Pierwszy raz, ale jaki wymowny. Faza grupowa LM po prostu przestaje mieć sens

Po kilku miesiącach emocji i zasiadania przed telewizorami we wtorkowe i środowe wieczory, w końcu poznaliśmy rozstrzygnięcia. Wiemy już, które zespoły zagrają w nowym roku w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, które po „zdegradowaniu” wystąpią w Lidze Europy oraz te, dla których europejskie puchary w sezonie 2019/2020 już się skończyły. 

Znając te fakty w końcu możemy oficjalnie ocenić, co nam się podoba, a co się nie podoba. Które drużyny sprostały wymaganiom, a które zdecydowanie zawiodły. Heroiczna Atalanta, kompletnie rozczarowujący Inter, powrót Lyonu i awans rzutem na taśmę, Ajax, który nie potrafił choćby zremisować z Valencią i na własne życzenie odpadł z rozgrywek…

Powodów do rozważań jest naprawdę wiele, ale największy pojawia się, kiedy spojrzymy na najważniejszą część, czyli kluby, które awansowały dalej. Być może wertując listę 16 szczęśliwców nie dostrzeże się tego na pierwszy rzut oka, ale jest ona wyjątkowa. Można nawet śmiało powiedzieć, że historyczna. Dlaczego? Otóż po raz pierwszy odkąd wprowadzono fazę pucharową zdarzyło się, by awansowały do niej wyłącznie kluby z tzw. europejskiej „top5” najsilniejszych lig.

Cztery kluby z Hiszpanii, cztery z Anglii, trzy z Włoch, trzy z Niemiec, dwie z Francji. Żadnego przedstawiciela z Portugalii, Holandii, Rosji, Turcji, Ukrainy… Kogokolwiek, kto teoretycznie mógłby mieć w tym gronie swojego reprezentanta. To historyczne wydarzenie, które niestety tylko jeszcze dosadniej potwierdza nam, w jakim kierunku zmierza europejska piłka klubowa. Najbogatsi odjeżdżają reszcie i tym razem zrobili to tak, jak nigdy wcześniej.

Pozostaje zadać sobie pytanie, czy faza grupowa ma jeszcze jakiś większy sens. Poza nielicznymi wyjątkami, jak dzielna Slavia, imponujący Salzburgiem i innymi podobnymi, zwykle kończy się tak samo. Faza grupowa stała kolejną rundą eliminacji do fazy pucharowej, ale Ligi Europy. To o nią biją się nieco mniejsze kluby. Reszta, ta potężna, rywalizuje o to, czy wyjdzie z grupy z pierwszego, czy z drugiego miejsca.

To oczywiście nie jest (na szczęście) stały obrazek, ale kto wie, czy za parę lat nie będzie to wyglądało właśnie w ten sposób. Patrząc na najlepszą szesnastkę naprawdę można zacząć zastanawiać się, czy może już niedługo będziemy świadkami powstania „Superligi”, wyglądającej mniej więcej jak zestawienie na obrazku powyżej…

Komentarze

komentarzy