ogórkami”. Jeżeli nasza drużyna (nasze drużyny) awansują to będzie krzyk, że fart i jeżeli nie teraz to już w następnej rundzie „na pewno odpadną”.

W końcu, jeżeli ku uciesze „znawców” polskie drużyny odpadną, to paru mądrych internetowych napinaczy będzie miało głupkowaty uśmieszek i te „a nie mówiłem”, a ich pryszcze zrobią się czerwone z podniecenia. Nie wiem, czy to nasza cecha narodowa, czy po prostu brak pewności siebie. Do czego zmierzam? Wiara w siebie to podstawa sukcesu. Pozytywne myślenie to kreatywność, wspinanie się na wyżyny, walka z własną słabością, dawanie z siebie więcej widząc cel i sens tego, co się robi. Same pozytywy. Tym właśnie powinniśmy zarażać siebie nawzajem i pośrednio też piłkarzy. Przecież oni te bzdury, czy chcą, czy nie chcą czytają. Przykład sprzed kilku dni. Koledzy założyli fanpage, wrzucili zdjęcie Kuby Rzeźniczaka w jakimś dziwnym stroju. Jakiś dzieciak pojechał z nim mocno. Pech chciał, że Kuba polubił fanpage i bardzo grzecznie chłopaka „pojechał”. Ten się wylogował, skasował konto na fb, sformatował twardy dysk i po dziś dzień szuka ukrytej w pokoju kamery.

Nie chodzi o klepanie po plecach po porażkach. Te trzeba przyjąć na klatę, a będąc krytykowanym pokazać jaja i zapieprzać na treningu. Porażka jest wkalkulowana w sport, ale i w każdą dziedzinę życia. Czasami wygrywa się w sposób, który pamięta się na długo, czasami przegrywa w niezrozumiały sposób. Jednak czekanie na kompromitację to tez poniekąd usprawiedliwianie porażki. Taki „Malinowski” występujący pierwszy raz w pucharach myśli sobie – „k*rwa przecież i tak na nas nikt nie liczy, żeby tylko za wysoko nie przegrać”. A potem słyszymy w wywiadach to dziwne wycofanie i asekurację „nie jesteśmy faworytami”, „to bardzo dobry rywal”, „są groźni” i inne frazesy, od których robi się niedobrze. Na Boga, czy gdyby nie los i kule „Łysego z UEFA” ktokolwiek by o tych rywalach usłyszał?!

Do sedna. Jest Sarajewo i jest Celje (w pierwszej wersji napisałem Cejle, bo naprawdę nigdy o nich nie słyszałem). Drużyny z lig, gdzie umówmy się, nie ma wielkich pieniędzy. Ich zawodnicy, podejrzewam, w 95%, z przyjemnością zagraliby w Ekstraklasie, a z jeszcze większą chęcią sprawdzali konto po przelaniu wypłaty. Może i jakaś drużyna ma bogatego właściciela i ambicje, ale gwiazd w drużynach nie widać. Stadiony też nie wyglądają na te, które goszczą wielkie firmy. Budżety ich to zapewne jakieś 20% tego, czym dysponują nasze kluby. Trzeba tam pojechać i im dokopać. Myśleć pozytywnie i udowodnić, że, oczywiście, w piłce nie ma już słabych, ale Bośniakom, czy Słoweńcom daleko do nas. Trzeba im udowodnić, że to nie my trafiliśmy najgorzej, jak mogliśmy, a oni. Porażka byłaby klęską, ale tej nie ma i nie może być słowniku. Jaki jest sens rozpoczynać coś, myśląc, że może nam się nie udać? Wolę być pierdolniętym optymistą niż chorym pesymistą.

Nie jestem kibicem ani Jagi, ani Lecha, ani Legii. Wielokrotnie wymieniałem się z Wami „uprzejmościami” na meczach. W meczach ligowych nie liczcie na dobre słowo z mojej strony. W pucharach, tak po ludzku, życzę Wam sukcesów, awansów, radości, która wejdzie Wam w krew.

Zacznijmy od pozytywnego myślenia. Jak mawiał znany trener – „parówy do góry i golimy frajerów” lub cytując słowa wieszcza „sięgaj, gdzie wzrok nie sięga”. Bez kompleksów, bo nie ma przed kim. Nie gramy z AC Milan, tylko z ekipami z poziomu AC Milanówek, a to dosyć spora różnica. Na wielkich przyjdzie czas we wrześniu …