Na świecie panuje pandemia koronawirusa, która jak nigdy obnaża głupotę u niektórych osób. Pomijam tutaj teoretyków zakochanych w Jerzym Ziębie, gdyż cokolwiek by się działo, mowa o ludziach już straconych. Niestety nie brakuje również wątków, w których zaczynamy rozstrzygać, czy ktoś ma prawo narzekać, bo przecież do tej pory miał tak dobrze, że powinien być przygotowany na to, iż świat nagle stanie na głowie. Padają słowa – „Patrzysz tylko na czubek własnego nosa”. No cóż, moim zdaniem większość ludzi najpierw przejmuje się sobą i osobami ze swojego otoczenia, a dopiero później całą resztą.
Czym się przejmuję w pierwszej kolejności?
Branżą rozrywkową , ponieważ w niej głównie działam. Zmieni się wiele. Niekoniecznie na lepsze, bo jeśli futbol stanie w miejscu na dłużej niż dwa miesiące – moim zdaniem na dłużej – trudno będzie dźwignąć ten temat wielu redakcjom i agencją marketingowym. Sami już teraz musieliśmy może nie zawiesić, ale wyhamować niektóre nowe projekty, ponieważ nie jest to odpowiedni czas na inwestycje. Mam świadomość, że nie tylko w naszej branży, ale w tym momencie patrzę akurat na czubek własnego nosa.
Bukmacherom z całą pewnością spadną obroty. Ba, już spadły, o czym powiedział mi kilka dni temu Dyrektor ds. Marketingu w TOTALbet, Adrian Furmańczyk: – Odwoływanie spotkań w topowych ligach faktycznie ma wpływ na obroty, liczymy jednak, że te spotkania kiedyś zostaną rozegrane. Przynajmniej na razie są komunikaty o zawieszonych rozgrywkach, a nie odwołanych. Z całą pewnością bukmacherzy, jeśli ta sytuacja będzie się przeciągała, będą musieli jeszcze mocniej postawić na sporty wirtualne i e-sport.
Ktoś może powiedzieć, że na bukmacherach świat się nie kończy, a właściwie to dobrze, że spadły im obroty, bo ludzie odejdą od nałogu. Od nałogu z całą pewnością nikt nie odejdzie, gdyż zawieszono niemal wszystkie popularne ligi, czy to w piłce nożnej, czy innych sportach. Nie stanie się tak, ponieważ do grania są alternatywne wydarzenia w takich segmentach jak sporty wirtualne, e-sport, czy kasyno online (w Polsce mamy jedno legalne kasyno online, Total Casino należące do Totalizatora Sportowego – przyp.red). Osoby uzależnione charakteryzują się tym, że grają cokolwiek, byle zagrać. Grać nie będą więc przede wszystkim osoby zdrowe, które traktowały zakłady jako formę rozrywki.
Stracą nie tylko kluby, czy partnerzy medialni, którzy współpracowali z bukmacherami, ale wiele polskich rodzin. Dlaczego? Ano dlatego, że jeśli obecna sytuacja będzie utrzymywała się przez dłuższy czas, pracę straci wiele osób pracujących w branży bukmacherskiej. Wielu krytyków nie zdaje sobie nawet sprawy, że ten zły bukmacher zatrudnia ogrom osób – dział obsługi klienta, dział IT, prawnicy, bukmacherzy, analitycy itd. Niestety weszliśmy też w czas, gdy znalezienie nowej pracy będzie znacznie trudniejsze, niż dotychczas. Mało kto będzie zatrudniał, ponieważ większość firm będzie w kryzysie. Niestety więc nawet przebranżowienie może niewiele pomóc.
Stracą niemal wszyscy
Szczególnie przejmuję się również branżą transportową, ponieważ mam przyjaciół, którzy w niej działają. I co tutaj dużo mówić dla nich również szykuje się trudny okres, żeby nie powiedzieć dramatyczny. Obecnie wszystko co prawda jeszcze działa. W zwolnionym tempie, ale jednak działa, bo co prawda granice zostały zamknięte, ale przepływ towarów nadal się odbywa. Na szczęście kierowcy nie muszą przechodzić przez obowiązkową 14-dniową kwarantannę, gdy wracają do kraju. Brakuje jednak zleceń, wzrosła konkurencja, gdyż najzwyczajniej w świecie nie wywozi się z kraju, tyle ile przed pandemią.
Co rusz słyszę również od znajomych, że jeśli banki nie „wyślą kredytów na wakacje” może być im bardzo ciężko. Jedni wysyłani są na przymusowe urlopy, a jeszcze inni urlopem nie muszą się już przejmować, ponieważ stracili pracę. I tak sobie żyję w tej kwarantannie, staram się momentami odciąć, by pomyśleć o czymś innym, przyjemniejszym, ale trudno to zrobić. Pandemia koronawirusa dotyczy niemal każdego. Niezależnie czy jest przedsiębiorcą, wykonuje wolny zawód, czy działa na umowę o pracę. Przyjaciel, rodzice, szef, pracownik każdy znalazł się w sytuacji niekomfortowej. Przedsiębiorca będzie musiał wybrać, czy lepiej zapłacić za prąd, czy połowę pensji podwładnemu. Pracownik, czy zapłacić rachunek za telefon, czy kupić lepszej jakości szynkę, jeśli w ogóle na cokolwiek będzie go stać. Koło się zamyka.
Piłkarz i artyści również patrzą na czubek własnego nosa
Aktor Bartłomiej Kasprzykowski już od ponad tygodnia krzycy na Facebooku, że artyści jak zwykle będą pierwszą grupą zawodową, która zapłaci za kryzys. Szczerze mówiąc nie wiem, czemu jak zwykle, no ale rozumiem, że chłop jest oburzony, gdyż odwołali mu występy i nie zarobi. Cała rzesza ludzi odpowiada za to, że płakać to powinny ekspedientki w marketach, a nie aktor, co pewnie na koncie ma tyle mamony, że jeszcze pewnie jego wnuki z tego wyżyją. Tutaj na chwilę muszę się zatrzymać, ponieważ ludziom wiele się wydaje o stanie konta celebrytów, a rzeczywistość często jest taka, że mało kto z nich ma odłożone choćby na pół roku życia na tym poziomie, na którym egzystuje.
Idziemy dalej – piłkarze. Do tablicy wywołuję Jakuba Rzeźniczaka, który swoją opinią nie tylko wkurzył, ale wręcz obraził wielu kibiców, którzy nie tylko w czasach kryzysu borykają się z tak przyziemnymi sprawami, jak życie od pierwszego do trzydziestego.
– My też tracimy nie grając meczów. Mamy przecież różne premie, wejściówki. Więc w jakimś stopniu również będziemy stratni. To jest ciężka sytuacja. Ja nie chciałbym rezygnować z moich zarobków. Obecna sytuacja to nie jest wina piłkarzy – stwierdził Jakub Rzeźniczak w Kanale Sportowym.
– Pewnie wtedy trzeba by było o tym pomyśleć, ale takie stanowisko nie padło. To jest gdybanie. Ja też jestem za tym, żeby nikt nie pracował, ale wiem, że jest to niemożliwe, bo niektóre branże nie mogą się zatrzymać. My, jako piłkarze, walczymy o naszą grupę zawodową. Nie mamy wpływu na to, że ktoś musi pracować w sklepie czy w szpitalu. Piłkarze nie muszą grać. Choć gdybym ja osobiście musiał dalej trenować i grać, to nie miałbym z tym problemu. Ale wiadomo – każdy inaczej reaguje, ma inny charakter, inne obawy – dodał zawodnik Wisły Płock, gdy jeden z dziennikarzy stwierdził, że obecna sytuacja nie jest również winą klubów. A także zapytał, czy piłkarze również apelowaliby o wstrzymanie rozgrywek, gdyby padło stanowisko: „nie gracie to nie zarabiacie”.
Po czasie Rzeźniczak przeprosił za swoje słowa, czego szczerze mówiąc nie do końca rozumiem. Jasne, piłkarze żyją w pod kloszem, ale czy możemy kogoś winić za to, że nie chce rezygnować ze swoich zarobków, pomimo tego że zarabia wiele? Oczywiście sytuacja finansowa milionów Polaków jest znacznie trudniejsza, niż zawodnika Wisły Płock. W zasadzie przed pandemią również tak było. Obecnie panuje jednak taki nastrój, że ktokolwiek z uprzywilejowanej grupy się wyżali, dostaje po głowie. No bo przecież zarabiał do tej pory tyle, że powinien się przygotować na pandemię, która cały świat postawi na głowie.
Żeby było jasne. Nie porównuję sytuacji Rzeźniczaka do ludzi pracujących w fabrykach produkcyjnych, na śmieciówkach w Inditeksie, czy na kasie w Biedronce. Trzeba jednak pamiętać również o tym, że życie piłkarza jest bajeczne z finansowego punktu widzenia, ale tylko do pewnego czasu. Kariera trwa zwykle 15 lat i to jest czas, w którym zawodnik powinien odłożyć pieniądze na dalsze 35 lat życia, bo nie oszukujmy się, ale większość graczy zwłaszcza Ekstraklasy nie odnajdzie się na rynku pracy po odwieszeniu butów na kołek. Dla wielu więc z nich obniżenie zarobków nawet o 50% może stanowić spory problem, ponieważ nie zdążą odłożyć na swoje „emerytury”. Pomijam już fakt, że jest jeszcze druga grupa – dość liczna – która nic nie odkładała do tej pory. Tak, tak… Wiem, inni mają gorzej. No cóż, zawsze ktoś będzie miał gorzej i tego nie zmienimy.
Walczmy sami i pozwólmy na to innym
Niebawem nadejdą czasy, gdy wielu z nas będzie musiało zawalczyć o swój byt. Wówczas zajmę się swoimi sprawami i bliskich, a zarobki piłkarzy niewiele będą mnie interesowały. Oczywiście ze spraw które mnie nie dotyczą bardziej przejmę się sytuacją kasjerów w supermarketach, niż sportowców, którzy zarabiają bajońskie sumy. Nigdy jednak nie przejdzie mi przez myśl, by zabronić komuś walczyć o swój byt. Piłkarze jako grupa zawodowa również mają problem i nie zmienia tego fakt, że do tej pory zarabiali krocie.
Bartosz Burzyński